Dziecko Rosemary Iry Levina przeczytałam na studiach ponad ćwierć wieku temu. Pamiętam, że byłam pod wrażeniem i chciałam zobaczyć film Polańskiego. Zrobiłam to parę lat temu i znowu byłam pod wrażeniem, tylko nieco innego rodzaju. Parę dni temu obejrzałam dzieło Agnieszki Holland pod tym samym tytułem i wciąż się zastanawiam, dlaczego zmieniła istotne szczegóły.
A w tak zwanym międzyczasie przeczytałam co najmniej dwukrotnie książkę Rosemary Nie krocz za mną ze wstępem O. Posackiego SJ. (Nie wiem czym się naraził swojemu przełożonemu, mam nadzieję, że nie propagowaniem wiedzy, której część duchownych po prostu się wstydzi, a która jest niezbędna każdemu człowiekowi, nie tylko chrześcijaninowi.)
Książka Rosemary to świadectwo osoby, która dzięki śmiałym duchowym eksperymentom pradziadka, była medium - otwartymi drzwiami do świata duchów. Druga część książki opisująca "amerykańską przygodę" autorki wyjaśnia nam skąd ten pseudonim. Autorka mieszkała u pewnej nadzwyczaj miłej i opiekuńczej zamożnej Żydówki w dzielnicy Upper East Side na wschodnim Manhattanie. "To historycznie rejon zajmujących się międzynarodowym handlem Żydów, którzy porzucili swoją religię już w XIXw. i odtąd zainteresowani byli mieszaniną różnych ideologii. Najczęściej ich droga wyglądała następująco: po przejściu z żydowskiej ortodoksji na różne wyznania protestanckie, nie znajdując w nich jednak odpowiedzi na swoje poszukiwania, porzucali protestantyzm na rzecz doktryn spirytystycznych. Po skompromitowaniu tychże zaczynali tworzyć różne metody medycyny naturalnej oparte na inteligentnej spirytystycznej energii (... ludzie ci działają tam także i dzisiaj, a ich wiara związana jest ze spirytyzmem, magią i - zdaniem niektórych - z lucyferyzmem czy wręcz satanizmem...). Wkrótce zajęli się też handlem tymi ideologiami, generując olbrzymi światowy rynek idei niszczący prawdziwy judaizm jak i chrześcijaństwo. To środowisko do dziś jest źródłem różnych eksperymentów i nowych idei dla świata, sprzedawanych mu pod przykrywką New Age" - pisze Rosemary.
Reprezentantami takiego właśnie środowiska jest małżeństwo Castevet z książki Levina, które poszukuje matki dla dziecka szatana. Za udostepnienie swojej żony na ten cel proponują mężowi karierę, na jaką jest napalony, a ten ochoczo przyklepuje deal. Jego żona, Rosemary, młodsza o 9 lat jest katoliczką, a przez to osobą niepewną, więc nie może się o niczym dowiedzieć.
Najbardziej przerażające jest dla mnie jest, że to nie świetny pomysł na horror, produkt żywej wyobraźni autora, tylko opis wielce prawdopodobnej sytuacji, która wielokrotnie miała, ma i będzie miała miejsce np. w środowisku, o którym wyżej. Rzecz jest realna, nawet jeśli propozycja dotyczy przystąpienia do Synagogi Wszystkich Religii - a nie fizycznego udostępnienia swojego łona na potrzeby kultu - w zamian za sukces.
Przypadek Polańskiego grozę wzmaga, bo wygląda - zważywszy następstwa - na film niemalże autobiograficzny. Od tego właśnie obrazu jego kariera nieoczekiwanie nabrała tempa, a następnie okupiona została śmiercią żony w zaawansowanej ciąży, zamordowanej w bestialski sposób.
Agnieszka Holland natomiast zmieniając Nowy Jork na Paryż, bohaterkę na starszą ex - tancerkę mieszanej krwi, wprowadzając nowe postacie i epatując krwawymi okropnościami zaciera ślady rzeczywistości tak wyraźne w książce Levina i u Polańskiego. Idzie w kierunku horroru dla widza o tak spaczonej wyobraźni, że nic poniżej zjadania okrwawionego serca ofiary go nie ruszy. Jej Rosemary mogłaby być matką swojego młodego męża i widz nie rozumie dlaczego po prostu nie da mu klapsa w tyłek i nie wyciągnie za fraki ze złego towarzystwa, w które wpadł. Szatan i jego dziecko ma nienaturalnie intensywnie niebieskie oczy, choć jest zrodzone z matki mulatki (a nie żółte z poprzeczną źrenicą, jak u kozła). Mam wrażenie, ze Holland bardzo chce odwrócić uwagę od środowiska z Upper East Side i jego bardzo realnej działalności opisanej w Nie krocz za mną.
Zawsze się zastanawiam ilu ludzi odnoszących sukcesy w show businessie ma za sobą taki deal, jaki proponowano Rosemary i czy tego rodzaju sukces bez jakiegoś zobowiązania wobec wiadomej centrali jest w ogóle możliwy. Moja intuicja mówi mi, że nie (także osoby, które usiłują się wyrwać z takiego układu potwierdzają to domniemanie). Jeśli tak jest, to nie dziwi, że kultura masowa wygląda tak jak wygląda i oglądając dowolny film na dowolny (pozornie światopoglądowo neutralny) temat (np. o wikingach) jesteśmy podprogowo indoktrynowani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz