Czytam książkę Pawła Lisickiego o Lutrze (Luter. Ciemna strona reformacji). Przygnębiającą lekturę przeplatam filmem Grzegorza Brauna Luter i rewolucja protestancka, który oglądałam już chyba 4 razy.
Jedna rzecz mnie uderza - Luter schroniwszy się w klasztorze przed karą śmierci za zabicie człowieka w pojedynku, strasznie się męczy. Według ks. Guza zdarza mu się spowiadać 30 razy dziennie - wyrzuty sumienia czy perfekcjonizm? Boi się potępienia, a jednocześnie zaniedbuje odmawianie brewiarza i innych przepisanych modlitw, które na poziomie czysto ludzkim pomagają mnichom zachować równowagę psychiczną i pogodę ducha. Po wielu latach i oszałamiającym sukcesie, jaki w strukturach zakonu odniósł, dochodzi do wniosku, że nikt nie jest w stanie sprostać ideałowi życia monastycznego, ani nawet cnotliwego życia świeckiego. Nikt nie jest w stanie, bo Luter nie jest w stanie.
Skąd my znamy to rozumowanie - człowiek współczesny nie jest w stanie zachować czystości przedmałżeńskiej, powstrzymać od aktów homoseksualnych albo od zdrady małżeńskiej - nie należy więc od niego tego wymagać, ani napominać, że błądzi. Pytanie jest o którym człowieku współczesnym mówimy. Ktokolwiek to jest nie należy jego niezdolności rozciągać na cała populację.
Luter, który musiał dziennie wypijać 7 litrów słodkiego wina, żeby utrzymać dobry nastrój, a kiedy jego żona nie była w stanie go zaspokoić seksualnie używał do tego celu jej służącej, z całą pewnością nie jest przykładem poziomu moralnego przeciętnego człowieka swoich czasów. Człowiek który zezwalał popierającemu go księciu na "dodatkowe małżeństwo" z młodą dziewczyną, choć ten miał żonę i 7 dzieci (a kiedy rzecz się wydała pouczył go, żeby wszystkiego się wyparł, gdyż kłamstwo "w służbie ewangelii" miłe jest Bogu) jest raczej przykładem wyjątkowego cynizmu niż jakkolwiek rozumianej normy. Nawoływanie książąt do wybicia zbuntowanych chłopów do ostatniego łba po uprzednim łamaniu kołem, lub powieszenia wszystkich kardynałów po uprzednim wyrwaniu języka, nie odzwierciedla przeciętnego poziomu okrucieństwa klasy rządzącej, tylko ekstremum.
Nawet gdyby Luter nie był tak skrajnym przykładem odstępstwa od norm obyczajowych swoich czasów tylko się w nich mieścił, to i tak jego niezdolność do czegokolwiek nie jest dowodem na nic.
Świadczy o tym nie tylko armia świętych mnichów i mniszek, małżonków i "singli", lecz także rozliczni przeciętni śmiertelnicy starający się wieść dobre życie w ramach swoich możliwości, nie wspominając o wielkich grzesznikach, którzy z pomocą Bożą podźwignęli się z najgłębszego upadku.
Absurdalność negowania wszystkiego, co nie mieści się w jednostkowym doświadczeniu jest ewidentna, a jednak robi karierę także w Kościele, niestety. Nadprzyrodzony aspekt naszej wiary zostaje zanegowany, bo nie mieści się w doświadczeniu teologów. Według nich rozmnożenie chleba i ryb to podzielenie się zapasami, a zmartwychwstanie to pozostanie we wdzięcznej pamięci uczniów.
Zwierzęta czując zbliżające się tsunami czy trąbę powietrzną uciekają w bezpieczne miejsca. Dzięki bardziej wrażliwym zmysłom mają kontakt z obszarami rzeczywistości dla nas niedostępnymi. Mam nadzieję, że żaden kretyn tego nie neguje wbrew faktom. Dlaczego więc logiczny wniosek, że rzeczywistość, jest o wiele rozleglejszą dziedziną niż jesteśmy w stanie odebrać naszymi słabymi zmysłami i objąć ograniczonym rozumem jest tak trudny do przyjęcia?
Pewien młody dominikanin w tonie prześmiewczym wyrażał się o zagrożeniach duchowych, a jednocześnie na tzw "mszach o uzdrowienie" organizowanych przez grupy odnowy w Duchu Św. dawał popisy "daru języków", który brzmiał mniej więcej tak: karia gloria karia... Kilka ulic dalej pewien paulin na nocnym czuwaniu wznosząc "modlitwę w jezykach" mówił: szaria gloria szaria... Oba języki musiały być bardzo blisko spokrewnione...
Inny dominikanin w średnim wieku nie mógł zrozumieć "pędu do cudowności", którego sam nie podzielał, na swoich mszach wolał mówić o opresyjnym patriarchacie w Kościele... Jakby na to nie patrzeć Jezus ten pęd rozumiał czyniąc rozliczne znaki i cuda, o czym można dowiedzieć się z wiarygodnych źródeł...
Tak wiem, należy je rozumieć metaforycznie, co innego uzdrowienia dokonywane przez Marcina Zielińskiego popieranego zawzięcie przez o.Szustaka OP i pół episkopatu, te są niewątpliwie prawdziwe...
Bardzo przykro patrzeć na zachowanie Kościoła wobec świata przypominające umizgi zakompleksionego nastolatka, który za wszelką cenę chce zdobyć akceptację grupy rówieśniczej. Tyle żeśmy słyszeli, że to wszystko w imię przyciągnięcia młodych, a tymczasem wystarczyło dalekie widmo epidemii, żeby nadgorliwie zamykać drzwi przed wszystkimi, przyznając tym samym rację Lutrowi, że sakramenty są nie tylko zbyteczne, lecz także niebezpieczne dla zdrowia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz