U Gadowskiego na twiterze takie coś:
Nie jest to pierwsze ani ostatnie przekroczenie wszelkich granic przez to zaburzone indywiduum (np. promowało kazirodztwo). Nie jest to jedyne w naszym życiu publicznym toksyczne indywiduum, ktorego aktywność ogranicza sie do epatowania zlymi emocjami. Znacznie ciekawsze wydaje mi się, jak to się stało, że ktoś taki jest profesorem etyki na UJ i dzięki temu ma możliwość wypowiadania się "jako autorytet".
Pamiętam tego osobnika jak się sępił pod KUL-owską stołówką tzn czekał pod kopertą, do której wrzucalo się bloczki na obiad (kiedy ktoś nie korzystał). Zupa i chleb byly dostępne dla wszystkich studentów za darmo, drugie trzeba bylo kupić lub dostać w charakterze "stypendium obiadowego" z racji trudnej sytuacji materialnej rodziny. W latach 80-tych minionego wieku Hartman nie brzydził się jeszcze chrześcijaństwem na tyle, żeby studiować na katolickim uniwersytecie, gdzie wymagano świadectwa chrztu i ukończenia nauki religii.(Zrobiono dla niego wyjątek z racji "dialogu z judaizmem"?) Nie wstydzil się też żebrać pod stołówką zamiast, jak wiekszość, pójść na zupę z chlebem.
Profesorowie KULu, którzy go uczyli i studenci, którzy fundowali mu obiady - wyhodowali gada na swym łonie. Jak to się stało, że zrobil karierę na UJ jest dla mnie tajemnicą. Jedyne wyjaśnienie, które mi przychodzi do glowy to przynależność do wiadomej mniejszości etnicznej albo powiązania z "zakonem synów przymierza". O jakie przymierze może chodzić w przypadku ateisty nie mam pojęcia...
Niestety to kolejna ilustracja niejasnych mechanizmów promocji ludzi w sposób oczywisty nie dorastajacych do stanowisk, na które zostali wyniesieni. Co gorsza cokolwiek ten pajac jeszcze wywinie "środowisko akademickie" nie zauważy w tym nic zdrożnego... Ohyda!
P.S.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz