Słuchałam wczoraj p. Aleksandry Wojciechowicz w filmie zatytułowanym "Byłam w piekle", w którym autorka dość niejasno i niekonkretnie opowiada o swoim doświadczeniu zwiedzenia i dręczenia demonicznego podczas pobytu w Karmelu. Ubolewam, że niczego bardziej substancjalnego tam nie ma, ale doceniam odwagę wspominania o takiej rzeczywistości publicznie.
P. Aleksandra nawiązuje do swoich poprzednich wypowiedzi, w których wskazywała jak promowana obecnie w Kościele koncepcja w powszechnego zbawienia (pustego piekła) podmywała jej wiarę w sens życia w zakonie kontemplacyjnym.
Nie będąc żadnym ekspertem ani autorytetem chciałabym jednak zwrócić uwagę na pewien istotny szczegół, który entuzjaści ustawowo zagwarantowanego zbawienia ignorują - doświadczenia mistyków. Te wybrane, niezwykłe dusze zbliżając się do Boga niewymownie cierpią, gdyż w świetle jego absolutnej dobroci, piękna i prawdy coraz dokładniej widzą swoją słabość i grzech. Dla zwykłego zjadacza chleba święty udręczony swoimi grzechami wydaje się hipokrytą, jak doskonała piękność żaląca się przed brzydulami na wyimaginowane niedociągnięcia swojej oszałamiającej urody.
Jeżeli najlepsi, najświętsi z nas potrzebują wieloletniego oczyszczenia, żeby móc dostąpić zjednoczenia z Bogiem, to co z nami, przeciętnymi chrześcijanami? Obawiam się, że to nie Bóg w swojej surowej sprawiedliwości "skazuje nas na czyściec (lub piekło)", tylko nasz stan duchowy sprawia, że nie bylibyśmy w stanie znieść owego absolutnego piękna, dobra i prawdy. W Starym Testamencie, każdy, kto ujrzy Boga musi umrzeć, przepaść bytowa między stwórcą, a stworzeniem jest zbyt ogromna. To tak jakby chcieć dotknąć Słońca. Słońce umożliwia życie na Ziemi, ale możemy oglądać je tylko z wielkiej odległości. Nie jest to doskonała metafora, bo nie uwzględnia faktu, że współpracując z łaską mamy wpływ na swój stan. Może ptak, który musi najpierw nauczyć się latać, żeby upajać się szybowaniem po niebie lepiej oddaje istotę sprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz