Zupełnie niepotrzebnie wysłuchałam wczoraj komentarza o. Szustaka OP na temat ograniczenia mszy trydenckiej wprowadzonego przez papieża Franciszka. Nie moja bajka, ale argumentacja zastanawiająca. Zdaniem dominikanina wierni, którzy chodzą na mszę trydencką, krytykują Sobór Watykański II oraz pontyfikat papieża Franciszka i jego decyzje, od dawna byli już poza Kościołem, więc ich nie szkoda. Opierali się Duchowi Św. działającemu w Kościele, który go stale przemienia i dalej w tym tonie, plus dużo przewracania oczami i uciekania wzrokiem.
Wszystko to bardzo pięknie, ale o ile mi wiadomo Duch Św., nie może nakłaniać kogokolwiek do działań jawnie sprzecznych z Dekalogiem na przykład.
Inna dominikańska gwiazda znana obecnie jako Paweł M. też była pełna natchnień Ducha Św., jak sama uważała. Zmuszała np. dziewczynę ze swojej Wspólnoty św. Dominika do seksu przed mszą o uzdrowienie, w zakrystii, w kancelarii, a nawet w kaplicy św. Józefa na ołtarzu (aby było więcej uzdrowień). Nie chce mi się nawet pisać o szczegółach działalności tego nieszczęśnika, można się z nimi zapoznać w raporcie komisji Terlikowskiego (opublikowanym m.in. na stronie portalu Deon).
Przy całej różnicy postury obu primadonn kaznodziejstwa istnieje pewne podobieństwo w postawie - duży dystans do Kościoła i jego nauki skontrastowany z wiarą w swoje lepsze poznanie intencji Ducha Św. + kierowanie się do odbiorców, którzy przyjmują to bezkrytycznie. Zdolność do przyciągania tłumów zamykała ( i nadal zamyka) usta wszystkim potencjalnym krytykom oraz redukuje gotowość przełożonych na przyjęcie do wiadomości, że ta nadzwyczajna popularność niekoniecznie świadczy o świętości. O. Maciej Zięba miał zgasić próby zwrócenia jego uwagi na dziwne praktyki o. Pawła M. zdaniem wypowiedzianym do mniej charyzmatycznego współbrata: "jak będziesz miał 3 tysiące na mszy o uzdrowienie, to pogadamy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz