czwartek, 19 listopada 2015

O grzechu międzypokoleniowym

Na wpolityce.pl  znalazłam taki tekst: http://wpolityce.pl/kosciol/272411-grzechy-nie-przechodza-z-pokolenia-na-pokolenie-skutki-tak

Jakiś kapłan stwierdził figlarnie, że grzechy nie mają nóg więc nie mogą przechodzić z pokolenia na pokolenie, natomiast skutki tak.

W gruncie rzeczy to tylko kwestia nazwy bo jak go zwał tak zwał jeśli coś się za człowiekiem ciągnie niezawinionego to raczej nie ma większego znaczenia jak to się nazywa.

Jakaś specjalna modlitwa o uwolnienie od tych skutków jest potrzebna czy nie? Mam podejrzenie, że nikt nie wie i do wszystkiego trzeba dochodzić metodą prób i błędów. Albo gorzej: wiedza onegdaj dostępna została zapomniana jako wstydliwa, źle komponująca się z wizerunkiem dzisiejszego Kościoła.


niedziela, 25 października 2015

Wspólczuję Słoweńcom i tropię herezję


W kwestii "uchodźców" nie mam nic więcej do dodania. Incydent w Słowenii (w Brezicach) z podpaleniem namiotów i robieniem sobie selfie na ich tle nikogo chyba już nie był w stanie zaskoczyć. Współczuję Słoweńcom z całego serca. Niech stawiają płot na granicy z Chorwacją jak najszybciej. Chorwaci, Serbowie i Macedończycy też powinni o tym pomyśleć. Grecy są ewidentnie dogadani z Putinem i nie zamierzają bronić się przed najazdem - ich sprawa! Niech Merkel posyła po swoich gości samoloty. My też powinniśmy postawić płot na granicy z Niemcami (w razie gdyby nam chcieli wcisnąć jakiś procent) - ostrożności nigdy dość!

Oglądałam niedawno odcinek mojego ulubionego programu Journey Home z dr Davidem Andersem,  kolejnym protestantem, który studiując teologię i historię Kościoła nawrócił się na katolicyzm. Wspaniałe świadectwo, obejrzałam co najmniej 2 razy i pewnie jeszcze do niego wrócę. Zwróciłam uwagę na pewien istotny szczegół. Otóż dr Anders zauważył, że protestanci za przewodem Lutra miotają się między dwoma biegunami - niepokojem czy ich wiara jest odpowiednio wielka aby zapewnić usprawiedliwienie i euforią, że już zostali zbawieni skoro mają wiarę. Po momencie euforii znowu wracają wątpliwości czy ta wiara to jest czy jej nie ma i jak to sprawdzić.
Jak wielu konwertytów dr Anders doświadczył ogromnej ulgi w zetknięciu z obiektywnymi kryteriami Kościoła Katolickiego - jeśli ktoś przyjmuje jego nauczanie ma wystarczającą wiarę, jeśli postanawia zerwać ze złem i wyznaje swój grzech na spowiedzi jest mu odpuszczony. Nie muszą temu towarzyszyć żadne emocje.
Ja sama odczułam ogromną ulgę słuchając tego. Zetknęłam się bowiem w życiu z wieloma protestantami i katolikami (w tym duchownymi), którzy albo opowiadali o spotkaniu z Chrystusem, swojej z nim relacji itp. albo pytali o moje ewentualne z nim spotkanie i relację. Zawsze się strasznie męczyłam próbując szczerze odpowiedzieć. Jedyna odpowiedź jaka przychodziła mi do głowy, to, że ten język nie opisuje rzeczywistości wiary i żadne moje doświadczenie nie odpowiada takiemu opisowi. Podobnie było z zaproszeniem Jezusa do serca i przyjęciem jako osobistego zbawcy. Pomysł - szeroko rozpowszechniony wśród protestantów, że taki akt jest wystarczający do zbawienia - nie był znany nawet XVI-wiecznym reformatorom: Lutrowi, Kalwinowi i Zwingliemu.

Tak więc całą moją udrękę zawdzięczam heretykom jawnym i ukrytym. Katolicka ortodoksja nie ma z tym nic wspólnego!



poniedziałek, 5 października 2015

Sprawa ks. Charamsy

Jest pewien niepokojący aspekt sprawy księdza Charamsy.
Człowiek ten przez 13 lat fantastycznie funkcjonował w Kościele. W Polsce studiował tylko 2 lata, potem studia za granicą, kariera, wysokie stanowiska w młodym wieku. Pytanie, które nie ja jedna sobie zadaję brzmi: jakim swoim cechom, przymiotom, talentom zawdzięczał tak szybki awans? Czy była to sprawność intelektualna czy też  "orientacja seksualna"? Jak to możliwe, że facet, który jest sekretarzem w Kongregacji Nauki Wiary i wykłada na dwóch papieskich uniwersytetach może być czynnym homoseksualistą i żyć w związku z kochankiem?
Przecież ktoś musiał tego człowieka formować, spowiadać i zdawać sobie sprawę z kim ma do czynienia. Ktoś go krył i pomimo jego skłonności - albo raczej z ich powodu - promował. Ta prosta konstatacja prowadzi do oczywistego wniosku, że nie mamy do czynienia z jednym ks. Charamsą tylko ich łańcuchem. Pierwsze ogniwa ewidentnie działają w kraju i namierzają takich "obiecujących" młodzieńców, po czym kierują ich na szybką ścieżkę kariery. Na studiach za granicą przejmują ich kolejne ogniwa łańcucha i pomagają się zagnieździć w najważniejszych urzędach watykańskich i papieskich uniwersytetach.
Jaki procent wysokich stanowisk w Kościele jest obsadzony takimi ludźmi? Czy większość? Przecież stosunkowo łatwo byłoby prześledzić, kto promował tego nieszczęśnika i go krył. Nie jest szczególnie trudne dotrzeć do osób odpowiedzialnych za formację kleryków w seminariach, w których studiował. To tylko kwestia woli oczyszczenia Kościoła z ludzi rozwalających go od wewnątrz. Dlaczego brak takiej woli? Czy homo lobby jest już najpotężniejszą siłą w Kościele?

środa, 23 września 2015

Lepiej z Hitlerem niż z "jego byłymi sojusznikami"?!!!

Pewien senator PO stwierdził, że "nie po drodze nam z byłymi sojusznikami Hitlera". Nie wiem, co jest z establishmentem IIIRP, że żaden z tych głąbów nie widzi logicznych konsekwencji swoich wypowiedzi. Jeśli Fico czy Orban są "byłymi sojusznikami Hitlera" to kim jest Merkel, baranie?

Miałabym sporą trudność z rozstrzygnięciem konkursu na najbardziej kretyńską wypowiedz w ostatnim miesiącu - kanclerza Austrii porównującego działania Orbana do holokaustu, Grossa o oczywistym związku między niechęcią do wpuszczania nielegalnych imigrantów, a nie przepracowaniem holokaustu - czym jednoznacznie wskazał na Izrael - czy senatora PO sugerującego, że lepiej z Hitlerem niż jego byłymi sojusznikami.

Humorystyczna strona przykrywa coś znacznie bardziej ponurego - słabo zakamuflowaną fascynację bezwzględną, brutalną siłą i pogardę dla słabszych, czego najbardziej skrajnym przykładem jest Gross żalący się w niemieckiej prasie na polski antysemityzm. Ten rodzaj podejścia widać w relacjach mediów wieszających psy na względnie ubogich krajach bałkańskich, a wychwalających Niemcy i Szwecję, resztę zostawiając w spokoju. Miłość "uchodźców" do mutti Merkel ma także wyłącznie fiskalne podłoże, kraje które nie są w stanie sypnąć socjalem traktują z demonstracyjną pogardą i ochoczo opluwają ku uciesze zachodnich mediów. Gościnność czy ludzka życzliwość nie połączona z sypaniem kasą jest dla nich bez wartości, o czym świadczy przypadek syryjskiej rodziny ze Śremu, która pod osłoną nocy uciekła do Niemiec nie pożegnawszy się nawet ze swoimi dobroczyńcami.

Wszyscy oni są siebie warci: obłąkani "wielkodusznością" politycy,  lewackie media i nielegalni imigranci. Pies ich drapał. Moimi bohaterami pozytywnymi są Fico i Orban., co ciekawe - sądząc po komentarzach na forach - ogromny procent Polaków i innych Europejczyków podziela ten pogląd.

P.S.
Istotna informacja z portalu www.wgospodarce.pl:

Art. 129. Zdrada dyplomatyczna
Dz.U.1997.88.553 - Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r. - Kodeks karny
Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
Tym samym po zakończeniu kadencji, a być może - nawet w jej trakcie, prokuratura powinna wszcząć postępowanie. Ministrowie PO z Ewą Kopacz na czele mogą spędzić w więzieniu nawet 10 lat.






wtorek, 22 września 2015

Gross oskarża Izrael o nie przepracowanie holokaustu!!!

Do końca miałam nadzieję, że to się nie stanie, ale jednak. D.... Piotrowska głosowała za przyjęciem kwot, wbrew polskiemu interesowi narodowemu, wbrew woli społeczeństwa i zdradzając sojuszników. Przeciw były Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, a Finlandia się wstrzymała. Gdyby reprezentował nas ktoś godny byłoby 6 państw, 3 całkiem spore, 3 mniejsze. Takiej grupy nie można by po prostu zignorować.

Przyznam, że myślałam, ze Tusk zrobił ten myk ze spotkaniem ministrów, po to, żeby ta ciumcia mogła bezpiecznie zagłosować przeciw i zachować twarz, bo i tak nie mielibyśmy mniejszości blokującej.

Teraz pozamiatane i niech nas Bóg ma w swojej opiece. Grossa można na chwilę wziąć na łańcuch. Swoją drogą jeśli według niego niechęć do przyjmowania obcych kulturowo imigrantów - wśród których pewien procent stanowią terroryści - świadczy o nieprzepracowaniu holokaustu, to Izrael ma tu najwięcej do zrobienia. Innymi słowy Gross sugeruje niedwuznacznie, że wina Izraela jest największa w tej sprawie, a jego zbrodnia całkowicie nierozliczona. Odważna teoria i bardzo niepoprawna politycznie! Nie sadzę jednak by ją zaprezentował w Izraelu lub USA.

Swoją drogą ciekawe jak europejskie lewactwo brzydzi się biedą. Pomyśleć że jeszcze niedawno ludzie pracy byli bohaterami lewicy. Teraz największą zbrodnią krajów na trasie wędrówki "uchodźców" aż do Austrii jest ich względne ubóstwo, które sprawia, że nie mogą zaoferować migrantom hotelów z basenami, bo ewidentnie takiego standardu oczekują. Ich szlak znaczą porzucone dobre ubrania, karimaty, śpiwory i namioty, o jedzeniu i wodzie nie wspominając. Są modnie ostrzyżeni, dobrze ubrani i zaopatrzeni w elektroniczne gadżety najnowszej generacji  Nie niosą żadnego bagażu, ale kiedy zmienia się pogoda natychmiast mają całkiem nowe gustowne kurteczki. Po kolejnej zmianie znowu je porzucają i kupują coś nowego. Butelki wody służą im jako pociski do miotania w policję albo siebie nawzajem, Dzieci grają w nogę jabłkiem itp. Cała gromada "uchodźców" rozkłada się obozem na katolickim cmentarzu, gdzie leżą i jedzą - a pewnie też srają - na grobach.

Kiedy w końcu dojeżdżają do swojej ziemi obiecanej, do szwedzkiego raju imigranckiego okazuje się, do sklepu idzie się pół godziny, albo co gorsza do stołówki jest 1500 m. Jak żyć mutti Merkel, jak żyć? Obiecałaś, a nie dałaś!

To wszystko jest tak ewidentną hucpą, że jest mi gorzej. Boże daj nam  drugiego Orbana jak najszybciej! Nawiasem mówiąc Netanjahu spotkał się z Putinem. Pewnie przepracowują razem swoje zbrodnie. Może przy okazji planują jakiś zwrot  w akcji "uchodźcy z Syrii".  Coś mi mówi, że Gross nie będzie długo odpoczywał w budzie.

niedziela, 20 września 2015

Psy szczekają, karawana idzie dalej...(oby!)

W ostatnich dniach mieliśmy wysyp "interesujących" newsów. Po wywiadzie Grossa dla die Welt ozwał się zupełnie przypadkowo Belfast Telegraph insynuując udział Polaków w holokauście. Następnie głos dał Michnik skarżąc się w die Welt światłym Niemcom na głupich i złych Polaków. O przepraszam, usprawiedliwił nasze dziwaczne fobie tym, że jesteśmy w przeważającej większości katolikami i nigdy nie widzieliśmy Murzyna. Międzyczasie uszczęśliwiona atakiem na Polskę Krytyka Polityczna zaprosiła Grossa, żeby mógł napluć na nas z bliska. Nawet politruk Bauman pouczył nas o współczuciu i człowieczeństwie. Szkoda, że zapomniał napomnieć swoich braci z Izraela. Ostrzał trwa. W okolicach unijnego szczytu na temat migrantów nie jeden "historyczny" wątek pojawi się w prasie niemieckiej i europejskiej, a nawet amerykańskiej. W zależności od wyniku rozmów atak osłabnie lub się wzmoże.

Marian Kowalski, kandydat Ruchu Narodowego na prezydenta, w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnił kryzys imigracyjny - Putin zorganizował przerzut tych ludzi do Europy przez zaprzyjaźnioną Grecję i Serbię Wątek zaprzyjaźnionej Grecji wydał mi się bardzo interesujący. Jakby na to nie patrzeć, granica morska jest znacznie łatwiejsza do obrony niż lądowa, zwłaszcza przebiegająca na równinie. Na pewno łatwiej wysłać patrole na morze niż budować wielokilometrowe płoty. Co do Serbii, to raczej się jej nie dziwię, po stworzeniu przez USA i NATO Kosowa - mafijnej, muzułmańskiej enklawy w historycznej kolebce kraju.

Matka Kurka domyśla się porozumienia Putin-Merkel nie tylko w sprawie gazu... Myślę, że coś jest na rzeczy. Na temat udziału Tuska w tym dealu nie muszę się nawet wypowiadać. To ten rodzaj kreatury, że nawet splunięcie byłoby nadmiernym zaszczytem, co zresztą dotyczy także Kopacz-na-metr-wgłąb, jej psiapsiółki Piotrowskiej i reszty.

Jednym z graczy zainteresowanych istnieniem ISIS jest Izrael, izraelskie lobby w USA zapewne ma udział w dozbrajaniu terrorystów przeciw Assadowi i destabilizację Syrii. Głos medialnej sfory oszczekującej Polskę wyróżnia się nieco na tle zgodnego chóru opluwającego inne kraje naszego regionu.

Dziś oglądałam kilka materiałów z Chorwacji, Słowenii i Austrii. Na jednym z nich pewien Irakijczyk. szczęśliwy po przekroczeniu austriackiej granicy, na pytanie dlaczego chce do Niemiec odpowiada, że żaden z krajów na trasie ich (imigrantów) nie chce. Zapewne dobrze to przetestował prosząc o azyl wszędzie po drodze, podobnie jak pozostali! Taka właśnie narracja jest budowana wbrew oczywistym faktom. Chorwacja ich przyjęła i jak na tym wyszła wizerunkowo, nie wspominając o chaosie, brudzie i burdach? Jej także przyprawiono gębę. Ileż to wdzięcznych imigrantów skarżyło się w mediach, że są trzymani w nieludzkich warunkach i wyrażało pragnienie opuszczenia tego strasznego kraju. Słoweńscy policjanci zmuszeni do użycia gazu pieprzowego w obronie granicy dołączyli do grona potworów  z niezrozumiałych powodów dręczących "uchodźców".

 Jak bezwstydna jest to propaganda może przekonać się każdy, kto ma dostęp do Internetu. Sceny agresji tej hordy wobec ludzi którzy okazali im życzliwość, ohydny zwyczaj używania kobiet i dzieci jako ludzkich tarcz, niewyobrażalnie bezwstydne roszczenia i niezadowolenie ze standardu "usług", jawne przyznawanie że chodzi im o możliwie najwyższy socjal, a nie żadne bezpieczeństwo itp.

Obawiam się, że to rytualne oszczekiwanie jest wstępem do akcji właściwej. Obrzuceni medialnym gównem, to ci którzy zostaną zaatakowani. Oczywiście zupełnie przypadkowo dotyczy to tylko krajów z zewnętrznego imperium sowieckiego. Jak to ujął Gross "wschodnia Europa musi być rozliczona za swoje zbrodnie". Coś mi się dziwnie wydaje, że rozliczającymi będą najpierw Niemcy - zmuszając nas do przyjęcia swojego kukułczego jaja, a jeśli się nie zgodzimy - jako nie dorośli do "wartości europejskich" - zostaniemy pozostawieni na łup Putinowi. Być może  deal zastał klepnięty przy okazji rury, a taktyka uzgodniona.

Wobec Polski, która jeszcze nie miała okazji wykazać się okrucieństwem wobec "uchodźców" na wzór Orbanowego, trzeba zastosować zastępczą operację o kryptonimie "holokaust". Jest ona zawsze uruchamiana jako zapowiedź jakichś żądań i ma na celu osłabienie naszej pozycji negocjacyjnej przez zdyskredytowanie nas.

W tym zalewie medialnego ścieku widziałam jeden piękny obrazek - węgierskie pojazdy opancerzone zbliżające się do granicy z Chorwacją witane z radością i ulgą przez mieszkańców. Akcja Orbana z odesłaniem przywiezionych przez Chorwatów nielegalnych imigrantów do austriackiej granicy ze słowami, "skoro ich zaprosiliście, to macie" też była niezła. Kilkoro nawiedzonych woluntariuszy z powitalnymi transparentami, całkowicie zignorowanych  przez swoich pupilów, miało dość nietęgie miny, podobnie jak austriaccy policjanci. Natomiast relacjonująca zajście reporterka zapewniła, że wbrew temu, co widać na wizji, panuje tam wzorowy porządek. No cóż, wiara czyni cuda!






czwartek, 17 września 2015

"Croatia no good, spaghetti every day, me go to Germany!"

Powyższy cytat pochodzi ze szczerej wypowiedzi wygłodzonego uchodźcy udzielonej reporterowi Euronews. Ten nieszczęsny człowiek leży pod drzewem, a oddany przyjaciel stawia koło niego elektryczny wentylator, aby nieco ulżyć jego cierpieniu. O ile dobrze zrozumiałam obaj należą do grupy, która odmówiła ubiegania się o azyl w Chorwacji z przyczyn jak powyżej. Co ciekawe Euronews, która do swoich materiałów propagandowych używa dzieci i kobiet tym razem ewidentnie nie znalazła albo nie dowiozła nikogo takiego i musiała się zadowolić tą bezwstydną kreaturą. - przypadek czy zmiana wiatru? Jeszcze parę godzin wcześniej opatrzyła film, na którym greccy policjanci grzmocą tę gromadę awanturników pałami aż miło, pełnym dezaprobaty komentarzem: "nie takiego przyjęcia uchodźcy się spodziewali"

Węgrzy jak zawsze zachowali się niedopuszczalnie użyli wody i gazu łzawiącego na ludzi rzucających wielkimi kawałkami betonu, Wynik - 20 rannych policjantów i dwoje dzieci - wydaje się zagadkowy, dopóki nie zobaczy się ujęć jak "uchodźcy" niosą dzieci jako żywe tarcze i sadzają je przed kordonem policji gotowej do ataku. Dzięki tej taktyce nikt z nich nie został ranny. O przepraszam, łzawiły im oczy i zmoczyli markowe koszulki. Co za okrucieństwo!!!

W końcu udało im się wzbudzić we mnie głębokie współczucie - z tym że dla węgierskich i chorwackich policjantów i wszystkich mieszkańców tych państw. Nieszczęśni Chorwaci opamiętali się dość szybko. Boże, dopomóż im uwolnić się od tego tałatajstwa! Następna będzie Słowenia, niech ją Bóg ma w swojej opiece. Jedyna nadzieja w polach minowych!

Migranci to w 40% obywatele Serbii, Albanii i Kosowa, 20% Syryjczycy i 5% Irakijczycy. Czyli ok. 25% mogłoby ewentualnie uznane za uchodźców. Podobno resztę Merkel zamierza odsyłać. Gdzie i jak? Wszystkie kraje transferowe powinny zażądać od Niemiec astronomicznych odszkodowań. Czterech europosłów PO głosowało za obowiązkowymi kwotami, reszta się wstrzymała i rzecz przeszła. Mam nadzieję, że będą kiedyś sądzeni za zdradę stanu. Nie lubię Korwina-Mikkego i nie ufam mu, ale jego krótkie przemówienie w PE było rewelacyjne, podobnie jak Kaczyńskiego w Sejmie.

Dzisiejsze akty terrorystyczne w Berlinie nie maja oczywiście żadnego związku z falą imigrantów, czysty przypadek.

George Soros, który zaopatrzył "uchodźców" w przewodnik w2eu (welcome to Europe) nagle przypomniał sobie o Ukrainie i stwierdził, że ta kwestia jest nieporównanie ważniejsza niż muzułmańska inwazja na nasz kontynent, do której być może sam się przyczynił. Polacy z Mariupola bezskutecznie proszący o ewakuację zgłosili gotowość zamiatania ulic w Polsce. Rząd Kopacz ma inne priorytety. Zasada ordo charitatis wydaje się tej ..... śmieszna.








środa, 16 września 2015

George Soros a wędrówka ludów

Dziś na wpolityce.pl pojawiła się wiadomość, że przewodnik imigranta pt. w2eu (welcome to Europe) rozprowadzany w Turcji przez organizację tej samej nazwy finansowany jest przez George Sorosa. To by wiele wyjaśniało. Soros jest niewątpliwie graczem dysponującym środkami, żeby inspirować wędrówkę ludów z Bliskiego Wschodu i Afryki do Europy i posiadającym wystarczające wpływy w mediach, by serwowana przez nie narracja w tym przedsięwzięciu pomagała.

Barbara Spectre, amerykańska Żydówka, założycielka Instytutu Studiów Żydowskich Paidea w Szwecji, powiedziała otwartym tekstem (wideo dostępne w Internecie), że Europa nie nauczyła się jeszcze być wielokulturowa i Żydzi jej w tym dopomogą (Jews will be in at the centre of this) forsując napływ imigrantów z krajów kulturowo odległych. Dodała, że nie mogą się spodziewać wdzięczności (they will be resented because of their role)), ale jest to konieczne dla przetrwania Europy. Natomiast Angela Merkel ujęła to tak: Imigranci są przyszłością Europy. Zbieżność przypadkowa?

Ciekawe, że ani Soros ani Spectre świadomi, co ta wielokulturowość będzie oznaczać dla Żydów żyjących w Europie, zupełnie się tym nie przejmują i kontynuują swój plan, który nie tylko dla cywilizacji zachodu będzie samobójczy.

Czy uprawnione jest podejrzenie, że poniewieranie Węgrów w mediach ma związek z jakimś (znacznym?) udziałem Sorosa (węgierskiego Żyda, który ewidentnie cierpi na ten sam syndrom, co Gross) w akcji "uchodźcy"? Faktem jest, że trudno bez podejrzenia o wyraźne zadaniowanie wyjaśnić np, informację, że po wprowadzeniu stanu kryzysowego na Węgrzech "crossing the border/ damaging the fence will be criminalized/ made illegal". Z tego przekazu wynika, że przekraczanie granic - w dowolnym punkcie i bez spełnienia określonych warunków  - we wszystkich krajach świata jest podstawowym prawem człowieka (tak samo jak niszczenie mienia publicznego) i tylko Węgrzy negują tę oczywistość. Osoby biorące udział w tej akcji dezinformacyjnej powinny zrobić eksperyment z  nielegalnym przekraczaniem  granic Izraela albo Rosji.

Po obejrzeniu kilku tego rodzaju materiałów propagandowych  pełnych  wymownych syryjskich bliźniaczek, nowo urodzonych dzieciątek koczujących z rodzicami pod złym węgierskim ogrodzeniem i nieśmiertelnego Muhammeda z Damaszku, który właśnie się ożenił, trafiłam na CBN i doznałam szoku. Była to pierwsza w miarę uczciwa relacja, jaką widziałam, choć świeżo ożeniony Muhammed z Damaszku pojawił się i w niej.

Tak zachęcona obejrzałam materiał o obecności wojskowej Rosji w Syrii. Komentarze pod spodem zarzucały CBN, że wbrew swej nazwie (Christian Broadcast News), kupiona przez Żydów i masonów, sympatyzuje z terrorystami zamiast z chrześcijanami znaczy Putinem.

Nie pierwszy to raz trafiam na sugestię, że Amerykanie przyczynili się do powstania ISIS.. Nie jestem w stanie tego sprawdzić, ale popatrzmy na sekwencję zdarzeń: USA - według Rosji i Amerykanów niechętnych lobby izraelskiemu - dokonuje interwencji na Ukrainie, czego wynikiem jest Majdan; Po tym następuje zajęcie Krymu i destabilizacja wschodniej Ukrainy; W czasie kiedy trwają sankcje i toczą się negocjacje w formacie normandzkim Internet jest bombardowany filmami z egzekucji Chrześcijan i wiadomości o gwałceniu i sprzedawaniu Chrześcijanek przez ISIS; Pojawiają się apele o ratunek dla eksterminowanych Chrześcijan; Kościół i prywatne fundacje angażują się w tę pomoc - nawet sprowadzanie prześladowanych chrześcijan do własnych domów: Zwykły strumień imigrantów płynących do Europy zamienia się w wody potopu;  Temat egzekucji Chrześcijan i ich prześladowania, podobnie jak wątek wojny na Ukrainie  znika z mediów całkowicie; Nagle mamy gromadę młodych, zdrowych, dobrze odkarmionych i ubranych muzułmańskich mężczyzn, którym ktoś obiecał niemiecki raj socjalny i kredytował przeprawę; Z tematem prześladowanych Chrześcijan się nie łączy się to w żaden sposób; Dawne kraje satelickie imperium sowieckiego są poniewierane w prasie i szantażowane;  Przyjęcie nielegalnych imigrantów wbrew ich woli jest zarzewiem konfliktu wewnętrznego, co ułatwiłoby Putinowi przywrócenie sowieckiej strefy wpływów we wschodniej Europie; Międzyczasie klepnięty jest Nordstream II i Niemcy - podeptawszy wpierw prawa unijne - opamiętują się nieco.

Nie wiem co z tego wynika, ale śmierdzi to wszystko na kilometr jakąś wielopiętrową operacją różnych "aktorów" przy udziale wyjątkowo wzmożonej akcji dezinformacyjnej.





wtorek, 15 września 2015

Jeszcze o wojnie wizerunkowej

Nieszczęsna węgierska kamerzystka, która podstawiła komuś nogę nie wiedziała jak uszczęśliwi światowe media. Niechcący się wpisała w narrację przygotowaną dla naszej części Europy przez Niemcy i Światowy Kongres Żydów (tych dwóch podmiotów jestem pewna, innych mogę się tylko domyślać).

W ostatnich latach byłam 2 razy na Forum Doktorantów na temat "Sztuki wschodniej Europy" zorganizowanym przez Uniwersytet Humboldta w Berlinie. W zeszłym roku jeden z pierwszych referatów wygłosił pewien węgierski młodzieniec pochodzenia, by tak rzec, semickiego, a była ona.... tak! o antysemityzmie na Węgrzech. Co to ma wspólnego ze sztuką? Niewiele, ale jak się chce, zawsze można znaleźć jakąś karykaturę w prasie... Było też przerażające wideo na którym widać pielgrzymkę do grobu młodej dziewczyny. Co jest przerażającego w pielgrzymce na grób młodej dziewczyny? Ano głupie prawicowe Madziary wierzą, że została zabita rytualnie, a jej krwi użyto do wyrobu macy.

Nie zdziwiło mnie, kiedy w następnym roku ten sam młodzieniec, który tym razem był jednym z prowadzących konferencję (czyżby go zatrudniono?) podczas prezentacji wszystkich uczestników obwieścił, że zajmuje się...... tak! antysemityzmem na Węgrzech i w POLSCE. Berlin jest jak wiadomo najwłaściwszym miejscem do odkrywania mrocznej karty antysemityzmu dzikich, a krwiożerczych narodów wschodniej Europy, co uczesnicy dobrze rozumieli, bo widziałam liczne karykatury żydów chałatowych i zasymilowanych na kolejnych prezentacjach, a też dowiedziałam się o wielu projektach badawczych które o temat zahaczały, a to o żydokomunie (jako szkodliwym stereotypie), a to o Jonaszu Sternie itp. Forum doktorantów jest niewątpliwie dobrą okazją, żeby odłowić nie szczególnie zamożnych doktorantów ze wschodniej Europy, których tematy dobrze się wpisują w niemiecką politykę historyczną i ich kupić.

Przypomniało mi się to, kiedy w kolejnym materiale filmowym na temat tzw. "uchodźców" jakiś imbecyl ustawił się na tle skończonego już płotu na granicy serbsko-węgierskiej - kamera na szereg policjantów "in the riot gear" po drugiej stronie - i mizdrzył się do nielegalnych imigrantów, dając im do zrozumienia, że on jest miłym człowiekiem, prawie jak Merkel, i nie ma nic wspólnego ze złymi węgierskimi policjantami, ani ich faszystowskim premierem Orbanem.

Od początku tej operacji role są rozdane: Niemcy są głównym bohaterem pozytywnym, wokół nich inne BOGATE państwa zachodniej Europy - one rozdają socjal i oferują standard życia, o którym nawet pracujący mieszkańcy naszego regionu mogą tylko pomarzyć. Im wyższy socjal tym lepsza prasa.

Jako bohaterowie negatywni występują 4 kraje grupy wyszehradzkiej z dyżurnym potworem Orbanem na czele kopiącym - nogą swojej kamerzystki - niewinne syryjskie dzieci. Odbiorca, który nie zna sytuacji, odniesie wrażenie, ze imigranci uciekają do Niemiec przed Orbanem właśnie. Mogą tylko tam uciekać, bo Czechy, Słowacja i Polska nie chcą ich przyjąć! Nazwano nas nawet "Heartless Four", choć i Macedończycy, którzy na granicy użyli pałek, zrobili w mediach karierę podobną do Petry Laszlo . "Ugly scenes" były tam widziane. Taki jest nasz wizerunek w mediach światowych: jesteśmy nieestetyczni, prymitywni i brutalni. Gross ze swoją "ohydnym obliczem" i "zbrodniami Europy wschodniej" wpisał się wypisz wymaluj w obowiązujący scenariusz.

Kraje południa jak Grecja, Włochy i Hiszpania w tej narracji nie występują, choć to właśnie ich niefrasobliwość powoduje chaos. Co ciekawe, choć standard życia jest tam znacznie wyższy niż u nas, a i socjal pewnie też, imigranci tam się nie zatrzymują. Nie zatrzymują się nawet we Francji, Austrii ani w Danii tylko lecą na prom do Anglii lub Szwecji, albo pociąg do Niemiec.

W głównym przekazie medialnym są obecne tylko "cztery kraje bez serca", dobre Niemcy i ich podnóżek Austria, z osób Merkel i węgierska kamerzystka, która do celów propagandowych nadaje się lepiej niż Orban himself. Świetnie podsumowali tę narrację Taiwaneese Animators  w krótkim humorystycznym filmiku o kryzysie imigracyjnym w Europie. Naszą część Europy reprezentują 3 flagi: polska, czeska i węgierska oraz Petra Laszlo, zachodnią niemiecka i austriacka  oraz Angela Merkel.




poniedziałek, 14 września 2015

Gross dał głos czyli "kryzys imigrantów" jako wojna wizerunkowa

Podobno matką Grossa była polska dziewczyna, która ukrywała podczas okupacji Żyda - jego ojca. Szlachetna i dzielna to musiała być dusza, ale na skutek jej heroicznego czynu przyszedł na świat osobnik czyniący wiele zła jej narodowi dla kariery i kasy. Jak mnie uczono na KULu na etyce jej czyn był moralnie dobry - intencje czyste - ale nie był moralnie słuszny - negatywne skutki uboczne (spłodzenie Grossa) przeważyły ewentualne dobro (uratowanie życia jego ojcu). Niech jej Bóg wybaczy.

Gross dał głos w sprawie imigrantów wyjaśniając czytelnikom die Welt, że "ohydna" postawa Polaków wobec imigrantów wzięła się z "czasów nazistowskich", w których to "zabili więcej Żydów niż Niemców". To ostatnie zdanie - jak podejrzewam - ma szanse przyczynić się do prawdziwego polsko-niemieckiego pojednania.

Gross nie wyjaśnił natomiast - albo nikt go nie zapytał - skąd wzięła się ohydna postawa Izraela wobec uchodźców. (Nie sądzę, aby nie wiedział o decyzji Bibi Netanjahu o nie przyjęciu ani jednego). Może także z "czasów nazistowskich", kiedy to Judenraty ochoczo sporządzały listy swych braci do obozów zabijając w ten sposób - według logiki Grossa -  znacznie więcej Żydów niż Niemcy. Żydowscy szmalcownicy podobno byli bardziej niebezpieczni niż "goje" bo rozpoznawali ofiarę nieomylnie, choćby nie wiem jak się kamuflowała.

Oczywiście Gross i wszystkie zachodnie media są doskonale świadome, że to co piszą o Węgrach, Polakach - czy o wschodniej Europie w ogóle - to jedna wielka ściema. Nie mogą nie wiedzieć, że zarówno bajecznie bogate kraje Zatoki Perskiej jak i Izrael nie przyjęły ani jednego syryjskiego uchodźcy, a przecież leżą znacznie bliżej, a te pierwsze mają obowiązek pomocy współbraciom w wierze. Gdyby Gross rzeczywiście był socjologiem, za którego czasem się podaje, ten fenomen powinien go zainteresować. Tymczasem nie zainteresował nawet telewizji Al Jazeera z Kataru (który to kraj przyjął 0 uchodźców) epatującej widza łzawymi scenami nieszczęść nielegalnych imigrantów nękanych przez złą węgierską policję.

Właściwie od początku tego "kryzysu" uderzał mnie całkowity bezwstyd propagandy dezinformującej opinię publiczną na temat tego, kim są ludzie podający się za uchodźców i jak się zachowują. Temu kłamstwu pierwszoplanowemu towarzyszył w tle nieustanny szantaż moralny i opluwanie krajów, które nie chcą się przyłączyć do samobójstwa zachodu. W tym haniebnym procederze wzięli udział politycy na usługach Niemiec Junker i Schulz, a kanclerz Austrii przeszedł sam siebie porównując działania Orbana do holokaustu. Na hasło holokaust wyskoczył Gross jak dżin z butelki i dał głos, o czym wyżej.

Wygląda to wszystko na wielopiętrową operację obejmującą wojnę hybrydową mającą na celu destabilizację Europy - tu automatycznie podejrzenie pada na Kreml - i akcję dezinformacyjną, która też zajeżdża KGB i GRU, choć pewne wątki (hasło holokaust) wskazują na inny kierunek. Michalkiewicz zwrócił uwagę, że kraje zdestabilizowane w ostatnim czasie na Bliskim Wschodzie mają tę wspólna cechę, że mogłyby zagrozić "bezcennemu Izraelowi". Skądinąd wiadomo, że maczały w tym palce USA, których polityka zagraniczna jest całkowicie zdominowana przez tzw. neokonserwatystów czyli lobby izraelskie. O amerykańskich neokonserwatystach, ich pochodzeniu etnicznym i celach politycznych wyczerpująco piszą Kevin MacDonald (Fenomen żydowski) i E. Michael Jones (Gwiazda i krzyż).

Nasze położenie w tym wszystkim jest dość niewesołe: od wschodu Putin, od zachodu UE opętana ideą multi kulti, zarządzana przez Niemcy i lobby rosyjskie, a za oceanem, gdzie kierujemy nasze nadzieje, USA zdominowane przez lobby izraelskie. Żadna z tych sił  - mówiąc oględnie - nie jest nam przyjazna.  Ktoś rozpętał tę burzę, a ktoś inny się podłączył, żeby ugrać swoje.

Eugene Michael Jones w swojej książce Jewish revolutionary spirit (przetłumaczonej na polski jako "Gwiazda i krzyż") zwraca uwagę, że dla gojów bywa mylące, że Żydzi mogą jednocześnie opanować dwa dokładnie przeciwne obozy polityczne np. komunistów i konserwatystów. Według niego mają swój udział w aktywności Demokratów - partii sodomitów (i aborterów), jak i Republikanów - partii lichwiarzy (według jego terminologii). Istnieje cichy consensus - sodomici nie atakują lichwy, a lichwiarze sodomii (ani aborcji), co mi przypomina Michalkiewicza i wyartykułowaną przez niego umowę okrągłostołową "my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych".

A jak to wygląda w Europie? Żydzi promują multi kulti w Europie (Barbara Spectre powiedziała to otwartym tekstem), USA i Kanadzie, a państwo narodowe w Izraelu. Europejska lewica popiera multi kulti, sodomię, ateizm, Palestyńczyków i wojujący islam oraz Putina. Putin popiera skrajne ruchy narodowe w Europie i reżim Assada, mimo sankcji świetnie się dogaduje z Niemcami, których oficjalną ideologią jest multi kulti. Obama popiera proizraelskich lichwiarzy putinożerców z konieczności, a sodomitów i multi kulti.z serca. Izrael posługuje się potęgą USA i popiera siebie oraz wszystko co osłabia sąsiadów. USA i Arabia Saudyjska przyczyniły się do powstania ISIS. Żadne z tych 3 państw nie przyjmuje syryjskich uchodźców. Media amerykańskie, europejskie a nawet arabskie atakują kraje Europy Wschodniej za ich rezerwę wobec niemieckiego napadu wielkoduszności. Niemcy klepią Nordstream II i lekko się opamiętują w sprawie nielegalnych imigrantów. Ich plan polega na podrzuceniu krajom narażonym na bezpośredni atak Rosji przymusowych kwot - zarzewia konfliktu wewnętrznego - innymi słowy podają nas Putinowi na talerzu. Pada hasło holokaust, co wzmaga znaną nam kampanię oszczerstw zapowiedziana swego czasu przez Izraela Singera.

Co będzie dalej?



Kto opamiętał Angelę Merkel?

Po wystosowaniu zaproszenia do imigrantów i zapewnieniu, że wszyscy zostaną przyjęci oraz obsztorcowaniu Orbana, Niemcy przywracają kontrolę na granicy z Austrią i zawieszają ruch pociągów z tego kierunku. Merkel się opamiętała czy ktoś ją opamiętał? Węgrzy zostają z tabunem nielegalnych imigrantów, których po wejściu zaostrzonych przepisów (od wtorku?) będą musieli powsadzać do pierdla albo deportować. Powinni wystąpić do Niemiec o potężne odszkodowanie za poniesione straty materialne i wizerunkowe.

Abdallah (Abdullah?) Kurdi, ojciec małego Aylana, zwłok którego media użyły do propagandowego wzmożenia, okazał się zamieszany w przemyt ludzi. Podobno sam kierował łodzią i własnoręcznie doprowadził do katastrofy. Czy jest to informacja prawdziwa? Nie wiem i nie mam możliwości sprawdzić. Być może jest to kolejna manipulacja przywiana ze zmianą wiatru. Histeria imigracyjna miała coś zasłonić np. klepnięcie Nordstreamu II mimo rzekomych sankcji. Rzecz przemknęła niezauważona, można przykręcić nieco kurek z imigrantami.

Przeraża mnie dyspozycyjność mediów (a także europejskich przywódców) wobec tego kogoś, kto tym zarządza. Chciałabym wiedzieć kto to jest.

niedziela, 13 września 2015

"Uchodźcy" - coraz mniej złudzeń (jeśli ktoś miał)

Wyjaśniła się zagadka filmu o islamskich uchodźcach w Polsce - to nielegalni imigranci z Czeczenii, którzy przekroczyli granice w Terespolu. Dalej nie wiem dlaczego wrzeszczą i się miotają. Boją się deportacji?

Jeśli ktoś miał jakieś złudzenia w temacie tzw. uchodźców, to po obejrzeniu kilku materiałów dostępnych w Internecie raczej zostanie z nich odarty.

Już od kilku dni chodzi filmik p.t. Imigranci - prywatna relacja z Węgier. Młody Niemiec nagrał wywiad z lewicową deputowaną z Bundestagu. Jej teksty o nieludzkich warunkach jakie Węgrzy zaoferowali nielegalnym imigrantom zestawione są z nagraniami rozmów z nimi i obrazami po ich przejściu, które są niezłą pointą. Porzucone butelki z wodą - całkiem lub prawie pełne - nietknięte pojemniki z jedzeniem, dobre ubrania. To bardzo wymowne podsumowanie kompletnego oderwania od rzeczywistości (chciałoby się powiedzieć obłędu) w jakim żyje zachodnioeuropejska lewica.

Drugi materiał, nieco nowszy, jest jeszcze lepszy - imigranci przejechali całą Europę, w tym Niemcy, i zasuwają przez Danię do Szwecji. Duńska dziennikarka pyta dlaczego nie chcą poprosić o azyl w tak bezpiecznym i spokojnym kraju jak Dania, skoro uciekają przed wojną. Jeden, który najlepiej mówi po angielsku wyjaśnia otwartym tekstem: Są dwa powody - po pierwsze i najważniejsze w Danii obniżono zasiłek ("salary for refugees", jak to określił) z 10000 do 5000 koron, a po drugie rodzinę można sprowadzić po 1,5 roku, a w Szwecji i Finlandii po 3 miesiącach. Cienia wstydu czy zażenowania, kiedy mówi te słowa.

Zupełnym hitem jest filmik z ośrodka dla uchodźców w Szwecji - przyjemne drewniane domki w lesie. W pokoju 3 piętrowe łóżka i cóż się okazuje - nie ma air conditon !!! Kiedy otwiera się okno jest zimno, a przy zamkniętym przy sześciu osobach w pokoju powietrze ciężkie - bardzo niezdrowo. Po za tym za mało telewizorów (tylko 4 o ile dobrze zrozumiałam), a kiedy zepsuli pralkę, nie od razu zastąpiono ją nową. Nie ma też lampek przy łóżkach i trzeba się zadowolić górnym oświetleniem. Co gorsza, kiedy jeden z imigrantów potrzebował lekarza, powiedziano mu, że ma sam do niego pójść, gdyż mając 30 parę lat i przemierzywszy całą Europę poradzi sobie z tym zadaniem. Pointa jest równie udana jak cały materiał - imigrant stwierdza, że mówiono im, że Szwecja "is first democratic country in Europe", ale po tym co go tu spotkało ma wątpliwości. Widz ma nawet wrażenie, że chce pozbawić Szwedów zaszczytu goszczenia swojej osoby, skoro nie są tego godni.

Podobny tekst wygłasza młody człowiek na jednej z greckich wysp (nie pamiętam Kos czy Lesbos).Narzeka, że każą im tu czekać nie wiadomo na co, a nie ma toalet ani elektryczności. "To ma być Europa" - wyrzuca z siebie z goryczą - "to wygląda jak kraj trzeciego świata". Ostatni strzał najlepszy: "jeśli tak wygląda Europa, to wracamy do Syrii!". Widz niestety nie wie czy ta straszna groźba została wprowadzona w życie, a bardzo by chciał.

Na innym materiale młody człowiek, który właśnie przypłynął do Grecji pontonem pokazuje dziennikarce cały poradnik - co po kolei należy robić - na swoim smartphonie. Np. ma numer greckiej policji, pod który dzwoni się na morzu, żeby przypłynęła i się zajęła itp. Kobieta z organizacji zajmującej się uchodźcami mówi, że nigdy nie widziała tak dobrze zorganizowanych grup - dokładnie wiedzą gdzie się udać i do kogo się zwrócić.

Pozostaje pytanie kto ich tak dobrze zorganizował. Poroszenko twierdzi, że Putin i w moim odczuciu nie jest to nieprawdopodobne. Witold Gadowski zauważa, że przemytem ludzi zajmuje się Państwo Islamskie i ludzie z byłego ZSSR. On sam zna gang pod wodzą pewnego Ukraińca i jednorękiego Gruzina. Patrząc na sekwencję zdarzeń - atak na Ukrainę - sankcje - pozorowane negocjacje - inwazja uchodźców - ma to sens.

Pewien polski muzułmanin na początku tzw. "kryzysu uchodźców" stwierdził, że to po prostu hijra (hidżra) - regularny najazd, zorganizowane zajęcie terytorium przez pokojowe zasiedlenie znane w Islamie.

Wszyscy ci ludzie wyglądają i brzmią jak turyści, którzy za dobre pieniądze wykupili sobie pobyt w luksusowym hotelu, a to, co zastali jest niezgodne z obietnicami agencji turystycznej. Media powinny się skupić na ustaleniu, kto jest tą agencją, a nie kretyńską narracją o biednych uchodźcach, złych Węgrach i dobrych Niemcach, której - mam wrażenie - nikt przy zdrowych zmysłach nie kupi.

sobota, 12 września 2015

Jeszcze o "uchodźcach"

Obejrzałam taki oto filmik na YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=AUjEu1ZOfpg p.t. "Pierwsi islamscy uchodźcy w Polsce". W hali lotniska(? dworca?) ludzie o wyglądzie bliskowschodnim drą się wniebogłosy i biegają we wszystkich kierunkach, a żołnierze usiłują to opanować. Nie mam pojęcia o co im chodzi. Być może powiedziano im, ze jadą do Niemiec albo Szwecji i dopiero na miejscu odkryli, że są w Polsce? Może kazano im pokazać dokumenty? Może powiedziano im, że zanim podejmą dalszą wędrówkę do Niemiec muszą najpierw udać się do obozu, a oni nie zamierzają się podporządkować?

To przedsmak tego co nas czeka, jeśli Niemcy narzucą nam rolę przetrzymywania jakichś ludzi wbrew ich woli.

Okazało się, że jedno z dwóch zdjęć propagandowych - to z chłopczykiem - jest wyreżyserowane. Ciało zostało znalezione gdzie indziej i przeniesione w to konkretne miejsce, żeby było wyraźniej widać. To, że tatuś nie był uchodźcą wiadomo od dawna. Płynął z Turcji do Europy, żeby sobie wstawić nowe zęby za darmochę. Utonęła także jego żona i drugi synek. Kretynów nie brakuje nigdzie.

Austriacy, którzy tak entuzjastycznie witali "uchodźców" zamknęli granicę z Węgrami i odwołali wszystkie pociągi z tego kierunku. W przygranicznej miejscowości, w której jest obóz przejściowy 8 nielegalnych imigrantów przypada na jednego mieszkańca. To pomogło Austriakom zdać sobie sprawę, w rozpętaniu czego dopomogli Niemcom.




czwartek, 10 września 2015

Najazd się zaczął !!!

O kilku dobrych dni żyję w stanie alarmu intuicyjnego. Moja intuicja alarmuje, że dzieje się coś bardzo poważnego - zaczął się regularny najazd na Europę zorganizowany,  a częściowo także sfinansowany  przez Państwo Islamskie. Jak przed chwilą przeczytałam tamtejsi przemytnicy kredytują przewóz ludzi do Europy - koszt typu 2000 - 4000 dolarów od osoby płatny po przybyciu na miejsce. Prawdziwi uchodźcy utknęli w obozach na południu Turcji i w irackim Kurdystanie bezskutecznie starając się o wizy i pies z kulawą nogą o nich nie pamięta, a Europa wita najeźdźców, których zachowanie nie pozostawia żadnych złudzeń  co do tego, kim są - aroganckie łamanie prawa, agresja wobec policji, rabunki i gwałty, bezmyślne niszczenie mienia publicznego, wyrzucenie jedzenia ofiarowanego im przez naiwnych Europejczyków.

Przeraża mnie towarzysząca temu propaganda, która zasadniczo dysponuje zdjęciem jednego martwego chłopca i jednej kamerzystki podstawiającej nogę uciekającym z obozu. O gwałcie zbiorowym na kierowniczce jednego z ośrodków dla imigrantów we Włoszech jakoś materiałów nie ma.(w końcu gwałt zbiorowy to pestka w porównaniu do podstawienia nogi, które może skutkować nawet siniakiem, gdyby to nie była trawa tylko beton!!!)

Na wszystkich filmikach kręconych przez świadków przejścia rzekomych uchodźców widać dobrze odżywionych i dobrze ubranych młodych mężczyzn, agresywnych, roszczeniowych, okazujących pogardę ludziom, który w swojej naiwności chcą im przyjść z pomocą. Nikt, kto doświadczył w życiu nawet lekkiego niedostatku - nie mówiąc o wojnie i głodzie - nie wyrzuciłby jedzenia ani wody!!! A ten motyw powtarza się w wielu relacjach: w Macedonii paczki z czerwonego krzyża są "not halal", na Węgrzech woda - całe zgrzewki - wyrzucana jest na tory, w Niemczech sok ma za dużo cukru, w Calais halal ravioli są przeterminowane i wylewane z puszek na ziemię przez głodujących Sudańczyków, na duńskiej autostradzie ofiarowane przez policjantki kanapki też nie są dość dobre (tam samo jak na węgierskim dworcu).

We włoskim obozie czarni młodzieńcy- ewidentnie przywykli do luksusów - pokazując reporterowi schludne nowe namioty, porządnie urządzone wewnątrz i łózka polowe z czystą pościelą przekrzykują się jak straszne mają warunki. "We are dying, we are dying!" zawodzi najroślejszy z nich ze słuchawkami na uszach. Nieźle się przy tym bawią, a widzowi nóż otwiera się w kieszeni.

Ci ludzie sprawią, że Europejczycy, kiedy zetkną się z prawdziwymi uchodźcami, nie pomogą im nauczeni gorzkim doświadczeniem z oszustami.

Ogrom kłamstwa w światowych mediach jest większy niż po katastrofie  smoleńskiej, co dziwne, zważywszy, że każdy, kto zada sobie trochę trudu, jest w stanie zweryfikować tą ściemę.

Najbardziej przerażający są w tym europejscy przywódcy. Zawsze myślałam, że kretyni i zdrajcy działający na szkodę własnego kraju to specjalność postkomunistyczna. Czym kieruje się Merkel?
Czy ktoś jej rozkazuje? Może zwariowała?

Tylko Orban, Zeman i Fico wypowiadają się jak ludzie przy zdrowych zmysłach. Ten pierwszy też podejmuje jakieś działania. Zmasowany atak na niego jest zupełnie niezrozumiały. To bezwstyd zważywszy, że o Netanjahu, który ogrodził się murem i nie przyjął ani pół uchodźcy do Izraela nikt nie powiedział złego słowa. Przez Węgry natomiast przetoczyły się tysiące ludzi okazujących wielką pogardę dla praw tego kraju, jego władz i mieszkańców.

Czuję, że zbliża się wielkie przyspieszenie. Rachunek za decyzje kretynów, zdrajców, obłąkanych i opętanych zastanie przedstawiony nam, a nie przyszłym pokoleniom. Panie Boże, miej nas lepiej w swojej opiece!!!

niedziela, 26 lipca 2015

O prześladowaniu słabszych i końcu świata

Są (co najmniej) dwie rzeczy, o których nawet myśli nie mogę znieść - odbieranie rodzicom dzieci i insynuowanie, że Polska była krajem nazistowskim.

Wchodzę na portal wPolityce i co widzę? Tekst Wojciechowskiego o rodzinie Bałutów  oraz spostrzeżenie, że po wpisaniu w googla "flaga hitlerowska" wyskakuje m.in. znak Polski Walczącej i jeszcze o jakichś kretynach z Cypru atakujących polskich kibiców z powodów "historycznych".

Zacznę od tekstu Wojciechowskiego (http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/260415-pan-bog-wysoko-a-sad-w-nisku-mimo-rozpaczliwych-prosb-nie-oddaje-dzieci-i-co-mu-kto-zrobi-a-gehenna-dzieci-i-katorga-rodzicow-trwa), z którym się zgadzam w 100%. Jak większość czytelników wiem o sprawie, że w małym mieszkaniu był pies, królik i muszki owocówki i panował pewien nieład i to sąd uznał za powód do odebrania matce karmiącej niemowlęcia oraz umieszczenia dwóch starszych dziewczynek w domu dziecka. Dziś przeczytałam, że starsza z nich była odrzucona w szkole przez rówieśników i oskarżana, że brzydko pachnie. Na zdjęciu widziałam dwie b.ładne i smutne dziewczynki.

Każdy, kto przez pięć minut był w dowolnej szkole w dowolnym charakterze wie, że argument, że ktoś śmierdzi albo "się spierdział" jest stosowany przez pewne jednostki z automatu wobec każdego, kogo akurat glebią. Powiem więcej ten argument jest stosowany w polskiej debacie publicznej wobec opozycji z całą powagą. Mamy więc prześladowaną w szkole dziewczynkę (być może z powodu względnego ubóstwa rodziców) i prześladowaną przez III RP niezamożną rodzinę. Na domiar złego mamy bohaterski, ale ubogi kraj oskarżany przez możnych tego świata o zbrodnie, których nigdy nie popełnił, a sam padł ich ofiarą, a kupione elity polityczne nie robią nic by się temu przeciwstawić.

Może jestem obsesyjna, ale to wszystko kojarzy mi się mechanizmem stadnym. Normą jest atakowanie jednostki słabszej i we wszystkich 3 przypadkach działa ta zasada. Czy ktoś kiedyś słyszał o odbieraniu dzieci gangsterom?

Osobiście widziałam w jakimś filmie "nazi occupied Germany"w przeciwieńswie do "nazi Poland". Film był angielski.

Niedawno czytałam, że uaktywnia się jakiś "superwulkan" w Indonezji, co grozi globalną katastrofą. Ta informacja napełniła mnie pewną otuchą. Jeśli innego (niż mamy) końca świata nie będzie to niech przynajmniej okaże się wart swego miana.


piątek, 24 lipca 2015

O perfekcjonizmie, który może zranić cię jeszcze bardziej (niż kłamstwo)

Perfekcjonizm z duchowego punktu widzenia jest po prostu ordynarną (a może raczej subtelną) szatańską pychą. Rani nie tylko samego perfekcjonistę, ale - niestety - wszystkich, którzy się z nim zetkną (nie daj Boże w charakterze dziecka, ucznia, studenta, doktoranta).

Perfekcjonista nie widzi wysiłku, wkładu pracy, pomysłu, oryginalności dziecka, ucznia, studenta, doktoranta, nie jest tym w ogóle zainteresowany - on widzi wyłącznie rozbieżność między swoim chorym standardem a tym, co ma przed sobą. Ofiara perfekcjonisty po kilku jego interwencjach, zaczyna się bać zrobić cokolwiek, a mur niemożliwości zaczyna wyrastać miedzy nią, a każdą próbą aktywności. Zwątpienie w swój osąd, umiejętności, zdolności i w ogóle wszystko doprowadza do paraliżu woli.

Perfekcjonista paraliżuje swoją ofiarę zabijając w niej wszelką zdrową i adekwatną pewność siebie. Czyni z niej bezradny cień człowieka, niezdolny do twórczego (ani żadnego innego) działania.

Napisałam te gorzkie słowa na drugi dzień po zetknięciu z toksycznym promotorem-perfekcjonistą. Zastanawiam się, ile czasu będę dochodzić do siebie i czy w ogóle mi się to uda.

We Wrocławiu straszny upał, powala nawet żwawe wiewióreczki w parku na Grabiszyńskiej, a co dopiero uciemiężonych doktorantów, którzy musza do 30.09. złożyć gotową pracę.


sobota, 25 kwietnia 2015

O kłamstwie, ktore bardziej zrani cię niż na wojnie wróg

Chrystus powiedział o sobie, że jest drogą, prawdą i życiem. Duch św. jest duchem prawdy. Prawda, Dobro i Piękno są atrybutami Boga samego. Prawda jest tym imieniem Boga, które jest jak powiew świeżego, krystalicznie czystego powietrza w dusznym pomieszczeniu. Prawda wyzwala.

Natomiast wiadomo kto jest ojcem kłamstwa. Nie jest więc szczególnie dziwne, że kłamstwo, kiedy nas dotyka zostawia wyjątkowo paskudny osad, zwłaszcza kiedy niewinnie zostajemy posądzeni o nie, przez agentów wiadomo kogo, którzy nas oczerniają publicznie. Sama niebywała perfidia takiego zachowania wskazuje na demoniczne pochodzenie. Ktoś, kto do kłamstwa nigdy się nie posuwa jest wobec czegoś takiego całkowicie bezbronny.

Napisałam te słowa jakiś czas temu po przykrym incydencie w przychodni i nawet nie miałam ochoty dalej rozwijać tematu. Wracam do tego porzuconego wpisu po serii wyjątkowo paskudnych oszczerstw rzuconych na nasz naród jako to wypowiedź szefa FBI i sformułowanie Nazi Poland w grze edukacyjnej dla dzieci, której sprzedano 3mln egzemplarzy.

Reakcja po protestach była - mówiąc oględnie - niewystarczająca. Nie mogę zrozumieć dlaczego ktoś nie wytoczy tym  i podobnym s...synom procesu i nie zgarnie kupy kasy. Sama bym to zrobiła, gdybym była na miejscu i miała odpowiednie zasoby. Podejrzewam, że takich osób trochę jest. Na obecny rząd nie ma co liczyć, inicjatywa musi wyjść od obywateli. Zastanawiam się czy osoba prywatna mogłaby to zrobić argumentując, że tego rodzaju oszczerstwa osłabiają pozycję zawodową i społeczną (kogoś mieszkającego i pracującego za granicą) oraz narażają na niebezpieczeństwo życie i zdrowie (był przypadek ataku na młodego Polaka w Belgii przez jakieś barana przejętego tego rodzaju oszczerstwami).

Równie bolesna jest dla mnie antychrześcijańska i antykatolicka propaganda, która po prostu wrosła w pop kulturę. Obejrzałam 3 sezon w "Wikingów" i co tam mamy? Oczywiście sadystę z sekretną komnatą przeznaczona do torturowania kochanek. Jest nim hrabia Odon (o ile dobrze pamiętam) obrońca Paryża. Scena w której udający trupa Ragnar wyłazi z trumny na mszy i morduje biskupa na oczach wiernych jest jedną z wielu w tym serialu profanacji sacrum i mordowania bezbronnych. Mam wrażenie, że twórcy pławią się w nich z upodobaniem.

To zastanawiający zbieg okoliczności, że obie wspólnoty narodowa i Kościoła, do których należę i się z nimi silnie identyfikuję są z taką wściekłością atakowane. Wiadomo kto nienawidzi Kościoła, ale dlaczego Polska?. Nic na to nie poradzę, ale przychodzi mi do głowy pewna wpływowa grupa etniczna, która dokładnie tych 2 wspólnot nienawidzi i ma sporo do powiedzenie w pop kulturze, zwłaszcza filmie i mediach.


wtorek, 21 kwietnia 2015

Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy zaradni i pewni siebie jesteście...

Wczoraj na portalu Bibuła w artykule potępiającym taniec podczas mszy u łódzkich Jezuitów przeczytałam taki oto tekst:

"Oczywiście nie wszyscy katolicy porzucają ruchy młodzieżowe. Pozostaje przy nich znikomy odsetek, zazwyczaj osób bardzo nieśmiałych, niezaradnych, zagubionych, samotnych. Wspólnoty są ich całym życiem i będą tego bronić. To być może jedyne grupki społeczno – towarzyskie, gdzie ludzie ci czują się akceptowani. Ale równocześnie zauważmy, że właśnie tak wygląda stereotyp polskiego katolika, jaki mają osoby niereligijne. Ten stereotyp nie jest bezpodstawny, gdyż kształtuje się poprzez lata, począwszy od czasów szkolnych i młodzieżowych."

 i jestem w kropce.

Nie zamierzam dyskutować z autorem na temat ruchów charyzmatycznych (do których - o ile dobrze zrozumiałam - zalicza także Oazę) w Kościele Katolickim. Jestem skłonna się zgodzić z wieloma jego tezami, ale powyższy fragment mnie obalił.

Czyli osoby "bardzo nieśmiałe, niezaradne, zagubione i samotne" we wspólnotach to wstyd dla Kościoła? Wstyd przed niewierzącymi? O ile dobrze rozumiem Kościół powinien wymienić je na bardzo pewnych siebie wybitnie zaradnych ekstrawertyków, którzy absolutnie nigdy nie są zagubieni. Tylko, że tacy ludzie na ogół nie potrzebują ani Boga ani wspólnoty.

Zawsze myślałam, że Jezus powiedział: "przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pocieszę" i jeszcze "nie potrzebują lekarza zdrowi tylko ci, którzy się źle mają", ale to może ja czegoś nie zrozumiałam.

niedziela, 29 marca 2015

O tworzeniu kultury

Oglądałam niedawno debatę na YouTube o tym czy prawica przegrała kulturę. Bronisław Wildstein na początku swojego wystąpienia przytoczył szeroką definicję kultury czyli całokształtu wyrobów człowieka. Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi, słuchałam dalej. Debata jak debata, może jeszcze do niej wrócę, ale nie o niej dzisiaj zamierzam pisać.

Pojęcie kultura materialna jest tak oczywiste przy omawianiu jakichś zamierzchłych cywilizacji, natomiast zaskakujące stało się dla mnie w kontekście mojego dnia codziennego.

Jest niedziela (palmowa), jestem trochę chora, ale nie na tyle, żeby nie upiec ciasta. Mam ostatnio lekkie problemy z wątrobą więc przez ostatnie miesiące piekę różne warianty ciasta biszkoptowego z owocami albo zatopionymi w cieście albo w galarecie. Pieczenie ciasta jest rodzajem magii  - trochę białego proszku, jajek i innych sypkich lub płynnych substancji, wysoka temperatura i wychodzi coś pysznego, napełniającego zapachem całe mieszkanie i klatkę schodową na dodatek, i sprawiającego, że dom jest domem. Jest to niewątpliwie produkt kultury, a stosując starożytną definicję - dzieło sztuki. Starożytni (a za nimi ludzie średniowiecza) bowiem za sztukę uważali każdą aktywność, która wymaga jakiejś umiejętności jak wykucie rzeźby w marmurze czy uszycie butów, ułożenie pieśni czy upieczenie chleba, taniec czy wytwarzanie garnków. Taka definicja ma dla mnie zdecydowanie więcej sensu niż uznanie za dzieło sztuki wiadra odchodów słonia tylko dla tego, że odpowiednie gremia, miały taki kaprys.

Cytuję w swojej pracy książkę o sztuce prehistorycznej, w której autor (nie pamiętam nazwiska) stwierdza, że sztuka jest tym przejawem, które odróżnia człowieka od zwierzęcia (teoria ewolucji ma pewien problem z tą granicą), chodzi mu przy tym o tzw. "sztukę wysoką". Ja natomiast chciałam zauważyć, że sam fakt przygotowywania sobie posiłków i ubrań jest właściwy tylko człowiekowi i to ta część kultury, w której tworzeniu wszyscy bierzemy udział.

Zawsze mnie irytuje kiedy moja matka dziwi się, że "mi się tak chce" upiec ciasto uszyć sobie kieckę, płaszcz albo kapelusz, przygotować ileś tam potraw na święta itp. Zazwyczaj sugeruje przy tym, żeby kupić gotowe i nie marnować czasu. Pod wpływem takiego gadania sama się zastanawiam, co sprawia, że mi się chce. Odpowiedź jest prosta mam tą samą radochę wkładając ręce w mąkę, żeby zrobić z niej makaron jak wtedy gdy wkładałam je w glinę, żeby modelować rzeźbę. Wymyślanie co przygotuję na święta, czy co sobie uszyję na wiosnę dostarcza mi dokładnie tej samej przyjemnej ekscytacji co "twórczość artystyczna", a przy tym wolne jest od całej masy dylematów p.t. gdzie ja to będę przechowywać.

Miałam kiedyś ambicję, żeby być "twórcą kultury" nie przebiłam się jednak, nie dopchałam. Zrobiłam kilka wystaw, obrazki się podobały i miały całkiem niezłe recenzje. Sprzedałam 2 sztuki (słownie dwie), dla reszty muszę wynajmować magazyn. Tak wiec wątek "sztuki wysokiej" ma w moim życiu gorzkawy posmak, a myśl o kosztach przechowywania skuteczniej mnie hamuje niż zrzędzenie mojej matki.

Szycie ciuchów naraża mnie na zazdrość i wrogość innych kobiet, nawet gotowanie na święta (i próbowanie) przyczyniło się do ujawnienia słabości mojej wątroby, a jednak ciągle mi się chcę!
Nie jestem nawiedzona, ale kiedy wałkowałam ciasto na makowiec przed Bożym Narodzeniem czułam żywy (i pozytywny) związek z tymi wszystkim pokoleniami kobiet z mojej rodziny, które robiły to samo przez wieki.

Te wszystkie niedoceniane dziś czynności, przędzenie lnu lub wełny, tkanie płótna, szycie kożuchów, robienie na drutach, granie na skrzypkach, śpiewanie ułożonych na prędce przyśpiewek, opowiadanie niesamowitych historii wieczorami i wszystko, to co znam z opowieści moich rodziców jawi mi się jako zdecydowanie bogatsze niż tzw. dobrodziejstwa cywilizacji, która chce nas na wszelkie sposoby sprowadzić do roli konsumentów.




niedziela, 22 marca 2015

O zazdrości, wdzięczności, smutku i prawdzie

Wczoraj odwiedziłam koleżankę, która wielokrotnie w przeszłości "ratowała mi życie" zlecając tłumaczenia, biorąc korepetycje - konwersacje, pożyczając pieniędzy i pomagając przy przeprowadzce, kiedy miałam złamaną rękę. Jest to bardzo ładna, drobna trzydziestoparolatka, trwale zaczepiona na Uniwersytecie, specjalistka w rzadkiej dziedzinie. Mieszka z bratem i jego dziewczyną. Brat-informatyk pracuje od dawna na Politechnice, a jego dziewczyna w jakiejś korporacji. Skończyli właśnie budować dom i będą  się niebawem wprowadzać. Póki co wynajmują dwupoziomowe mieszkanie na strzeżonym osiedlu, gdzie diabeł ma młode, a autobus odjeżdża raz na pół godziny. Mieszkanie jest urządzone specyficznym stylu, którego można w tych okolicznościach oczekiwać.

Zważywszy moją własną sytuację mam zrozumiałą  tendencję, by tak utalentowanym w urządzaniu się w życiu ludziom zazdrościć. Moja zazdrość kończy się jednak, kiedy widzę ich w akcji albo we wnętrzu. Nie wiem co sprawia, że ładna młoda kobieta mająca (prawie) wszystkie dane, żeby cieszyć się życiem sprawia wrażenie pustej wydmuszki, a jej imponujący brat ponurego chama.

W każdym razie wyszłam stamtąd z poczuciem ulgi i przekonaniem, że moje własne życie i jego okoliczności jest co najmniej równie dobre. Mieszkam wprawdzie z chorą matką i siostrą w dwupokojowym mieszkaniu, nie mam stałej pracy ani żadnych perspektyw, ale jednak jestem obecna w swoim substancjalnym ciele, nie obgryzam nerwowo paznokci, potrafię się skupić na tym co ktoś mówi i okazać zainteresowanie. Uprzejme słowo i uśmiech do gości w moim domu przychodzą mi raczej bez wysiłku.


Wracając autobusem byłam blisko przyznania racji tym wszystkim nawiedzonym, którzy twierdzą, że dostajemy w życiu to, co dla nas jest najlepsze. Zważywszy, że jest to kolejny raz, kiedy po skonfrontowaniu mojej zazdrości z rzeczywistością czuję przekonanie, że powinnam być wdzięczna za to co mam (nawet jeśli nic ze swojego życia nie rozumiem), to coś w tym musi być.

Pod wpływem rekolekcji na Frondzie o 8 duchach zła postanowiłam wyrzec się smutku. Wcale nie było to łatwe, tzn. nawet wypowiedzenie tych słów napotykało na opór. W końcu zaproponowałam wymianę ducha smutku na ducha prawdy, gdyż uderzyło mnie,  że jeśli moje odkrycia na temat ludzkiej natury lub mojego własnego życia napełniają mnie smutkiem, a nie wyzwalają (co powinna sprawiać prawda) to znaczy, że albo mijają się z prawdą, albo są tylko jej bardziej przygnębiająca częścią.

niedziela, 15 marca 2015

Jeszcze o hierarchii stadnej

Wspominałam już kiedyś na tym blogu, że jestem zapamiętałą wielbicielką programu Journey Home EWTN, w którym ludzie różnych wyznań opowiadają o swojej drodze do Kościoła Katolickiego.
Niedawno obejrzałam jeden z moich ulubionych odcinków z panią Talat Storkirk, muzułmanką z Indii, której życie byłoby fantastycznym materiałem na scenariusz filmowy.(https://www.youtube.com/watch?v=S0iXAXXxQvY)

Nie będę jednak streszczać całej tej historii, powiem tylko, że swoje nawrócenie w dużym stopniu zawdzięcza siostrom zakonnym prowadzącym szkoły, w których się kształciła. - w tym sensie, że była to dla niej okazja, żeby się z Chrześcijaństwem zetknąć.

Na koniec programu z dużą swadą wyrażała wdzięczność tym wszystkim siostrom, które przyjeżdżały z Europy do Indii nie bacząc na upał, brud i muchy i dawały z siebie wszystko, nic z tego nie mając. Wszystko to bardzo piękne i wzruszające aż do momentu kiedy wspomniała, że szkoła w Karaczi, do której sama chodziła była kiedyś elitarna, a obecnie - ponieważ nie pracują już w niej siostry z Europy - bardzo podupadła.I tu dochodzimy do sedna - siostry Hinduski czy też Pakistanki są przygotowane równie dobrze do pracy jak ich Europejskie poprzedniczki, ale pochodzą z niewłaściwej kasty.

Więc to nie cnota, skromność ubioru, czystość, święte życie i wiedza były magnesem dla zamożnych hinduskich (pakistańskich) rodzin tylko odcień skóry jaśniejszy niż najwyższych kast ich społeczeństwa i pochodzenie z narodu, który ich podbił (a więc jest lepszy, bo silniejszy).

Strasznie to smutne ale prawdziwe.

środa, 11 lutego 2015

O czekaniu i niecierpliwym dawcy

Często słyszy się przy różnych okazjach, że na pewne zdarzenia czy osoby w życiu trzeba poczekać. Intuicyjnie nie ufam takim stwierdzeniom, gdyż w ten sposób zawsze byłam oszukiwana w dzieciństwie. Gdy moi rodzice nie chcieli na coś mi pozwolić, zamiast wyartykułować to jasno i bez ogródek, twierdzili obłudnie, że jest niewłaściwy moment, licząc, że zapomnę i po sprawie. Nigdy nie zapominałam.

Nie neguję cnoty cierpliwości, która potrzebna jest żeby się czegoś dobrze nauczyć, dojść do biegłości, ale wtedy widzi się postęp, nawet jeśli jest bardzo wolny.

Kiedy słyszę o Bogu, że każe nam na coś czekać całe życie, to po prostu nie wierzę. Każdy ma doświadczenie bycia dawcą, niecierpliwego oczekiwania na moment wręczenia prezentu i ciekawości reakcji obdarowanego. Moja intuicja mówi mi, że Bóg także jest takim niecierpliwym dawcą i obdarowuje nas istotnymi dla nas dobrami bardzo wcześnie w naszym życiu, nie każąc nam na nic czekać. Problem w tym, że to my nie jesteśmy w stanie rozpoznać i należycie ocenić tych darów.

Tak było ze mną i moją pierwsza pracą w zbiorach graficznych pewnej bardzo szacownej biblioteki naukowej. Świeżo po studiach wyobrażałam sobie, że Bóg wie co mnie w życiu czeka i ta skromna, ale stabilna posada nie oferuje należytych perspektyw. Teraz kiedy wiem na co w życiu mogę liczyć, jestem pewna, że było to dobre miejsce i żałuje, że je odrzuciłam tak lekkomyślnie.

Na początku lat 90-tych, kiedy nagle pojawiło się mnóstwo poradników jak zmienić swoje myślenie, a z nim życie i najdziwniejszych warsztatów dla naiwnych na mniej więcej ten sam temat, różne barany, a wśród nich i ja, karmiły się tym chłamem bezkrytycznie.

Znam mnóstwo przypadków osób, które zrezygnowały z pracy, która ich zdaniem nie była dość dobra, a każda następna (o ile udało im się jakąś znaleźć) okazywała o wiele gorsza od poprzedniej.
Nie widziałam, żeby to zjawisko było opisana w literaturze przedmiotu. Czytałam owszem o spektakularnych nawróceniach ludzi, którzy bardzo głęboko zabrnęli w grzech i z pomocą Bożą udało im się z tego wyrwać i zacząć nowe życie. Zawsze mnie zastanawia dlaczego dla tych, którzy popełnili błąd nie ma analogicznego happy endu. Może błąd to gorzej niż grzech jak chcą niektórzy?

Tak więc należałoby się bardzo uważnie przyglądać, osobom i okolicznościom, które są nam dane na początku naszej drogi - pierwszej pracy, ludziom spotkanym w wieku lat nastu lub dwudziestu, gdyż istnieje naprawdę duża szansa, że to są właściwe osoby i okoliczności.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że sieję defetyzm i nie dodaje otuchy tym, którzy tego w swoim czasie nie zrobili i miałby rację. Chciałabym wierzyć, że nawet z naszych błędów Bóg może wyprowadzić większe dobro...






niedziela, 1 lutego 2015

O niebezpiecznej pokusie szczerości

Jest to pokusa, której zdecydowanie zbyt często ulegam. Pokusa wtajemniczania innych w swoje myśli, wątpliwości i lęki. Zawsze mam złudzenie, że ktoś patrząc z dystansu zobaczy coś, czego sama nie widzę, albo że samo wypowiedzenie tego w obecności życzliwej (jak sobie wyobrażam) osoby coś mi da.Cóż, teoretycznie tak mogłoby się stać, zwłaszcza w przypadku zwrócenia się do osób powołanych do tego i w jakiejś mierze kompetentnych. Dlaczego jednak tak się nie dzieje?
Ludzie nawet powołani do wysłuchiwania różnych rzeczy nie często spotykają się ze szczerością?
Jakieś tabu chroni dobrze przystosowane jednostki przed nią, a ten kto ten niepisany zakaz przekracza sam sobie winien? Może samo pragnienie szczerego podzielenia się swoimi myślami i wątpliwościami jest perwersyjne? Infantylne? Autodestrukcyjne?

Moje doświadczenie jest takie, że osoba wysłuchująca czegoś takiego nabiera przekonania, że ma do czynienia z kimś gorszym (ma jakieś wątpliwości? normalni ludzie nie mają! nie może sobie z czymś poradzić? niedorajda! coś mu nie wyszło? leń jeden darmozjad!). Co się robi z kimś gorszym? Trzeba go obrugać, zawstydzić, zignorować... lista możliwych reakcji jest długa i oczywiście można poczuć się znacznie lepszym od nieudacznika jednego.

Może osób, którzy nie odczuwają skrępowania, zażenowania, paniki w zetknięciu z czyjąś szczerością i umieją się na tym poziomie komunikować jest tak niewiele, że prawdopodobieństwo trafienia na jedną z nich jest praktycznie równe zero? Przypuszczalnie tak - ergo nie należy pod żadnym pozorem ulegać tej niebezpiecznej pokusie.
Amen.

sobota, 31 stycznia 2015

O nieprzetłumaczalności doświadczeń

Nieprzetłumaczalność doświadczeń mnie dzisiaj obaliła. Jako osoba prostolinijna mówię tak szczerze jak potrafię, sądząc po odpowiedzi albo nie zostałam zrozumiana, albo ja nie rozumiem tego co usłyszałam.

Może właśnie dlatego zdani jesteśmy na przypowieści, obrazy, metaforę poetycką i pieśni.
W świętych tekstach jest tego pełno, ale czy w taki sposób można się komunikować z innymi ludźmi? Bardzo wątpię. Doświadczenia do pewnego stopnia pozostają nieprzetłumaczalne, mówimy o czymś zupełnie innym tymi samymi słowami.

Z drugiej strony kiedy kiedyś napisałam tekst o doświadczeniu, które dzielę z wieloma innymi ludźmi i jakimś niebywałym trafem został opublikowany, dostałam masę listów z podziękowaniami.
Czy te osoby podłożyły własną treść pod moje słowa, czy odnalazły w nich swoja historię?


środa, 28 stycznia 2015

O Bogu, którego znam

Podczas najintensywniejszej fazy kryzysu wieku średniego, któremu towarzyszył kryzys życiowy (utrata pracy, brak środków do życia) słuchałam codziennie od nowa konferencji ojca Pelanowskiego OSPPE.
Najbardziej zapamiętałam tę o Danielu w jaskini lwów. Pelanowski zwrócił uwagę, że Bóg nie wyciąga go z tej niebezpiecznej sytuacji tylko posyła mu pocieszenie w postaci proroka Habakuka i jego polewki (po którego wysyła anioła, aby go przeniósł  za włosy do Babilonu).
Z jaskini lwów wyciąga go ten, kto go tam wtrącił - Nabuchodonozor. Można domniemywać, że gdyby nie to, Daniel siedziałby tam ad mortem usrandum pocieszany od czasu do czasu przez drobne, nic nie zmieniające w jego położeniu pozytywne zdarzenia.
Porównanie jaskini lwów do sytuacji rodzinnej wielu osób też się w tej konferencji pojawiło.

Tak właśnie działa Bóg, którego znam - nic nie zmienia w koszmarnej sytuacji choćbyśmy się nie wiem jak modlili i nie wiem jak próbowali ją zmienić - tylko od czasu do czasu przesyła pocieszenia, które podtrzymują nas na duchu, abyśmy mogli wytrwać.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

O "kłóceniu się" z Bogiem

Wczoraj portal Fronda zamieścił fragment nauki ks. Pawlukiewicza o tzw. "kłóceniu się z Bogiem". Sądząc po specyficznej manierze (bardzo trudnej do zniesienia dla mnie) nauka była przeznaczona dla młodzieży, której tzw. "relacja z Bogiem" polega na uczestnictwie w niedzielnej eucharystii i odmawianiu modlitw ułożonych przez kogoś innego. Przykładowa trudność, która wymagałaby ewentualnego "kłócenia się" z Bogiem to nuda podczas mszy św.

Ks. Pawlukiewicz przytoczył także opowieść pewnego księdza z Wrocławia, który podczas swego nocnego czuwania w katedrze, był świadkiem modlitwy siostry zakonnej, która przeżegnawszy się pobożnie zaczęła wykrzykiwać w kierunku krucyfiksu: "Ty Żydzie! Żebyś mi to do jutra załatwił i żeby to była ostatnia taka (trudna) sprawa! Cały klasztor się ze mnie śmieje!" (cytuję z pamięci).

Nie mam najmniejszego zamiaru wyzłośliwiać się nad popularnym kaznodzieją, ani negować potrzeby uświadamiania jakiejś grupie ludzi, że mogą się inaczej modlić niż dotychczas. Nic jednak nie poradzę, że tego typu nauki budzą we mnie sprzeciw z dwóch powodów.

Po pierwsze: jeśli (młodzi) adresaci tego kazania do tej pory nie byli w sytuacji, kiedy modlitwa, wołanie czy wręcz wycie do Boga, sama wyrywa się z serca, a nawet z każdej komórki ciała, to należy im po prostu zazdrościć, że nigdy nie byli w potrzebie. Kiedy walec życia się po nich przejedzie będą wołać nie mniej szczerze i dosadnie niż owa siostra zakonna z katedry. Wielu z nich będzie miało chęć wygrzmocić Boga niczym patriarcha Jakub anioła, a część zrobi to zastępczo na Biblii, krzyżu czy innym świętym wizerunku. O to jestem dziwnie spokojna.

Istnieje wprawdzie grupa młodych ludzi i to całkiem spora, która ma w życiu poważne i najczęściej niezawinione problemy z racji np. patologii rodziny i ich wołanie do Boga raczej jest bardzo szczere, ale często całkowicie nieskuteczne. Tylko ta akurat grupa nie tylko nie jest targetem duszpasterstwa młodzieży, ale wręcz personae non gratae, bowiem w duszpasterstwie owym - jak napisał pewien dominikanin w wdrodze - nie ma miejsca dla pokręconych nastolatek (czy nastolatków też?). Trafiają więc nieszczęśni do sekt, albo grup praktykujących wszystkie odmiany New Age, gdzie dodatkowo narażeni są na niebezpieczeństwa natury duchowej.



Po drugie  i znacznie ważniejsze: czy wykrzykiwanie naszych racji przed Bogiem rzeczywiście nas do niego zbliża? Oczywiście można przywoływać przykłady biblijnych patriarchów i proroków, ale co jeśli nasze własne doświadczenie tego nie potwierdza? Co jeśli modlitwa pełna gwałtownych emocji, błagania, rozpaczy, desperacji trafia w próżnię lub odbija się od muru? Co jeśli zawsze pozostawia dojmujące wrażenie, że Boga tam nie ma albo, że nie ma takiego Boga? Takie doświadczenie jest dość powszechne i opisane w literaturze przedmiotu.



Oczywiście Jakub grzmocący anioła nawet kiedy pojął, że walczy z Bogiem, Jonasz, który się obraził, ze Niniwa została ocalona czy wspomniany przez ks. Pawlukiewicza Eliasz, który dość miał zapowiadania nieszczęść, to niewątpliwie malownicze przykłady działające na wyobraźnię, także moją. Chcę jednak powiedzieć, że antropomorfizowanie Boga mówienie o relacji, kłóceniu się itp. może być zwodnicze. Bóg jest inny, jest tajemnicą, modlitwa jest raczej trwaniem przed tą tajemnicą niż dialogiem. Odpowiedzi na nasze modlitwy na ogół nie widzimy. To co bierzemy za natchnienie Ducha Św. niekoniecznie nim jest. Bóg jest gdzieś indziej niż myślimy, gdzieś indziej niż do niego wołamy. Do kłócenia się potrzeba dwojga, a Bóg nie bierze w tym udziału (takie jest moje doświadczenie).



sobota, 24 stycznia 2015

O tęsknotach, pragnieniach i powołaniach

Któryś z wielkich angielskich nawróconych ubiegłego wieku chyba G. K. Chesterton (albo C.S. Lewis) napisał o powołaniu (czy tez roli) kobiety, że w przeciwieństwie do mężczyzny musi umieć mnóstwo różnych rzeczy (ugotować obiad, urządzić estetycznie mieszkanie, coś uszyć, wyhaftować, zrobić na drutach, opowiedzieć dziecku bajkę czy pomóc w nauce), ale w żadnej z nich nie musi się specjalizować. Nie będę wypowiadać się za inne kobiety, ale jest to prawda o mnie - jestem właśnie takim kimś, ale jako osoba niezamężna, żeby zarobić na swoje utrzymanie muszę udawać specjalistę od czegoś z efektem jak w poprzednim wpisie. Z kolei istnieje ileś tam sfrustrowanych kobiet, które chciałyby poświęcić się pracy zawodowej, a przez jakiś czas, ze względu na małe dzieci, nie mogą.


Bardzo nie lubię słowa powołanie być może dlatego, że słyszę je używane w tak różnych znaczeniach, często nie dających się pogodzić, że straciło dla mnie sens. Trudno jednak takie pojęcie całkiem wyeliminować myśląc na przykład o życiu pustelniczym.


W pierwszy dzień Bożego Narodzenia weszłam wieczorem do kościoła Bożego Ciała przed wieczorną mszą. Był względnie pusty nie licząc rodzin i turystów wpadających raz po raz, żeby obejrzeć szopkę. Czułam wielki pokój i bezpieczeństwo podszyte ową subtelną radością, która jest nam dana z okazji wszelkich świąt, kiedy to mówiąc słowami Stinissena, możemy się cieszyć radością Boga (bez względu na okoliczności naszego życia). Uświadomiłam sobie po raz kolejny, że właśnie w takich chwilach w pustym kościele, na pustej plaży, czy pustym szlaku gdzieś wysoko w górach czy dowolnych okolicznościach przyrody, które pozwalają na pogrążenie się w kontemplacji czuje się prawdziwie i dogłębnie szczęśliwa. Czy to wskazuje na jakieś powołanie czy zupełnie nie. Czy to efekt introwersji, słabego przystosowania do życia w stadzie czy jeszcze czegoś innego?


To jest moje wielkie pytanie: czy fakt, ze mamy do czegoś talent, predylekcję czy pragnienie znaczy, że do tego właśnie zostaliśmy powołani? Czy też zostajemy powołani wbrew naszym zdolnościom, pragnieniom i naturalnym dyspozycjom? Czy fakt, że lądujemy w jakiejś sytuacji oznacza, że to właśnie jest nasze powołanie czy po prostu wynik różnych okoliczności, w tym naszych decyzji i zaniechań.


Czy sfrustrowana żona i matka, która nie może poświęcić się karierze zawodowej i samotna kobieta marząca o własnej rodzinie to przykłady minięcia się z powołaniem czy wręcz przeciwnie typowe reakcje na swoje powołanie? ( A może owe sfrustrowane matki produkują samotne córki? Czy są wtedy narzędziem Boga czy wręcz przeciwnie?)

A co z introwertykiem marzącym o życiu pustelniczym,  nie mając nawet swojego pokoju? Czy to pragnienie jest od Boga czy jest to po prostu chęć ucieczki przed światem?

Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań, a te które słyszałam nie satysfakcjonują mnie.
Niezależnie od tego wyznam, że tęsknię za życiem pustelniczym takim, jak sobie je wyobrażam - za byciem w obecności Boga całą dobę, za prostotą i pokojem, za wyrzeczeniem się świata i jego obłędu.


Z drugiej strony pamiętam, że jako młoda osoba tęskniłam za miłością, które to pragnienie nie tylko się nie spełniło, ale spowodowało wiele szkód w moim życiu. Ewidentnie pragnień i tęsknot nie można uznać za najwłaściwszych przewodników, a więc co można?

Dlaczego w ogóle mamy jakieś pragnienia? Moje doświadczenie wskazuje, że jest ktoś, kto bardzo się nimi interesuje, a nie ma wcale na myśli naszego dobra.


Może po prostu należy przyjąć, że czegokolwiek wydaje nam się, że pragniemy, w istocie pragniemy Boga i nic poniżej tego. Może nie powinniśmy nigdy w koncentrować się na przedmiocie pragnienia tylko na samym fakcie. Może w zdaniu: pragnę miłości, samotności czy czegokolwiek innego tylko słowo pragnę jest istotne, a reszta to zmyła, zaproszenie dla wiadomo kogo, żeby wiedział czym nas zwodzić.




piątek, 23 stycznia 2015

O uczeniu się gry na fortepianie podczas koncertu

Ktoś mądry powiedział, że życie jest jak uczenie się gry na fortepianie podczas koncertu.
Moje życie, a zwłaszcza ostatnie doświadczenie zawodowe - debiut w charakterze tłumacza ustnego - potwierdza tą prawdę w całej rozciągłości.
Tłumaczenie pewnej konferencji na temat służby zdrowia było balansowaniem na granicy - moja znajomość słownictwa specjalistycznego jest dokładnie żadna - ale ratowała mnie przytomność umysłu, nawyk jakoś sobie radzenia, dobrze ustawiony głos i pewien dystans do siebie.
Ulga, że to przeżyłam była szczera.
Miałam jeszcze dość zdrowego rozsądku, żeby wycofać się z zaproponowanej mi obsługi pewnego polsko-izraelsko-niemieckiego sympozjum. W programie było tłumaczenie symultaniczne iluś tam referatów, czego w życiu nie robiłam i nie umiem nawet sobie wyobrazić jak to jest możliwe!
Niestety skusiłam się na występ na wieczornym przyjęciu w ramach tejże imprezy i zostałam skonfrontowana z  traumą o wiele większą - musiałam tłumaczyć wystąpienie prezydenta obok profesjonalistki, przy której moja amatorszczyzna była widoczna w całej rozciągłości (mimo, że nie popełniłam żadnych rażących błędów).



Żeby było weselej owa osoba była mniej więcej młodsza ode mnie o połowę, ale jej doświadczenie zawodowe i biegłość były zaiste imponujące. Powiedziała mi potem, ze tłumaczenie symultaniczne jest jak jazda na rowerze, póki tego nie umiesz wydaje się niemożliwe, ale w którymś momencie to łapiesz i jedziesz. W jej przypadku zajęło to około trzy miesiące ćwiczeń w kabinie na uniwersytecie pod opieka profesora.  Pozazdrościć!

niedziela, 18 stycznia 2015

O utraconej niewinności

Wróciłam  właśnie z Hobbita - ostatniej części (Dzięki Bogu!) i pominę rzecz całą miłosiernym milczeniem. Nieszczęsny Tolkien przewracałby się w grobie, a ja siedziałam na przemian znudzona i zażenowana. Zwrócił moją uwagę tylko jeden szczegół - Metro Goldwyn Mayer i Warner Bros w czołówce. Nie wiem czy to wszystko wyjaśnia, ale nie wykluczone, że tak. Jakoś tak jest , że w rękach pewnych ludzi (dysponujących ogromnymi środkami) z Bożego Narodzenia zostają jingle bells, a z Tolkiena monstrualne orki z trupią czaszką na przyrodzeniu.

Chciałam natomiast napisać o zupełnie innych filmach, których twórcy na szczęście dysponowali o wiele skromniejszymi środkami więc zadbali przede wszystkim o jakiś sensowny scenariusz. Pierwszy to My Little Princess Evy Ionesco - opowieść o matce uważającej się za artystkę (fotograficzkę) i używającej swojej córki (na oko lat ok.10) do erotycznych fotografii, okradając ją tym samym z normalnego dzieciństwa i rujnując jej życie już na starcie. Przemiana normalnej, ładnej, świeżej dziewczynki w małą kokotę o tlenionych lokach, ciężkim makijażu, wyzywającym stroju i takimż sposobie bycia jest dla wrażliwszego widza po prostu bolesna, tym bardziej, że film jest oparty na prawdziwej historii. Dziewczynka na szczęście w którymś momencie się buntuje, ale ukradzionej niewinności i dzieciństwa nikt jej już nie zwróci.

Ten mroczny obraz kontrastuje z moim serialem odstresowującym Road to Avonlea ( 4 sezon) na podstawie opowiadań Lucy Maud Montgomery. Scenarzyści zapewne dodają swoje 5 albo nawet 10 groszy tu i ówdzie, ale postacie, nastrój i wartości, którymi się kierują pozostają w związku z literackim pierwowzorem i to decyduje o atrakcyjności całego przedsięwzięcia. Atrakcyjny dla widza jest świat uporządkowany w przejrzysty sposób: dorośli są dorośli, dzieci są dziećmi, nawet jeśli niektóre z nich wcześnie muszą zarabiać na swoje utrzymanie. Ich niewinność jest uszanowana.



Właśnie zestawienie tych dwóch filmów uświadomiło mi dogłębnie, co współczesny świat wyrabia z dziećmi - na podobieństwo zaburzonej matki z My Little Princess odziera z niewinności i zamienia w zużyte kokoty zanim osiągną jakąkolwiek dojrzałość psychiczną.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

O stadzie i wspólnocie

Profesor Zybertowicz w swoich wykładach dla środowisk patriotycznych zawsze mówił o konieczności zjednoczenia bardzo wielu drobnych inicjatyw medialnych w większe byty, rozrzuconego archipelagu polskości w zwarty kontynent. Zawsze też przy tej okazji wskazywał co - jego zdaniem - jest główną przyczyną trudności w realizacji tego jakże słusznego postulatu - ego organizatorów, dla których własna pozycja jest ważniejsza niż sprawa, której rzekomo pragną służyć.

Na tym właśnie według mojego rozumienia polega wspólnota - jest rzeczywiście otwarta na wszystkich, którzy pragną służyć jakiejś sprawie, wokół której jest zorganizowana. Jeżeli ktoś nawraca się i przyjmuje chrzest, to automatycznie jest włączony do Kościoła. Jeżeli natomiast przychodzi do jakiejś grupy działającej przy parafii to często zdarza się, że owszem słyszy słowa o przyjęciu, ale wszystkie inne sygnały świadczą o czymś wręcz przeciwnym.
Zwykle dzieje się tak dlatego, że ta grupa nie jest wspólnotą, za którą się podaje, tylko krypto-watahą (albo jawną watahą w najbardziej skrajnych wypadkach). Osobnik alfa ma władzę absolutną i jeśli przybysz mu się nie spodoba (albo poczuje się zagrożony) całe stado pogoni go zgodnie. Jeżeli  zaakceptuje, wszystkie podległe osobniki rozglądają się nerwowo czy przypadkiem nie wygryzie ich z zajmowanej pozycji. Wataha czasem przyjmuje obcego wilka, ale wyłącznie na pozycję omega.



Podałam przykład jakiejś grupy przykościelnej gdyż kontrast między etykietą a rzeczywistością jest niezwykle rażący, ale zjawisko dotyczy bardzo wielu (jeśli nie większości) innych środowisk.
Zastanawiałam się niedawno, co powiedziałby misjonarz stadu wilków, gdyż nie mogłam sobie wyobrazić jak Bóg mógłby przemienić watahę. Oczywiście w przypadku prawdziwych wilków (canis lupus) pytanie pozostaje otwarte, natomiast w przypadku stada ludzkiego myślę, że najbardziej prawdopodobne jest, że przemieniłby je we wspólnotę zorganizowaną wokół jakiegoś dobra, nieporównywalnie większego niż własna pozycja jego członków. Zapragnęli by niechybnie się tym dobrem dzielić - nie tylko przyjmować zainteresowanych, ale wręcz szukać ich po okolicy i pozyskiwać dla drogiej im sprawy.




Bawiłam onegdaj w pewnym domu rekolekcyjnym w górach i dokładnie w tym samym czasie przebywała tam grupa Odnowy w Duchu Świętym z pobliskiej miejscowości. Ku mojemu szczeremu zaskoczeniu przyjęła mnie z autentyczną życzliwością i zainteresowaniem (choć nie podjęłam żadnych działań, aby się do nich przyłączyć). Podejrzewam, że stało się tak dlatego, że było tam kilkoro rzeczywiście nawróconych ludzi, którzy niczym drożdże powodowali wzrost całego towarzystwa, a ja miałam szczęście na nich trafić.

Jako prawa introwertyczka najczęściej czuje się szczęśliwa kiedy jestem sama, ale kiedy przypominam sobie wszystkie dobre chwile spędzone z ludźmi, to zawsze była to grupa, która nie miała struktury watahy. Nie było tam nigdy nikogo wyraźnie dominującego (chyba że z mocy sprawowanej funkcji), nie było walki o pozycje, podgryzania, intryg. Jak to możliwe? Sama nie wiem.Czy byli to specyficzni ludzie - indywidualiści o słabym instynkcie stadnym? Może nie było żadnej nagrody do wygrania? Może mieliśmy wszyscy socjalizację w dolnej granicy normy i woleliśmy się komunikować słownie niż za pomocą sygnałów niewerbalnych - wymiany znaczących spojrzeń i wydymania ust? A może był to po prostu dzień łaski od Pana, żeby człowiek nie zwątpił ze szczętem w możliwość istnienia grupy ludzi, która nie jest stadem?

niedziela, 11 stycznia 2015

O miłości i instynkcie stadnym

Miłość w swoim zamyśle szczerze mnie zachwyca. Wśród populacji ludzkiej istnieją osoby płci przeciwnej kompatybilne ze sobą. Ich związek gwarantuje optymalne potomstwo. Natura wyposażyła je w system sygnałów wzrokowych, słuchowych, węchowych i każdych innych, aby mogli się rozpoznać. Można widzieć w tym coś w rodzaju powołania, jeśli do kogoś takie pojęcie przemawia, projekt Boga, aby ci właśnie się spotkali. "Stworzeni dla siebie" jest wprawdzie lekko irytującą i nadużywaną frazą, ale nieźle oddaje istotę rzeczy.



Zakochanie, a później dojrzała miłość ułatwia im podjęcie trudu wychowania potomstwa itp. Mistycy widzą w takiej miłości obraz Boga i zapewne mają rację.

Nie jest dla mnie jasne czy istnieje dla każdego człowieka taka kompatybilna osoba płci przeciwnej, To było trudne do wykonania w populacji, gdzie nie zabija się dziewczynek, ponieważ jest ich zwykle więcej niż chłopców. A może istnieje ileś możliwych względnie dobrych zestawień dla każdej osoby i nawet owdowiali małżonkowie za kolejnym razem mogą spotkać tzw. szczęście w miłości. Czy istnieje zestaw genów bardziej uniwersalny, który ma duże możliwości łączenia się wieloma innymi, (coś jak typowy numer buta, albo ubrania) i mniej typowy, kompatybilny z niewielką ilością specyficznych  zestawów?



A może cały ten biologiczny aspekt miłości jest nieistotny i miłość jest darem Boga danym niezależnie od naszej genetycznej kompatybilności lub jej braku? Może ważniejszy jest aspekt psychiczny - kompatybilne traumy i kompleksy?
Zarówno w ujęciu "biologicznym" jak i "psychologicznym" miłość powinna zawsze być wzajemna, a nie jest!

Nie wiem czy ktoś zna odpowiedzi na te pytania, ja na pewno nie.



Wiem natomiast na pewno, że idea miłości, tęsknota za miłością jest niezwykle płodna w literaturze i sztuce i te literackie przykłady pozwalają nam często zrozumieć czego naprawdę szukamy pod postacią miłości.
Oczywistym jest, że tęsknota za miłością jest w istocie tęsknotą za Bogiem - tak bywała interpretowana poezja trubadurów. Myślę, ze rzecz jest dość oczywista i przynosi nam zaszczyt.
Mniej zaszczytna, choć zrozumiała, jest natomiast tęsknota za wysokim statusem społecznym w przebraniu miłości.
Kopciuszek chce pójść na bal i zobaczyć księcia, a nie  na zabawę ludową, żeby spotkać chłopca z sąsiedniej ulicy grzmoconego regularnie przez złego ojczyma. Waniusza Duraczok poślubia carównę czy wręcz córkę księżyca, która nawet nie jest w jego typie ( "w pasie cienka na trzy cale i rumieńców nie ma wcale") a nie jakąś pulchną i rumianą dziewoję z sąsiedniej wsi, najmłodszą z rodzeństwa jak on sam.
Oczywiste jest, że te bajkowe nierówne małżeństwa są po prostu wyrazem tęsknoty za lepszym życiem, zrozumiałej u osób traktowanych przez otoczenie jako gorsze, upokarzanych i wykorzystywanych.

Moi koledzy z podstawówki wszyscy kochali się w klasowej królewnie czy w statusie i zamożności jej rodziców, która zapewniała jej wysoką pozycje w klasie? Założę się o każde pieniądze, że ten drugi wariant.
Z punktu widzenia biologii nie jest możliwe, że wszyscy byli z nią kompatybilni genetycznie, albo że psychicznie do niej pasowali.
Był jednak jeden wyjątek, który przywrócił mi wiarę w człowieka. Oświadczył, że on kochał się w Kleosi - chyba najbardziej obśmianej osobie wszechczasów z powodu niebywałej pretensjonalności i nadopiekuńczej matki, non stop ciągającej się za nią po szkole. Mam jednak podejrzenie, że czynnikiem decydującym w tym przypadku było wspólne resortowe pochodzenie i wynikająca z tego pozycja i poziom życia.

Jak widać miłość wśród ludzi tknięta jest rozdwojeniem jaźni - biologia wskazuje na możliwość dobrania wielu udanych związków dla większości (jeśli nie całej) populacji, socjologia precyzuje jeden mroczny przedmiot pożądania dla  całego stada - samicę/ samca alfa.

Wyznam, że o ile nie mam żadnych problemów z zaakceptowaniem w pełni biologicznego wymiaru naszego człowieczeństwa, to uważam się, że aspekt stadny sytuuje nas po prostu wśród zwierząt i to niekoniecznie tych sympatycznych.

Przez całe lata nie rozumiałam sytuacji, w których stawiało mnie życie np. dlaczego ludzie, którym nic złego nie zrobiłam atakują mnie z niewytłumaczalną agresją albo dlaczego zainteresowanie mężczyzn może wyrażać się w tak niezrozumiałych lub wręcz paskudnych zachowaniach, że nie wspomnę o młodzieży w szkole. Od momentu kiedy uświadomiłam sobie, że dla większości ludzi (i dla wszystkich grup) jedyną istotną informacją o nas jest nasza pozycja w stadzie i  jesteśmy traktowani odpowiednio do niej, wszystko stało się dla mnie jasne.

Najsmutniejsze jest, że ten ponury stadny wymiar ma wpływ na nasze życie prywatne. Znam przynajmniej kilka przykładów, kiedy młody człowiek wyraźnie zainteresowany konkretną dziewczyną zaniedbywał ją uganiając się za niuniami, które wydały mu się bliżej pozycji alfa. Był później nadzwyczajnie zdziwiony, że kiedy jej się z zaskoczenia oświadczył uznała to za wygłup i nie chciała z nim rozmawiać. Swój taniec godowy odtańczył przecież przed kimś innym.