Ostatnio przy okazji spowiedzi usłyszałam wiele zachęt do modlitwy (błagalnej), bo zdaniem duchownych, ktorzy udzielali mi pouczeń, Bóg po prostu nie może odmówić osobie w takiej sytuacji jak moja, zwłaszcza jesli ta osoba robi to, co do niej należy.
Moje doświadczenie jest inne - być może dlatego, że jednak nie staram się tak, jak powinnam wypełniać ludzkiej części pracy.
Być może...
Może sposób w jaki praktykuję modlitwę od tych 42 lat, które obejmuję pamięcią jest z gruntu błędny.
Być może...
Być może to w gruncie rzeczy infantylna ucieczka przed rzeczywistoscią, w której zupełnie sobie nie radzę?
Być może...
Chciałabym jednak opisać w miarę rzetelnie to, czego pod wpływem modlitwy rzeczywiście doświadczyłam, żeby nie utonąć w dogłębnym zniechęceniu i goryczy, które mnie dziś dopadły.
Po pierwsze Bóg uwalnia nas od złudzeń. Chodzi mi o sytuacje, kiedy np szukamy pracy i ktoś nas zwodzi, że być może..., zobaczymy co się da zrobić... itd. Pod wpływem modlitwy sytuacja wyjaśnia się szybko i na ogół brutalnie. Dowiadujemy się, że - ponad wszelką wątpliwość - nic z tego nie wyjdzie. Jest to jak cios zadany sprawnie i szybko dobrze naostrzoną stalą. Cięcie jest bolesne, ale rana jest czysta i goi się szybko - płaczemy całą noc, albo wieczór, ale już na drugi dzień czujemy się zdrowsi. W tym sensie prawda rzeczywiście wyzwala.
Po drugie Bóg ofiarowuje nam krople miłosierdzia w koszmarnych sytuacjach - np jesteśmy przedmiotem wyjątkowo obrzydliwego ataku, spotkało nas odrzucenie albo kompromitacja czujemy (na ogół słusznie), że wszyscy, a w każdym razie większość, jest przeciwko nam i wtedy pojawia się jedna życzliwa osoba, znana lub nie, która ciepłym słowem lub uśmiechem rzuca linę ratowniczą. Nadzieja, jak wątłe źbło trawy na betonowym balkonie, znowu zaczyna kiełkować.
Możnaby się zastanawiać jakie szanse ma nieszczęsna roślinka, ale tego rodzaju rozważania mogą podsunąć nam wyłącznie skok z wysokości.
Po trzecie Bóg ofiarowuje nam "treuga dei" (rozejm Boży) w niedziele i święta i pośród najkoszmarniejszej nocy możemy cieszyc się odblaskiem Bożej radości, która nie ma żadnego związku z naszym życiem, przychodzi z daleka i ulatnia się wraz z powrotem codzienności. Kiedy przeczytałam u Stinissena o radowaniu się szczęściem Boga uznałam to za nawiedzone bzdury, a jednak moje doświadczenie potwierdziło to wielokrotnie.
Po czwarte modlitwa często bywa skuteczna w drobnych sprawach dnia codziennego np przed jakąś rozmową czy spotkaniem, przed podróżą, żeby wszystko poszło dobrze itp
Po piąte z doświadczenia mojej siostry mogę stwierdzić, że błogosławienie wrogów i prześladowców może przynieść pozytywne skutki, jesli praktykowane jest z heroiczną wytrwałoscią - mniej swięte osoby, jak np ja, mają z tym poważne problemy.
Po siódme modlitwa różańcowa niezwykle pomaga na lęki nocne - tzn kiedy budzimy sie w nocy z lękiem i zaczynamy odmawiać różaniec uspokajamy się i po pewnym czasie nawet możemy zasnąć
Po ósme nawyk codziennej modlitwy uodpornia nas na wpływ "zapaści semantycznej" - ostro i wyraźnie rozróżniamy dobro i zło. Niestety nie oznacza to, że wiemy co robić w przypadku wyborów ważnych, ale moralnie obojętnych.
Po dziewiąte praktykujący modlitwę miewają silne impulsy, które bywają słuszne, ale bywają również takie, o których nie wiadomo, co mysleć Fakt, że jakieś natchnienie nawiedziło nas podczas mszy lub adoracji jeszcze o niczym nie świadczy. Może być tak, że idziemy za nim i zupełnie nic, poza zmarnowaną energią, z tego nie wynika. Czy to zmyła czy wynik ograniczoności naszej perspektywy nie wiem.
Po dziesiąte codzienna modlitwa rozumiana jako trwanie przed Bogiem w ciszy jest zwyczajnie niezbędna dla zachowania zdrowia psychicznego.
I to tyle na dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz