Następna gwiazda dominikańska - Wojciech Jędrzejewski - opuściła zakon i kapłaństwo. Prawie się uśmiecham pisząc te słowa. Owszem, żal tych wszystkich ludzi, którzy mu ufali i wierzyli jego naukom, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby to była duża strata dla Kościoła. Stawiam dolary przeciw orzechom, że jeszcze pożegnamy nie jedną primadonnę kaznodziejską przed końcem dekady albo nawet roku...
Patologia systemu, niestety. Gwiazdorstwo i świętość - czy też rozwój duchowy - rzadko idą w parze. No cóż, jeśli priorytetem jest "przyciąganie młodych do Kościoła"...
Tu sobie nie odmówię drobnej złośliwości:
Kiedy w marcu 2020 wrocławscy dominikanie zamykali swój kościół z lęku przed śmiercionośnym wirusem - zanim ktokolwiek tego od nich zażądał - mieli zapewne nadzieję, że zgubią tych wszystkich nieestetycznych wiernych zapelniajacych nawy nie zostawiając miejsca dla targetu właściwego, czyli przystojnych młodzieńców. Tymczasem na miejsce dawnych stałych bywalców pojawiły się eleganckie emerytki w kapeluszach, a średnia wieku wzrosła do 92 lat...
Cokolwiek jednak myśli pewna złośliwa blogerka o "synach św. Dominika", to msze sprawowane w kościele św. Wojciecha są ważne! "Mądrość stół zastawiła obficie i na święto zaprasza swój lud" czy to się podoba formalnym gospodarzom miejsca czy nie. Ostatnio dwa razy takie zaproszenie przyjęłam wracając od lekarza i wyszłam podniesiona na duchu chyba raczej pomimo słów celebransa, niż dzięki nim...