Dzięki utrzymującemu się śniegowi pogłowie rowerzystów spadło prawie do zera, choć najbardziej szurnięci (a przez to najniebezpieczniejsi) nie rezygnują i pakują się między spacerowiczów stłoczonych na wyślizganych alejkach. W drodze do kościoła mijam jakieś owsiakowo-piorunowe grupki. Nigdy mnie nie zaczepiają. Albo wyglądam na niewypłacalną, albo skądś wiedzą, że nie dam ani pół grosza. Po mszy spaceruję po Promenadzie Staromiejskiej nie wierząc swemu szczęściu. Sunę nieśpiesznie alejką przy samej fosie i mało mnie obchodzi, że niektóre jej odcinki jakiś imbecyl przeznaczył na drogę szybkiego ruchu dla jednośladów. Nie jestem w tym osamotniona. Nareszcie park służy swojemu właściwemu celowi.
Na Wzgórzu Partyzantów natrafiam na grupę 4 chłopiąt w wieku późnej podstawówki. Z daleka widzę, że brzydko się bawią - rzucają kawałkami zlodowaciałego śniegu w siedzące na zamarzniętej fosie ptaki. Nie budzą we mnie sprzeciwu ludzie polujący celem zdobycia pożywienia dla siebie i swoich rodzin (choć nie chciałabym tego oglądać), ale nie jestem w stanie znieść myśli, że w wyniku zabawy jakiegoś gnoja nieszczęsne stworzenie będzie przez dwie doby dogorywać ze złamanym skrzydłem. Mam za słabe nerwy.
- Chłopcy, brzydko się bawicie !- rzucam pełne nienawiści, nietolerancyjne i osądzające słowa. Ich agresja natychmiast przekierowuje się na mnie. Idę na nich równym spokojnym krokiem, a rozbawione chłopięta cofają się tyłem wykrzykując w moim kierunku różne uwagi, który treść miłosiernie pominę. Jeden z nich żartobliwie salutuje. Rzeczywiście w swoich wysokich, sznurowanych butach na traktorze, długim dwurzędowym płaszczu, futrzanej czapie i z przerzuconą przez ramię dużą skórzaną torbą wyglądam jak kozak z armii carskiej wracający do rodzinnej wsi po 25 latach wojaczki. Udaję mi się odgonić ich od fosy - idą górą (ciągle wykrzykując pod moim adresem nieżyczliwe treści), a ja dołem.
Patrzę na ptaki wodne, wypatrując egzotycznych gości spędzających u nas zimę, ale nic tylko kaczki krzyżówki, łabędzie i mewy w dwóch gatunkach. W poprzednich latach zdarzało mi się widzieć kazarki,
Myślę czasem o moich zamężnych znajomych, które złym okiem patrzą na każdą kobietę, widząc w niej zagrożenie dla swego małżeństwa, i szczerze im współczuję. Cały ich świat wisi na włosku, tzn. na widzimisię męża, który w każdej chwili może zapragnąć opuścić rodzinę dla jędrnych pośladków jakiejś młodszej laski. Znam przypadek, że porzucił żonę z siódemką czy ósemką dzieci (rzecz działa się w kręgach neońskich), z których najmłodsze było niemowlęciem!
Mogę sobie łatwo wyobrazić, co czuje taka kobieta, która myślała, że zbudowała coś trwałego ze swoim ukochanym mężczyzną, że tyle ich łączy, nie tylko relacja miłości, ale dzieci które powołali do życia..., że to coś najważniejszego w życiu, w co warto włożyć wszystkie siły, warto walczyć, a nawet umierać... Tymczasem okazuje się że dla tego najbliższego człowieka to wszystko nic w porównaniu z jędrną pupą (czy też biustem) jakiegoś nowszego modelu!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz