Chodzi oczywiście o marszałka sejmu Szymona Hołownię. Osobiście nie znam, nie sluchałam jego przemówień i nie czytałam książek. Jako ciekawostkę odnotuję, że kiedyś bardzo pozytywnie ocenił mój tekst opublikowany wDrodze. Jacek Piekara (i nie on jeden) nie żałuje nowemu marszalkowi sejmu gorzkich słów:
Podejrzewam, że ma rację, ale zważywszy, że tego cyrku nie oglądam i nie zamierzam oglądać, nie będę się wypowiadać. Natomiast od pewnego czasu nurtuje mnie uporczywa myśl, że ja już gdzieś widziałam kogoś podobnego, mówiącego z podobną manierą i podobnie celebrujacego swoje ego... i nagle: BANG! - Paweł Maliński, nasz nieoceniony dominikański mistyk seksualny!!! (Dziś już osoba świecka)
Jeden do jednego - to samo wrażenie "chłopięcości" u dorosłego mężczyzny po czterdziestce, ta sama fryzurka z grzywką, nawet pewna asymetryczność twarzy (ust) widoczna kiedy mówi. Identyczny sposob mówienia i czarowania widowni oraz - jak wszystko na to wskazuje - wpływ na bezkrytycznych, egzaltowanych słuchaczy. Podobnie rozdęte ego wypełniajace salę sejmową...
A potem przypomnialam sobie jeszcze jednego podobnego człowieka - o.Szustak OP internetowa primadonna duszpasterska, choć w tym przypadku nie ma fizycznego podobieństwa. Sposób mówienia czy raczej "bajerowania" odbiorcy bardzo zbliżony i rozmiary ego takoż.
Wszyscy trzej panowie formowali się w zakonie dominikańskim: nowicjacie, studentacie i dalej (nie wiem do jakiego etapu doszedł Hołownia) i najprawdopodobniej wszyscy trzej nabrali tej maniery przemawiania do ludzi i czarowania ich własnie tam...
Jak ona wygląda? "Sluchajcie, pomyślałem sobie dzisiaj......", "i wiecie, co sobie pomyślalem - ja też takiego Kościoła nienawidzę..." "kolejny list biskupów (przewracanie oczami), wiecie co mam na myśli..." Szczegóły dnia codziennego (niedoszłego) kaznodziei, co sobie pomyślał, kiedy coś sobie robił, ta urocza szczerość i spontaniczność, ten wyćwiczony brak zadęcia i częste-gęste wątki autobiograficzne... "I słuchajcie ja sam bym nie uwierzył, gdyby mi ktoś opowiedział, ale..." (tu następuje opowieść pełna niezwykłych zbiegów okoliczności, która jasno wskazuje, że mówca jest pod szczególną opieką Opatrzności)
I oczywiście nowa jakość, dystansowanie się od duchowieństwa/Kościoła/klasy politycznej. Bo do czasów Pawła M. Marszymka i o.Szustaka nie było prawdziwych duszpasterzy/polityków, prawdziwy Kościół/działalnośc polityczna zaczyna się od nich jak nie przymierzając nasza era od narodzenia Chrystusa. Publiczność ma niewiarygodne szczęście, że sie załapała, że ten niezwykły, charyzmatyczny człowiek tak bezpośrednio się do nich zwraca "Puścicie mnie?" - pyta niedoszly misjonarz chiński wiernych zebranych w kościele św. Wojciecha. "Nieeeeee!" - odpowiadają zachwyceni, upojeni wspóluczestnictwem, które im zaofiarował guru.
Charyzmatyczny guru łamany przez showmana "przyciągajacy mlodzież do Kościoła". Hołownia dokładnie tak rozumie swoją misję. Chce dotrzeć do młodych i przyciągnąc ich do swej namiastki kościoła czyli sejmu RP. Tego nauczył się w zinfantylizowanym zakonie i do tego musiał mieć wrodzone predyspozycję i upodobanie.
Zakon kaznodziejski nie jest oczywiście jedynym miejscem, gdzie ksztaltują się takie postawy. Niemal identycznie przemawiał do swoich słuchaczy niejaki lama Ole Nydahl propagujacy na świecie "Diamentową drogę", czyli buddyzm tybetański sekty Karma Kagju. Co się działo w założonych przez niego wspólnotach, to temat na osobne studium, niestety mało znany. Dość powiedzieć, że grupa modlitewna Pawła Malińskiego to przy nich cienkie Bolki...
Ktoś może mi zarzucic, że takie analogie niczego nie dowodzą i jestem gotowa się z nim zgodzić. Nie wiadomo kim okaże się Szymon Hołownia (choć można prognozować z pewnym prawdopodobieństwem), ale moja intuicja ostrzega mnie przed tym rodzajem showmanów, a jeszcze bardziej przed wpływem jaki mogą mieć na swych wielbicieli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz