Dowiedziałam się niedawno (przy okazji spowiedzi), że istnieją dwie odmiany ludzi: jedni mają skórę nosorożca i przez życie przepychają się łokciami i drudzy obdarzeni naturalną dobrocią serca, która notorycznie nadużywana jest przez tych pierwszych. To wiedza potoczna, oczywiście, ale wynikają z niej pewne konsekwencje dla życia duchowego.
"Nosorożce" mają za zadanie nauczyć się czuć i współczuć, a ci drudzy zbudować mur dookoła, swojej naturalnej zdolności współczucia, zostawiając jednak most zwodzony na wszelki wypadek.
Sytuacje zaciemnia fakt, że w powszechnym odczuciu bezwzględni manipulatorzy jawią się jako ofiary, a manipulowani przez z nich jako agresorzy, egoiści itp. Czasem sami zainteresowani nie wiedzą do której kategorii należą, a nauka Kościoła zwykle skierowana jest wyłącznie do gruboskórnych.
Może dlatego wśród mafiozów, damskich bokserów i pijaków jest sporo nawróceń, które owocują przemianą życia tak bardzo budującą dla otoczenia, a prawie nie ma podobnie spektakularnych transformacji w życiu samotnych kobiet terroryzowanych i wykorzystywanych przez matki. One przecież zawsze słyszą, że mają złożyć swoje życie w ofierze i to robią.
Zastanawiam się kto ma większy grzech one same, ich dręczycielki czy duchowni karmiący ich naukami skierowanymi do kogoś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz