piątek, 23 stycznia 2015

O uczeniu się gry na fortepianie podczas koncertu

Ktoś mądry powiedział, że życie jest jak uczenie się gry na fortepianie podczas koncertu.
Moje życie, a zwłaszcza ostatnie doświadczenie zawodowe - debiut w charakterze tłumacza ustnego - potwierdza tą prawdę w całej rozciągłości.
Tłumaczenie pewnej konferencji na temat służby zdrowia było balansowaniem na granicy - moja znajomość słownictwa specjalistycznego jest dokładnie żadna - ale ratowała mnie przytomność umysłu, nawyk jakoś sobie radzenia, dobrze ustawiony głos i pewien dystans do siebie.
Ulga, że to przeżyłam była szczera.
Miałam jeszcze dość zdrowego rozsądku, żeby wycofać się z zaproponowanej mi obsługi pewnego polsko-izraelsko-niemieckiego sympozjum. W programie było tłumaczenie symultaniczne iluś tam referatów, czego w życiu nie robiłam i nie umiem nawet sobie wyobrazić jak to jest możliwe!
Niestety skusiłam się na występ na wieczornym przyjęciu w ramach tejże imprezy i zostałam skonfrontowana z  traumą o wiele większą - musiałam tłumaczyć wystąpienie prezydenta obok profesjonalistki, przy której moja amatorszczyzna była widoczna w całej rozciągłości (mimo, że nie popełniłam żadnych rażących błędów).



Żeby było weselej owa osoba była mniej więcej młodsza ode mnie o połowę, ale jej doświadczenie zawodowe i biegłość były zaiste imponujące. Powiedziała mi potem, ze tłumaczenie symultaniczne jest jak jazda na rowerze, póki tego nie umiesz wydaje się niemożliwe, ale w którymś momencie to łapiesz i jedziesz. W jej przypadku zajęło to około trzy miesiące ćwiczeń w kabinie na uniwersytecie pod opieka profesora.  Pozazdrościć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz