Diabeł mnie podkusił, żeby pójść do ratusza (bez należytego przygotowania) w sprawie systemowej agresji wobec kobiet (i słabszych) spowodowanej idiotycznymi decyzjami urzędników miejskich. Nieopatrznie wspomniałam cel mojej wizyty strażnikom miejskim i się zaczęła zabawa. Kobieta patrzyła na mnie jak na dziwadło i zapomniała języka w gębie, facet natomiast biegły robieniu z petentów kretynów bawił się świetnie.
- Ale to nie do prezydenta, to trzeba zgłosić straży miejskiej!
- Zgłosiłam wczoraj patrolowi obecnemu na miejscu i odesłali mnie na policje....
- Ale może to pani zgłosić przez stronę internetową komendantowi...
- Żeby odesłał mnie na policję? Nie rozumie pan, że to systemowa patologia stworzona decyzjami urzędników miejskich.
Dalej przekonuje mnie, że może na miejscu zdarzenia jeżdżenie rowerem było dopuszczalne. Udaje, że nie słyszy moich wyjaśnień, że nie było. Potem udaje zdziwienie, że we Wrocławiu rowerzyści jeżdżą po chodnikach i że są agresywni wobec pieszych, ze szczególnym uwzględnieniem kobiet. Stwierdza, że on się nigdy z czymś takim nie spotkał...
- Już wszystko pani wie, a dalej to już bicie piany. Trzeba zgłosić do straży, a jak ktoś panią obraził trzeba go pozwać do sądu....
- Może mi pan zademonstrować jak wylegitymować uciekającego rowerzystę, żeby pozyskać jego dane?
Tego nie jest w stanie zrobić. Jestem wściekła, że dałam się wyprowadzić z równowagi. Nie przewidziałam czegoś takiego, bo moje poprzednie doświadczenia były zdecydowanie pozytywne.
W mieście rządzącym się prawem dżungli respektuje się tylko argument siły, a ja jej nie mam. Boże daj mi przebiegłość węża!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz