W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie trzy osoby widzą pobitego człowieka kapłan, lewita i Samarytanin. Dwie pierwsze należą do najwyższych i najbardziej uprzywilejowanych warstw społeczeństwa, trzeci to mieszaniec i heretyk, za nim już tylko Goyim - bydlęta o ludzkich twarzach stworzone przez demony ("niedobrze odebrać pokarm dzieciom i dać go psom" - mówi Jezus do Syrofenicjanki). Człowiek może być martwy więc dwaj pierwsi nie chcą go dotknąć by nie zaciągnąć rytualnej nieczystości, co uniemożliwiłoby im służbę w świątyni. Nie ma też mowy o tym, żeby zawiadomili kogoś czy sprowadzili pomoc. Tylko ten najniżej w hierarchii może udzielić pomocy bez obawy o utratę swojego statusu - po prostu nie ma nic do stracenia.
Myślę, że to bardzo adekwatny opis funkcjonowania hierarchii społecznej we wszystkich kulturach. Słyszałam kiedyś opinię (nie pamiętam czyją), że matka Teresa z Kalkuty dokonała cudu, sprawiając, że młode siostry Hinduski pochodzące z najwyższej kasty dotykały chorych i umierających biedaków.
Można więc przyjąć, że naturalną koleją rzeczy osoby aspirujące do wysokiej, a nawet średniej pozycji w społeczeństwie nie powinny wchodzi w kontakt z cierpieniem i śmiercią, to domena niedotykalnych pariasów - im już nic nie może zaszkodzić. Idąc tym tokiem rozumowania, jeśli jakiś człowiek pomaga cierpiącemu, ujawnia się jako parias nawet jeśli tego po nim nie widać.
W kulturze chrześcijańskiej na ten naturalny sposób rozumowania nakłada się nadprzyrodzony -według którego w tym najmniejszym i cierpiącym można spotkać Jezusa - i oba funkcjonują obok siebie, z wyraźną przewagą pierwszego.
Ilekroć zdarzyło mi się udzielić pomocy obcemu człowiekowi zawsze spotykałam się z tą samą charakterystyczną reakcją - zdawkowe podziękowanie i szczere obrzydzenie (nikt nie chce zawdzięczać czegokolwiek pariasowi). Jeżeli był to mężczyzna dodatkowo widział we mnie "łatwą kobietę", bo przecież żadna porządna nie zainteresowałaby się takim dziadem.
Kiedy odwiedzałam mojego własnego ojca w szpitalu w ostatniej chorobie panowie leżący na sali postrzegali mnie nie jako córkę, która towarzyszy w umieraniu staremu rodzicowi i stara się zapewnić mu dobrą opiekę, tylko laskę szukającą okazji, tak zdesperowaną, że nie cofa się przed przed przyjściem w miejsce, gdzie żadna porządna kobieta by się nie pokazała.(Co ciekawe moja własna matka dobrze to rozumiała i unikała odwiedzania kogokolwiek w szpitalu jak ognia). Nawet pewien franciszkanin poproszony, aby przyszedł z Najświętszym Sakramentem do mojego ojca zachował się jakbym złożyła mu propozycję natury seksualnej. Zignorował mnie wyniośle, a wracając wpatrzył się w mój biust całkowicie niewidoczny pod ciężkim zimowym płaszczem założonym na kilka warstw odzieży.
Ciekawa rzecz, że Maria Magdalena tylko w tradycji zachodniej zostaje utożsamiona z kobietą cudzołożną. Zapewne dlatego, że przyszła namaścić ciało zabitego Jezusa. Żadna szanująca się niewiasta nie ganiałaby po nocy, żeby zajmować się trupem obcego mężczyzny.
Problem - jak się wydaje - polega na tym, że mowa nasza nie jest tak-tak i nie-nie jak sugeruje ewangelia tylko tak-nie i nie-tak. Piękne i wzniosłe słowa całkowicie rozjeżdżają się z przekazem niewerbalnym. Być może większość ludzi rozumie, że w takim wypadku słowa nie mają żadnego znaczenia, ale co z tymi naiwnymi i prostolinijnymi, którzy jednak biorą je do serca?
W czasach mojej młodości dziewczętom dużo mówiono o czystości oraz skromności w ubiorze i sposobie bycia. Widocznie milcząco zakładano, że wszystkie są napalonymi kokietkami biegłymi w sztuce uwodzenia. Tak się składa, że nie wszystkie i te skromne stały się jeszcze skromniejsze, grzebiąc tym samym swoje szanse na małżeństwo, a zdesperowane flirciary, które miały tego rodzaju nauki w dużym poważaniu, przeskakując z łóżka do łóżka w końcu znalazły męża i stały się przykładnymi żonami i matkami. Te pierwsze traktowane są w Kościele z obrzydzeniem, drugie z nadskakującą atencją. Znaczy cnotą jest słyszane nauki ignorować, albo wręcz stosować dokładnie odwrotnie?
Podobnie rzecz ma się z pomaganiem. Apeluje się do nas o otwartość serca, o dostrzeganie Chrystusa w potrzebującym człowieku itp. Wszyscy, których Pan Bóg pokarał nadmiarem empatii wiedzą czym to grozi, mieli wiele okazji przekonać się na własnej skórze. Ostatnie apele dotyczą przyjmowania tzw. uchodźców i to koniecznie muzułmańskich, Ukraińcy z jakichś tajemniczych powodów się nie liczą. Kościół mówi jednym głosem z mediami lewicowo-liberalnymi, które manipulują społeczeństwem starając się wykreować modę uruchamiająca instynkt stadny. Chcesz być cool musisz nosić ciuchy określonych marek, używać jakichś kretyńskich, całkowicie zbytecznych gadżetów, popierać związki partnerskie, dawać Owsiakowi i przyjmować "uchodźców" i to dokładnie takich jakich Frau Merkel ci każe.
Na ogół przejmowałam się tym, co słyszałam w Kościele. Wyszłam na tym tak średnio, ale był to mój wybór. Jednak wobec tak bezwstydnej manipulacji, próby wjeżdżania na emocje i uruchamiania instynktu stadnego odpowiadam NIE, stanowcze NIE!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz