Dostałam w tym tygodniu 2 recenzje mojej pracy. Jedna jest umiarkowanie przychylna, choć nie pozbawiona krytycyzmu, a druga jednoznacznie negatywna. recenzent wnioskuje o niedopuszczenie mnie do obrony. Czekam więc w niepewności jak ta historia się zakończy. Czy będę mogła odetchnąć w końcu z ulgą i zająć czymś pożytecznym, czy też te zmarnowane 10 lat życia zwieńczy jeszcze jakaś ohydna scena, po której będę dochodzić do siebie drugie tyle.
Piękne to były dni w moim życiu gdy ocena z egzaminu czy pracy pisemnej miała jakiś związek z wiedzą czy intelektualną sprawnością. Czasy te skończyły się bezpowrotnie w ubiegłym tysiącleciu i obecnie jednego dnia komisja egzaminacyjna bije mi brawo na stojąco (choć nie powiedziałam nic szczególnie mądrego), a drugiego jestem niegramotną idiotką, która nie zna swojego ojczystego języka, a zabiera się za pisanie pracy doktorskiej. Podobnie było na ASP w czasie studiów podyplomowych. Jednego dnia moje prace były wybitne i dojrzałe, a drugiego nie wypadało o nich wspominać.
Smutny wniosek się więc nasuwa - co to, co mówią inni ludzie o nas zależy wyłącznie od ich emocji i zmieniających się błyskawicznie nastrojów. Ich pochwały i przygany są tyle samo warte. Mówią coś wyłącznie o tym kto je wypowiada, a nie pozostają w żadnym związku z przedmiotem którego rzekomo dotyczą.
Wracając do mojej nieszczęsnej pracy - jej słabości są ewidentne, ale recenzja druzgocząca ich nie dostrzega, wyzłośliwia się z nieproporcjonalnym jadem nad drobnymi niedopatrzeniami typu zapomniane ogonki od ę czy ą. Recenzent przychylny natomiast przypisuje mi głębię i znajomość filozofii, której nie posiadam. Obraz autorki pracy jaki się wyłania z obu recenzji nie ma nic wspólnego ze mną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz