Minionej niedzieli o. Marcin OSPPE uraczył nas tylko jednym kazaniem, bo był chrzest.
Dowiedzielismy, że:
- chrześcijanin to ktoś kto zaprosił Boga do swego życia i ten Bóg w nim działa (albo jakoś tak - odtwarzam z pamięci), a nie jakaś zdewociała osoba , która dokłada coraz to nowe modlitwy (do tych odmawianych rutynowo?), które nic nie pomagają.
- jeśli człowiek nie widzi działania Boga w swoim życiu, łatwo się zniechęca i traci wiarę
- kiedy upadamy przychodzi zrozumienie, że to nie my jesteśmy bogami
Więcej mądrości o. Marcina nie pamiętam.
W drodze do domu upadłam w sensie dosłownym przechodząc przez ulicę. Wyłożyłam się na calą długość i przez chwile leżałam ogłuszona. W końcu wstałam i ubłocona pociągnęlam się do bramy. Jakiś życzliwy czlowiek zapytał czy wszystko w porządku. Odpowiedziałam, że mam nadzieję. Śmiejąc sie pod nosem ze swojej przygody wgramoliłam sie po schodach. Owszem, jestem potłuczona, ale poza tym, nic mi się nie stało.
W poniedziałek dwa maile od potencjalnych pracodawców, u których byłam na rozmowach. Oba odmowne. Mimo spektakularnego upadku zrozumienie nie przyszło. Widocznie jestem tą zdewociałą osobą, która dokłada coraz to więcej modlitw (odmowiłam ostatnio 3 nowenny), z których nic nie wynika.
No coż, o. Marcinie, nie widzę działania Boga w moim życiu, a co gorsza upadki nie pomagaja mi nic zrozumieć. Nie mam "intymnej relacji z Jezusem" ani żadnej innej. Byłam ochrzczona jako niemowlę, przystepowałam do kolejnych sakramentów z taką wiarą, na jaką mnie było stać i dalej to robię.
Albo jestem więc wyjątkowo złym człowiekiem, albo to, co Ojciec opowiada, to banialuki.
Zwracam uwagę, że Bóg jest calkowicie autonomiczny. To nie jest jakaś funkcja naszej pobożności, woli czy pragnienia. Może działać w naszym życiu jeśli chce, albo nie działać, jeśli nie chce. To czy my sie otwieramy, modlimy czy przystepujemy do sakramentów nie ma żadnego wpływu na jego decyzje.
Istnieje mozliwość, że działa w sposób dla nas niezauważalny, ale wlaśnie dlatego, nie możemy owego działania odczuć ani zobaczyć w historii naszego życia. Możemy w to wierzyć. Jednak wiara to nie to samo, co wiedza, czyż nie?
Rozumiem więc, że powinnam sie bardzo wstydzić, że jestem ową zdewociałą osobą odmawiajacą nieskuteczne modlitwy, ale co dalej? Co poza "diagnozą" ma Ojciec do powiedzenia takim właśnie ludziom, którzy nie widzą działania Boga w swoim życiu i nic nie rozumieją? Co mają ZROBIĆ?
W ciemnej d... |
P.S.
Proszę nie opowiadać o relacjach, bo do tego potrzeba dwojga!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz