Wspomniałam ostatnio na tym blogu o ciężkiej chorobie duchowej, która mnie toczy i zdaje się, że z głębin Internetu wyłoniła się jej nazwa - acedia, zjawisko znane ojcom pustyni ze szczególnym uwzględnieniem Ewagriusza z Pontu, o ile dobrze pamiętam (nie sięgnęłam jeszcze do lektury).
Część objawów schodzi się idealnie z moimi np. nieprzezwyciężalna niechęć do wykonywania zadań należących do swego powołania (czyżby pisanie pracy miało związek z moim powołaniem?) i nadaktywność w dziedzinach z nim niezwiązanych, smutek, ucieczka w fantazję itp.
Zyskałam więc pewną pociechę w fakcie, że moja przypadłość została opisana przed wiekami.
Swoją drogą czyż to nie jest intrygujące, że czasem, gdy zadajemy pytanie, jakaś odpowiedź się pojawia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz