Zastanawiałam się dzisiaj we śnie w jakim procencie jestem Irlandką (było mi to do czegoś potrzebne). Raz sprawa wydawała mi się dęta, a za chwilę całkiem realna. Ba, prawie byłam pewna, że to mój dziad (ze strony matki) lub pradziad był Irlandczykiem. Było to związane z jakąś tajemnicą lub wręcz zagadką kryminalną...
Obudziłam się zadziwiona. Wszyscy moi przodkowie - o ile wiem - pochodzą z bardzo konkretnego miejsca na ziemi, mianowicie parafii w Mosarzu, ewentualnie okolicznych, w postawskim powiecie dawnego województwa wileńskiego. O żadnych Irlanczykach nie ma mowy! No cóż, sny są dziwne, ale życie jeszcze bardziej...
W listopadzie skończę 60 lat. Z wieloma rzeczami pogodziłam się, a nawet zaczęłam wyobrażać sobie wieczność. Pewien znajomy zakonnik wyznał kiedyś, że bardzo go pocieszają go słowa Jezusa, że "W domu mego Ojca jest mieszkań wiele" i chętnie sobie takie lokum wyobraża. Zainspirowana, też próbowałam zwizualizować sobie swoje życie po śmierci. Nieodmiennie widziałam siebie jak idę drogą wśród pięknego krajobrazu, mam na nogach wygodne, płaskie, kremowe sandały Ryłko za 380 PLN (których nie zdecydowałam sie kupić ze względu na cenę) i luźny kombinezon z brązowego lnu. Jestem około 30-tki, w optymalnej formie fizycznej. Innych ludzi nie zauważyłam, choć dopuszczałam ich istnienie...
Sandały (przecenione pod koniec sezonu na 299,99 PLN) dostałam awansem na imieniny, urodziny i Boże Narodzenie zarazem, a brązowy, haftowany len sama kupiłam po okazyjnej cenie i coś sobie pewnie z niego uszyję, niewykluczone, że luźny kombinezon właśnie. Pozostaje jeszcze owa cudowna bezludna okolica...
Najbardziej humorystyczne wydaje mi sie jednak, że kiedy zbliża się wiek emerytalny i w końcu rozstrzygnie się sprawa, która spędzała mi sen z powiek przez ostatnie 20 lat, nagle przestałam się katować lękiem przed przyszłością i powróciłam do marzeń z dzieciństwa.
Zaczęlo się od odkrycia darmowych kajaków. Ściślej mówiąc darmowa była tylko pierwsza godzina. Nigdy wcześniej nie pływałam (kajakiem) po Odrze, z porównywalnych akwenów, to tylko raz po Zalewie Kamienieckim, w niezbyt sprzyjających okolicznościach zresztą. Tego lata, co najmniej raz w tygodniu wiosłowalam dziarsko po nurtach tej imponujacej rzeki, a czasem jeszcze eksplorowałam Oławę (co wymagało przenoski koło jazu Małgorzata).
Postanowiłam zaopatrzyć się w odpowiednie buty i wodoszczelny worek. Wtedy właśnie zobaczyłam maski do snorkellingu w promocyjnej cenie i wpadłam! Z mroków niepamięci wychynął Jaques Cousteau, jak z butlą tlenową na plecach, skacze tyłem do wody z łódki unoszącej się na morzu, najprawdopodobnie śródziemnym... Boże, jak bardzo pragnęłam być kimś takim! Nieskończone przestrzenie oceanu, tajemniczy podwodny świat pełen dziwnych stworzeń! Cisza i wielki błękit...
Pamiętam, jak pewnego niedzielnego poranka wybrałam sie z Polijką nad fosę i postanowiłam przyjrzeć się ptactwu wodnemu z bliska. W tym celu chciałam wejść na obiekt, który okazał się karmnikiem dla kaczek unoszącym na wodzie. Na skutek mojego błędu poznawczego obie wylądowałyśmy w chłodnych wodach fosy miejskiej. Był to najprawdopodobniej marzec, więc nawet moja cocker spanielka nie była zachwycona tą nieoczekiwaną kąpielą. Robiąc dobrą minę do złej gry wracałyśmy, ociekając wodą, do domu sennymi ulicami miasta, ignorując zaciekawione spojrzenia nielicznych przechodniów....
"W pogoni za Mwe" mogłam sie udać wyłącznie do ZOO. Dzięki Bogu bilety były w przystępnej cenie. Moi rodzice nie mieli zrozumienia dla idei wyjazdów do lasu w celach obserwacji przyrody ożywionej, no chyba, że na grzyby... W miejskich parkach roiło się od obnażajacych się zboczeńców, ale te akurat okazy napelnialy mnie szczerym obrzydzeniem.
W którymś momencie pogodziłam się z faktem, że będąc dziewczynką w wieku szkolnym nie można być Jaques'em Cousteau, ani nawet podróżnikiem lądowym...
A tu nagle maska do snorkellingu za 29 PLN, calkiem porządna zresztą! Testowałam gdzie mogłam, ale nawet w pięknym Jeziorze Bobowickim, a tym bardziej w gliniance na Oporowie czy stawie na Królewieckiej, nie ma za bardzo co ogladać pod wodą... Nic to, kupię jeszcze płetwy na jakiejś wyprzedaży z nadzieją na Morze Bałtyckie w przyszłym roku lub jakieś inne, jeśli Pan Bóg da!
Tak więc u progu wieku senioralnego, zamiast myśleć o zbawieniu duszy, przeglądam chińskie strony internetowe w poszukiwaniu wetsuitów, spodni i bluz z pianki neoprenowej o odpowiedniej grubości i w przystepnej cenie, które nadadzą się zarówno na kajak jak i do pływania/nurkowania w zimnych wodach. Na początek zamówiłam szorty z neoprenu grubości 3 mm.
Zamiast trząść się nad każdym groszem z moich topniejących zasobów mam dziwne myśli o dobrobycie - dużym mieszkaniu, jesiennych wyjazdach nad jakieś południowe morza lub do ciepłych źródeł i dobrych butach dla moich starszo-paniowych stóp bez względu na cenę...
Na pytanie: "Od kiedy ma Pani te objawy?" odpowiem, że pojawiły się gdzieś na przełomie czerwca i lipca 2025 i nie mijają. Jeśli na starość zostanę Jaquesem Cousteau lub zamożną osobą, będzie to najlepszy dowcip mojego życia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz