W ramach rekolekcji ignacjańskich, w których biorę udział, wysłuchałam w zeszłym tygodniu konferencji o rozeznawaniu. Musiałam o tym czytać wielokrotnie w przeszłości, bo brzmiało bardzo znajomo. Jak więc rozeznać wolę Bożą w swoim życiu? Ano trzeba zacząć od przyjrzenia się swojemu sercu - jego pragnieniom i emocjom, które budzą. O ile dobrze zrozumiałam, zaczynamy właśnie od natury, od tego w co jesteśmy wyposażeni, w jakie talenty i aspiracje. Następnie pytamy Jezusa co on o tym sądzi. W kroku trzecim wypowiada się Kościół czy też świat.
Mogę sobie wyobrazić sytuację, kiedy jakiś młody człowiek czuje się powołany do kapłaństwa/ życia konsekrowanego, pan Jezus zdaje się go w tym utwierdzać, a na koniec chłopak zostaje przyjęty do seminarium czy zakonu - czyli wypowiada się Kościół, który dalej rozeznaje przyglądając się mu podczas 5, 6 lat formacji. Jeśli wszystkie trzy elementy (serce, Jezus i Kościół/świat) się zgadzają, a umysł wypełnia pokój, można mieć pewność, że wybór jest zgodny z wolą Bożą, ergo jest optymalny pod każdym względem.
W przykładzie ojca rekolekcjonisty młody człowiek jest przekonany, że to ta dziewczyna. Pyta Jezusa na modlitwie, a ten zdaje się to potwierdzać. Tak utwierdzony młodzieniec szoruje do swej wybranki, a ona wypowiada się odmownie. Co wtedy? Kto nie rozpoznał woli Bożej chłopak czy dziewczyna? Młody jezuita jednoznacznej odpowiedzi nie udzielił tylko rozłożył bezradnie ręce, w sensie, że bywa i tak.
Mój własny przykład, niestety, jest bardzo podobny. Zostałam wyposażona w pewien talent, który domaga się realizacji. Co więcej wielokrotnie na modlitwie czułam bardzo silny impuls, żeby wykonać konkretny krok w tym kierunku. Szłam za tym z przekonaniem, że to zgodne z wolą Bożą. Świat wypowiadał się czasem pozytywnie w jakichś drobnych przedsięwzięciach, ale żadna droga (ani nawet ścieżynka) się przede mną nie otworzyła. Mówiąc językiem kościelnym Pan Bóg nie pobłogosławił, czyli świat wypowiedział się odmownie. Nie jestem pewna czy to dokładnie to samo, ale efekt jest identyczny.
Więc zostałam z moim niezrealizowanym darem, kompletnie wyautowana z systemu, gdyż zamiast myśleć o urządzeniu się w życiu, usiłowałam podążać za swoim pragnieniem. Ktoś mógłby przytomnie zapytać "dlaczego więc tego nie robisz, przecież w takiej sytuacji nie brak ci czasu?" Takiemu komuś odpowiedziałabym, że brakuje mi minimalnego poczucia bezpieczeństwa - strach przed brakiem emerytury paraliżuje mnie i każe nerwowo szukać jakiegokolwiek pracy.
Tak więc mój wniosek jest raczej smutny - nieważne dokąd wyrywa się nasze serce, nieważne co mamy na wyposażeniu, ba - nie ważne nawet to, co wydaje nam się słyszeć na modlitwie. To świat ma ostatnie słowo. Muszę przyznać, że w takiej sytuacji proceder pytania własnego serca, czy też Pana Jezusa na modlitwie, wydaje mi się po prostu zbędny.
Może trzeba wyjść od rzeczywistości i po prostu przyjąć, że każdy z nas jest dokładnie w takim miejscu, w jakim powinien być i ma taką pracę, jaką powinien mieć. Rezygnacja z czegoś, co jest, w imię czegoś, co istnieje jedynie w sferze pragnień, jest zawsze błędem i to takim, który może mieć nieskończone konsekwencje. Wbrew pozorom to nie jest wybór moralnie obojętny. Błąd to gorzej niż grzech, w każdym razie jeśli chodzi o konsekwencje. Św. Paweł pisze "gdzie wzmógł się grzech tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Niczego takiego nie przeczytamy o błędach. Owszem możemy się na nich uczyć, ale czasem taka wiedza jest już do niczego nieprzydatna, bo skutki są nieodwracalne.
Z tych i innych niewesołych rozmyślań wyrywają mnie ptaczki (tak ma być: szpak - szpaczek, ptak - ptaczek) przylatujące na wysoki orzech pod moim oknem:
Sikorka bogatka |
Sikorka modra - modraszka. |
Gil schowany za gałązką w pochmurny dzień |
Gil w całej okazałości na tle błękitnego nieba |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz