Zawsze modliłam się do Boga, który "dźwiga z prochu nędzarza i podnosi z gnoju ubogiego (albo odwrotnie, nie pamiętam dokładnie), aby posadzić go wśród książąt, książąt swego ludu", do Boga, który sprawia, że bezpłodna rodzi siedmioro i temu podobne figle.
Widzę działanie tego Boga w życiu wielu ludzi, w tym niewierzący i niepraktykujący są nadreprezentowani. Natomiast nie widzę w swoim własnym życiu.
Wołam w przestrzeń i czuję, że jest pusta, że nie ma tam tego, do którego wołam przez całe moje życie (lat 47 i coś). Czuję rozpacz.
Natomiast cały czas gdzieś za moim ramieniem ktoś rozsądny mówi do mnie: "teraz o tym nie myśl, bo zwariujesz", "zajmij się tekstem, który masz napisać", albo "poproś właściciela mieszkania, żeby przedłużył ci okres wypowiedzenia ze względu na złamaną rękę" itp. Są to rzeczy rozsądne i zdroworozsądkowe, jakby mówił je ktoś życzliwy, może życzliwy współwięzień, który odsiaduje w tej samej celi, ale znacznie dłużej i wie jak przez to przejść, żeby nie zwariować. Taki ktoś jest i jest życzliwy, ale nie można poprosić go o znalezienie pracy czy coś w tym stylu, bo jego kompetencje tam nie sięgają.
Kim więc jest?
Czy ma jakiś związek z Bogiem Biblii? Z Chrystusem? Z Aniołem Stróżem?
Gdyby przez jakiś nadzwyczajny przypadek ktoś znał odpowiedź na te pytania, będę niezmiernie wdzięczna za podzielenie się nią ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz