Oto pewna kobieta z dużą ilością szmat na głowie podwiązanych szalem pod brodą (żeby nie spadły) weszła lekko spóźniona i usiadła na ławce pod ścianą prezbiterium mniej więc w połowie jego długości. Odwróciła się kilkakrotnie przez ramię jakby sprawdzała czy ktoś za nią idzie. Ekstrawagancja jej stroju - dziwne "nakrycie głowy", dużo za duże męskie buty, coś dziwnego na nogach (w funkcji rajstop) - nie mogły nie zwracać uwagi wiernych, w tym mojej. Bardziej zastanawiające było jednak jej zachowanie - co pewien czas z dużą złością okładała pięścią swoją torebkę przewieszoną przez ramię albo energicznie kopała powietrze przed sobą. Raz nawet gniewnie szczerząc zęby pobiegła w kierunku kogoś, kto - jak mi się wydawało - z nią przyszedł i został nieco w tyle . Potem zaczęła przesuwać się wzdłuż ławki biegnącej pod ścianą prezbiterium w kierunku absydy, aż zbliżyła się do ołtarza najbliżej jak to możliwe dla wiernego podczas mszy. Tam znacząco się uspokoiła. Jej zachowanie - poza kilkoma ciosami wymierzonymi torebce - nie odbiegało od normy, a nawet nacechowane było budującym skupieniem i pobożnością. Do komunii nie przystąpiła, ale pozostała na klęczkach modląc się przytulona bokiem do ściany, żeby nie blokować przejścia.
Bardzo poruszyła mnie ta osoba robiąca wrażenie psychicznie chorej, a w każdym razie poważnie zaburzonej. Wiem z doświadczenia jaką udrękę może powodować lekka nerwica, więc mogę sobie wyobrazić czym jest choroba psychiczna. To zapewne najstraszniejsze cierpienie jakie istnieje, przy którym największy ból fizyczny wydaje się pieszczotą.
Tylko czym właściwie jest owa choroba psychiczna? Kobieta, o której piszę ewidentnie zmagała się z jakimś niewidzialnym bytem, który z nią przyszedł i ją atakował. To jemu wymierzała ciosy i kopniaki i jego chciała przegonić szarżą z wyszczerzonymi zębami. Im bliżej była ołtarza (i tabernakulum) tym mniej ów byt miał odwagi ją zaczepiać. Nawet jej przedziwne nakrycie głowy może być uznane za całkowicie racjonalne, jeśli potraktować je jako rodzaj hełmu chroniącego głowę przed atakiem albo wtargnięciem niewidzialnego wroga.
Często się słyszy, że chorzy psychicznie cierpią na urojenia. A skąd wiadomo, że to są urojenia? Czy istnieje jakakolwiek metoda naukowa, która jest w stanie odróżnić urojenie od bytu duchowego? Doświadczenie istnienia duchów właściwe jest wszystkim kulturom i religiom. Dlaczego nas miałoby nie dotyczyć? Dlatego, że znamy mikroskop i nic pod nim nie widać?
Jeśli przyjąć, że byty duchowe istnieją jak poucza nas Kościół (w każdy razie tak nauczał od początku swego istnienia aż do niedawna) i że obecność Chrystusa w sakramencie ołtarza jest rzeczywista, to byłam świadkiem iście ewangelicznej sceny.
Oto pewna kobieta od lat cierpiąca od złego ducha usłyszała (albo przypomniała sobie) o Jezusie z Nazaretu i tak sobie mówiła: "Gdybym chociaż mogła podejść blisko niego, może opuści mnie mój prześladowca" Owinęła sobie głowę szmatami, aby zły nie mógł zawładnąć jej umysłem, ten jednak szarpał ją i groził, a przy tym podburzał ludzi przeciwko niej. Ona jednak opędzając się ciosami i kopniakami od swego dręczyciela przedarła się tak blisko Jezusa jak to tylko możliwe i tam upadła na kolana nie śmiąc go dotknąć. "Jezusie synu Dawida ulituj się nade mną" wołała bezgłośnie w swoim sercu kiedy inni podchodzili do jego stołu.Niestety nie wiem, co Jezus jej odpowiedział, ale widziałam, że duch dręczący niewiastę wyraźnie się zacukał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz