Serial jest o tym, że dziwnie ubrany siwy mężczyzna z ekstrawaganckimi soczewkami kontaktowymi w oczach (wiedźmin Geralt) opiekuje się młodą kobietą, o której wiadomo, że jest księżniczką i coś jej grozi (Cirilla, w skrócie zwana Ciri). Co konkretnie widz nie wie, choć daje mu się do zrozumienia, że ma to związek z jej (wysokim) urodzeniem oraz tajemniczą mocą, której sama zainteresowana nie jest świadoma.
Równoległy wątek prezentuje Hinduskę z fioletowymi szkłami kontaktowymi (czarodziejka Yennefer), która często brzydko się wyraża dając wyraz frustracji, że utraciła moc. Jest też grupa osób o szpiczastych uszach i długich włosach (co w przypadku murzynów jest pewnym wyzwaniem). Pulchna murzynka w bardzo gustownej sukni (czarodziejka Fringilla) prowadzi swoją grę polegającą na manipulowaniu szpiczastouchymi i robieniu ich w konia, co skłania ich do strasznej zemsty na osobach postronnych.
Zapomniałabym o jegomościu z głową podobną do dzika, lubiącym uciechy w stylu sado-macho z chętnie obnażającą się kobietą-nietoperzem. Zabicie agresywnej kochanki i zarazem zdjęcie z niego klątwy nie spotkało się z jego aprobatą.
Nie zabrakło i Baby Jagi w chatce na kurzej nodze, o dużej ilości agresywnych potworów nie wspominając. Wszystkie one skaczą i fruwają, na nasz program zapraszają. Walczą z nimi specjalnie do tego powołane służby tzw. wiedźmini. Zazwyczaj działają w terenie, jednak na zimę gromadzą się w nieco podupadłym zamczysku, do którego zapraszają ladacznice, więc widz - chcąc nie chcąc - staje się świadkiem rui i poróbstwa, wyjątkowo nieatrakcyjnych wizualnie.
W finale historii sfrustrowana Hinduska, za podszeptem Baby Jagi, skłania księżniczkę do niebezpiecznej dla niej podróży. Trudno powiedzieć, co chciała osiągnąć, gdyż plany pokrzyżował główny bohater bardzo zniesmaczony jej pomysłem. Zdenerwowana Baba Jaga opętuje księżniczkę, co widać po intensywnie zielonych szkłach kontaktowych. Efektem ubocznym jest duża ilość dinozaurów atakująca wiedźminów.
Hinduska chcąc się zrehabilitować podrzyna sobie żyły, tym samym zachęcając Babę Jagę do wcielenia się w nią. Baba Jaga woli się jednak ulotnić. Hinduska odzyskuje utraconą moc i może leczyć rany potarmoszonych przez dinozaury wiedźminów dotknięciem ręki. Kurtyna.
Myślę, że nie przesadziłam - tyle zobaczy i zrozumie widz, który nie zna literackiego pierwowzoru, gier komputerowych, ani nie oglądał pierwszego sezonu, względnie zapomniał (albo nigdy nie doszedł) o co w nim chodzi.
Moja znajomość dzieł Andrzeja Sapkowskiego jest śladowa. Po jednym opowiadaniu (o świątyni Melitele) odrzuciło mnie od "wiedźmińskiego" świata i jego autora. Widziałam natomiast polski serial i pierwszy sezon Netflixa, który zresztą recenzowałam na tym blogu. Teoretycznie więc dysponuję pewną wiedzą, która powinna ułatwić mi odbiór. Twórcy serialu jednak zrobili wszystko, żeby mnie zniechęcić do swojego dzieła.
Skupię się na kilku aspektach szczególnie destrukcyjnych dla efektu całości:
Brak spójnego uniwersum czytelnego dla widza. Nie mamy z tym żadnego problemu we Władcy Pierścieni Tolkiena ani nawet w Grze o Tron Martina - mam na myśli zarówno literackie pierwowzory jak i filmowe adaptacje. Powiem więcej, Wiedźmin komputerowy taką wizję też prezentuje - wspaniała sceneria, każdą krainę o cechach konkretnego państwa europejskiego zamieszkuje określony lud o charakterystycznym wyglądzie i obyczajach. Władcy knują, prowadzą wojny, wiedźmini podróżują po wsiach i miastach zabijając potwory. W serialu netflixa tego po prostu nie ma. Owszem widzimy jakieś lokalizacje, ale nie rozpoznajemy w nich konkretnych królestw. Amerykanie nie znają kultury europejskiej i tego rodzaju subtelności im po prostu umykają. Poprawna politycznie mieszanka ras wprowadza dodatkowe zamieszanie. Murzyn, Hindus, Azjata czy biały może być członkiem dowolnego ludu - jego wygląd nic nam nie mówi, chyba, że ma doklejone uszy (znaczy Elf) albo jest karłem (znaczy krasnolud). Wyobraźmy sobie, że Hobbici we Władcy Pierścieni też musieliby reprezentować wszystkie rasy więc tylko Frodo byłby biały, natomiast Sam Gamgee czarny, Merry żółty, a Pippin czerwony - wszyscy natomiast mieliby doklejone wielkie włochate stopy w odpowiednim kolorze.
Ten rodzaj logiki nakazywałby do każdej regionalnej potrawy dodawać wszystkie możliwe składniki występujące w przyrodzie, więc do bigosu musieliśmy dorzucić małże, winniczki i owoce mango, a Japończycy mieliby obowiązek dodawać kiszonej kapusty i czerwonych buraczków do sushi. Czy ktokolwiek miałby ochotę spróbować? To nie żadna różnorodność tylko urawniłowka. Nic zatem dziwnego, że to co zachwyciło fanów Wiedźmina Sapkowskiego (cokolwiek to jest) rozpuściło się w brei politycznej poprawności i dyżurnych chwytów kina fantasy, identycznych w każdym filmie (np. potwór najpierw rozdziawia paszczę w kierunku widza, a potem odgryza komuś rękę, nogę czy głowę).
Język - górnolotne, bełkotliwe przemowy i niczym nie uzasadniona wulgarność. Z ekranu słyszymy albo całkowicie niezrozumiałe patetyczne przemowy o koniunkcjach, portalach, przeznaczeniu i czym tam chcesz, albo pełne nieuzasadnionej wulgarności dialogi. Niektóre silą się na dowcip i to jest jeszcze gorsze. Wiele słyszałam o inteligentnym dowcipie opowiadań Sapkowskiego, ale w filmie nie ma po nim śladu. Komizm jest niezamierzony - zestawienie patosu z kompletnym idiotyzmem, którego ma on dotyczyć. To tak jak w sowieckiej Rosji - szydzono z chrześcijaństwa, które stworzyło naszą cywilizację, ale dupę Lenina czczono ze śmiertelną powagą.
Kostiumy i stylizacja. Nie zdecydowano się na stroje nawiązujące do konkretnej epoki (jak to jest w grach komputerowych), ani nie wymyślono charakterystycznych ubiorów mieszkańców określonych krain czy klas społecznych. W efekcie każdy ubrany jest według innej mody z dużym udziałem współczesnych akcesoriów jak buty na wysokim obcasie, skórzany płaszcz czy spodnie zapinane z przodu na guziki. To samo dotyczy fryzur i makijażu. Kompletny chaos i to jeszcze w złym guście. Wyjątkowo nieszczęśliwe są próby dopasowania egzotycznej urody do europejskiego wyglądu literackich bohaterów jak np.ciemnoskóra kobieta z pofarbowanymi na pomarańczowo włosami.
O wszystkim tym pisałam już w recenzji poprzedniego sezonu i nie chce mi się powtarzać. Zamiast tego zadam proste pytanie: Po co nam kostiumowe filmy (czy też filmy fantasy)? Po co ubieramy bohaterkę w długą suknię a włosy zaplatamy w warkocze (lub rozpuszczamy)? Po co przebieramy bohatera za rycerza, skalda, króla lub mędrca? Na pewno nie po to żeby usłyszeć język charakterystyczny dla manifestacji tzw. strajku kobiet lub elit władzy z nagrań z restauracji Sowa i przyjaciele.
Może tęsknimy za takim światem, gdzie istnieją dwa bieguny - męskość i kobiecość - które się wzajemnie przyciągają. Im wyraźniejsze różnice tym intensywniejszy pociąg. Poprawność polityczna jest śmiercią tego rodzaju opowieści. Nie wiem czy Hinduska o fioletowych soczewkach jest pociągająca dla mężczyzn, ale dla mnie jako widza filmowej opowieści zdecydowanie nie. Jej romans z głównym bohaterem odbieram jako skrajnie nieprzekonywujący. Stylizacja na postać tragiczną budzi we mnie głębokie znudzenie i zniecierpliwienie, choć po namyśle można się w niej doszukiwać dylematu "wyzwolonej" kobiety - kariera czy dziecko. Yennefer wybiera "karierę", aby całe życie tęsknić za dzieckiem, którego nigdy nie będzie miała. Być może to problem wielu kobiet, ale nawet one nie mają raczej ochoty przypominać sobie o nim oglądając głupawy serial dla rozrywki.