Wybrałam się dzisiaj do dominikanów na 12 z okazji św. Józefa, a tu - surprise, surprise! - nie ma mszy, ani nawet adoracji. Sprawdzałam niedawno spowiedzi na ich stronie i nie widziałam żadnego komunikatu. W zeszłą niedzielę miałam objawy infekcji, więc zostałam w domu, a tu się dowiaduję, że msze są odwołane już od 14.03. Powiem szczerze: nie sądziłam, że się do tego posuną. Czasem nazywałam ich heretykami, a tu się okazuje, że oni są po prostu niewierzący.
Po namyśle nic mnie nie dziwi. Jakiś czas temu trafiłam na mszę odprawianą przez o. Marcina Mogielskiego, który twierdził otwartym tekstem, że nasza (wiernych) obecność na eucharystii jest zupełnie zbyteczna, podobnie jak nasze modlitwy. Przeciwstawił naszą pobożność rodzicom dzieci niepełnosprawnych okupujących wtedy sejm (pisałam o tym na tym blogu). Wygłosił także swoją stałą "dobrą nowinę", że wszyscy zostaną zbawieni. Jeśli tak, to po co komu wiara i sakramenty, życie duchowe, duchowieństwo i zakony? Jeśli tak, to dlaczego o. Mogielski i jemu podobni wstąpili do zakonu kaznodziejskiego? O. przeor też często porównuje praktykujących katolików do ludzi niewierzących zawsze na korzyść tych drugich. Wniosek podobny - praktyki religijne (jak np uczestnictwo w mszy) są zupełnie zbyteczne - a nawet szkodliwe - skoro bez nich automatycznie zostaje się lepszym człowiekiem.
Wszystko to bardzo pięknie, ale niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego niewierzący młodzi mężczyźni wstępują do zakonów. Muszę być bardzo złym człowiekiem, bo tylko jedna odpowiedź mi się nasuwa - w poszukiwaniu homoseksualnego raju na ziemi. Nie jestem ciekawa jak ten raj wygląda, ale chcąc nie chcąc naraziłam się na pewien wgląd przez tzw. pop kulturę. W pierwszej połowie lat 80-tych była bardzo popularna piosenka "Down under", w której mowa o młodych Australijczykach podróżujących po Europie i Azji w poszukiwaniu wrażeń. Np w Brukseli pewien wysoki, umięśniony mężczyzna rozpoznając w podmiocie lirycznym ziomka daje mu "vegemite sandwich". Jeżeli ktoś ma mocny żołądek, może sobie sprawdzić jaką homoseksualną praktykę oznacza zwrot to give somebody vegemite sandwich.
Pewien nawrócony biseksualista Joe Sciambra (o ile dobrze pamiętam) wyznał, że kobiety - nawet prostytutki - na co bardziej obrzydliwe pomysły w seksie reagują stanowczym nie. Homoseksualni mężczyźni nie mają pod tym względem żadnych zahamowań, przekraczają granicę ohydy trudnej do wyobrażenia dla normalnego człowieka. Nic więc dziwnego, że przy takich upodobaniach i rekordowej ilości partnerów w krótkim czasie łapią wszystkie możliwe choroby weneryczne z HIVem włącznie.
Jak to się więc dzieje, że bywalcy darkroomów w gay clubach nagle boją się grypy? Odpowiedź jest prosta - nie boją się, ale stanowi ona doskonały pretekst, żeby choć na chwilę odpocząć od tych uciążliwych i nieestetycznych wiernych i ich oczekiwań.
Szymon Hołownia jest usatysfakcjonowany doniesieniem do prokuratury na list biskupa Dzięgi wzywający do przyjmowania komunii do ust w pozycji klęczącej. Oczekuję stanowiska o. Szustaka OP popierającego swojego kandydata w wyborach prezydenckich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz