poniedziałek, 8 grudnia 2025

Będąc młodą emerytką...

Święto Maryjne, wieczór, po ponownej lekturze decyzji o przyznaniu mi emerytury. Wygląda, że wszystko się zgadza, o ile jestem w stanie to ocenić. Mam już legitymację, a nawet kartę seniora! Teraz rozpocznę hulaszczy tryb życia w ramach moich skromnych środków!

Myślałam, że doświadczę wielkiej ulgi i radości, tymczasem uczucia miałam bardzo mieszane, co gorsza nieuchronnie dopadły mnie podsumowania mojej "drogi zawodowej", a przy okazji całego życia w tonie niekorzystnym. Jednak  na jakimś głębszym poziomie ulga jest znaczna, co widać po dziwnych zakupach, których już trochę zrobiłam...

Obejrzałam niedawno taki oto film na YouTube https://youtu.be/VnsZAFmtoJY ("Ewangelia a psychoterapia – co naprawdę pomaga?") Słuchało się przyjemnie, człowiek (znaczy terapeuta) robił dobre wrażenie, ale potem pojawiły się liczne wątpliwości...

Pan terapeuta ( z pierwszego wykształcenia astrofizyk) zapewniał raz po raz, że Bóg pragnie naszego szczęścia sam z siebie, nie musimy go o to usilnie prosić, bo kiedy modlimy się o coś, czego nam brak, on już tam jest (znaczy w przyszłości?) i coś robi w tej sprawie. Jest bowiem panem czasu, który go w żaden sposób nie ogranicza, jak to się dzieje w przypadku człowieka.

Zacytował słowa pewnego jezuity usłyszane w młodości, które brzmiały mniej więcej tak (cytuję z pamięci): Gdybyś wiedział, że swoją miłość spotkasz w wieku 53 lat, czy zająłbyś się oczekiwaniem i liczeniem dni? Przecież to byłby absurd. Bóg chce byś byl szczęśliwy w swoim życiu teraz, czy jakoś tak...

Wszystko to bardzo pięknie, ale skąd założenie, że "spotka swoją miłość" lub "Bóg mu da miłość/ukochaną kobietę" (nie pamiętam jakich użył słów)? Jest naturalne, że młody człowiek tęskni za miłością, ale oczekiwanie, że ta tęsknota jest gwarancją spełnienia pragnienia, jest nieco na wyrost, mówiąc bardzo oględnie.

Nie wiem co wspomniany jezuita rzeczywiscie miał na myśli, więc nie będę z tym dyskutować. Zgadzam się, że powinniśmy cieszyć się swoim życiem takim, jakie mamy i nie uzalezniać owej radości czy szczęścia od spelnienia pragnień. Ono może nigdy nie nastąpić, albo w tak zmienionej formie, że nawet go nie rozpoznamy lub z takim opóźnieniem, że nie będzie mialo żadnego znaczenia dla jakości naszego życia...

Też kiedyś uważałam, że nasze pragnienia są znakiem "woli bożej". Życie zweryfikowało ten pogląd negatywnie i  teraz raczej podejrzewam, że wszystkie one kierują nas bezpośrednio na Boga znaczy każde pragnienie jest w istocie pragnieniem Boga i mamy je w sercu nie po to, aby sie spełniło w tym życiu, tylko jako kierunkowskaz, za którym podążamy w wieczność...

Wielką przyjemnośc sprawiła mi lektura Jerychonki Rodziewiczówny. Chyba pierwszy raz w życiu zetknęłam się z tak sensownym opisem powołania artysty czy twórcy w ogóle i jak ma się ono do malżeństwa/milości. Bardzo prawdziwy wydał mi sie opis krótkiego "szczęśliwego" okresu w życiu małżeńskim bohaterki, której mąż nie mógł znieść, że "ciągle"(tzn kilka godzin dziennie) zajmuje się malowaniem, a nie nim, po czym poszedł w długą, czego czytelnik zresztą spodziewał się od chwili nieszczęsnej decyzji o ślubie...

Natomiast ojciec rekolekcjonista u paulinów adresował swoje nauki wyłącznie do małżeństw (choć nikt nie ostrzegl o tym "ogółu wiernych" narażając ich na stratę czasu i  przykre doświadczenie "wykluczenia rekolekcyjnego" na mszy niedzielnej). Zwrócił obecnym w kościele żonom i mężom uwagę, że przysięgę małżeńską składali dobrowolnie, podobnie jak on - w wolności - zdecydował się pojść za powołaniem zakonnym i do kaplaństwa. Z owej wolnej woli coś mialo wynikać, ale nie pamiętam co, bo w ktorymś momencie przestałam słuchać...

No cóż ojcze rekolekcjonisto, w życiu bardzo niewiele sobie wybieramy. Najbardziej typowy wybór, jaki mamy, to między buntem a akceptacją sytuacji od nas calkowicie niezależnej. Czy to czyni z nas niewolników? Nie wiem, ale nawet gdyby tak bylo, to co? I tak musimy żyć. Obudzić się rano, wstać z łóżka, ogarnąc się i spędzić kolejny dzień najlepiej jak umiemy i czerpać z niego tyle radości, ile się da...

Ciekawe, że w całym tym (zbytecznym) gadaniu o powołaniach nikt nie bierze pod uwagę sytuacji odrzucenia. Jakie niby "powołanie" ma ktoś odrzucony, dla którego "świat" ani Kościół nie znajduje zastosowania i nie chce mieć z nim nic do czynienia? Przecież taka sytuacja jest udziałem wielu i to nie tylko stoczonych alkoholików czy innych ćpunów...

Jakoś tak jest, że na naprawdę ważne pytania nikt nie zna odpowiedzi, więc słyszymy wyłącznie nauki o rzeczach dla nas całkowicie nieprzydatnych lub zgoła niezgodnych z rzeczywistością i naszym doswiadczeniem...


środa, 26 listopada 2025

Jeszcze o sztucznej inteligencji, czyli portfolio pana laureata konkursu biedronki

Obejrzałam jeszcze raz wcześniej wspomniany film https://youtu.be/RA6eoTM91E8, tym razem zwróciłam uwagę na portfolio pana laureata. Byly tam prace na co najmniej 3 poprzednie edycje konkursu biedronki - ilustracje do książek:

  1. O Malwinie i tajemnicy dziadka w piwnicy
  2. O królewiczu, który się odważył
  3. Moje czarne szczęście
Nie pamiętam która z nich wyszła najwcześniej. Nie mniej, interesujący wydał mi się rozwój stylu artysty. Na jego podstawie ilustracje do bajki o królewiczu wydają się najwcześniejsze. Są najbardziej realistyczne i przestrzenne. Postaci i przedmioty robią wrażenie trójwymiarowych, tło ma głębię, gama kolorystyczna raczej ograniczona. Nie miały najmniejszej szansy na sukces znając gusta jurorów konkursu. 

Realistycznie

W kolejnej edycji autor zdał sobie z tego sprawę i spróbował stylu bardziej graficznego - radykalnej stylizacji i spłaszczenia postaci, umowności otoczenia i dekoracyjnie potraktowanych elementów krajobrazu w tle, w których czają się resztki głębi, co powoduje lekki zgrzyt w zestawieniu z płaskimi sylwetkami na pierwszym planie. Kolorystyka i kompozycja znacznie bardziej wyrafinowana. Pojawiają się postaci ustawione głową w dól lub zakomponowane po skosie. Różnica jest spora, więc zmiana stylu nie robi wrażenia organicznego rozwoju.

Stylizacja i ekspresja

Ilustracje do "Mojego czarnego szczęścia" to radykalny skok poziomu, rozmachu i kompozycyjnej swobody. To jest ten sam styl który widzimy w zwycięskich ilustracjach tegorocznej edycji konkursu, tylko nieco inna kolorystyka i bohaterka. Autorka filmu analizując ten zestaw dochodzi do wniosku, że też byl wygenerowany przez sztuczną ineligencję. Jury przyznało wyróżnienie, wiec pan ilustrator utwierdził się w swoim wyborze... Postaci i elementy otoczenia wytworzone przez AI i poobracane przez "czynnik ludzki" do góry nogami lub po skosie. Zadziałało i jest 100 tys. PLN.

Ukłon w stronę gustu szanownego jury

Taka interpretacja "drogi do sukcesu" zakłada jakąś dobrą wolę jurorów. Nie wiem na ile takie założenie jest realistyczne. Pamiętam jedną z rad udzielonych uczestnikom konkursu: Nie próbuj zgadnąć jakie prace spodobają się jurorom, tylko zachwyć nas swoją oryginalnością! (czy jakoś tak). Pan laureat przytomnie nie wziąl sobie jej do serca i wygrał kasiorę. Czy musiał się nią podzielić nie wiem, ale mam swoje podejrzenia.

Reasumując: portfolio nie robi wrażenia organicznego rozwoju stylu. Między pracami autora a przypuszczalnie wygenerowanymi przez AI różnica poziomu jest zbyt duża, abyśmy uwierzyli w jego nagły, a niespodziewany postęp.

P.S.
Ilustracje oczywiście moje, a nie pana laureata, wytworzone z programie Paint 3D

wtorek, 25 listopada 2025

Czyżby sztuczna inteligencja?

Wczoraj natknęłam sie przez przypadek na taki oto film https://youtu.be/RA6eoTM91E8 (Rysujesz? Chyba już nie masz szans z AI w konkursach), a tam o zwycięskich ilustracjach w konkursie Biedronki Piórko 2025, o których pisałam na tym blogu https://singletonreview.blogspot.com/2025/09/kilka-uwag-o-zwycieskich-pracach-w.html

Młoda ilustratorka analizuje owe obrazki i dochodzi do wniosku, że z bardzo dużym prawdopodobieństwem (99 %) zostały wygenerowane przez sztuczną inteligencję i nieznacznie obrobione przez człowieka. Swoje wnioski zgłosiła w formie pisemnej jury i organizatorom, którzy ją olali. 

Dlaczego tak? Powody moga być zasadniczo trzy:

  1. Autor ilustracji jest znajomym członków jury, z którymi się umówił na podział nagrody (100 tys. PLN)
  2. Cały konkurs jest po prostu praniem brudnych pieniędzy, a zwycięzca słupem
  3. Członkowie jury, doświadczeni graficy z dorobkiem, mają tego rodzaju gusta, że preferują wytwory AI - czyli uśrednione pod względem stylu i kolorystyki ilustracje dostępne w internecie, natomiast oryginalne dzieła człowieka ich nie interesują. Coby to mówiło o szkolnictwie artystycznym?
Hipotezę 1 i 2 zdaje sie potwierdzać fakt, że laureat złamał regulamin jeszcze w jednym punkcie - jego ilustracje (być może także wygenerowane przez AI) już były publikowane, co powinno było skutkować automatycznym odrzuceniem zgłoszonych prac. Tak się jednak w przypadku tej konkretnej osoby nie stało i to jest dziwne...

Bardzo mnie ten filmik ucieszył, bo w końcu sytuacja się wyjaśniła. Konkursy artystyczne są picami, a zwycięzcy znani przed ich ogloszeniem. Jeśli taki "laureat" jest w stanie coś narysować - OK. Na wszelki wypadek nie pokazuje sie jego dzieł w zestawieniu z konkurencyjnymi. Jeśli natomiast nie jest - niech posłuży się AI. Regulamin i porady są dla naiwnych jeleni, którzy wyobrażają sobie, że ktoś obejrzy ich wypociny.Czuję wielką ulgę i w końcu rozumiem o co chodzi. 

Co za ironia, że w mrocznym PRLu każdy zestaw ilustracji książkowych był osobnym uniwersum -  wykreowanym przez technikę, kolorystykę a także styl, wrażliwość i temperament artysty. Niemożliwe byloby mechaniczne uśrednienie tych nigdzie ze sobą nie graniczących światów. (Tu podaje link do bloga, na którym można je wszystkie obejrzeć według autorów książek lub ilustracji https://jarmila09.wordpress.com/ )

W dzisiejszych czasach dzieła grafików są tak do siebie podobne, że nie sposób odróżnić indywidualnych wytworów od ich uśrednionej wersji serwowanej przez sztuczną inteligencję. Nie jest w stanie zrobić tego nawet jury zlożone z profesjonalistów!

Wygląda na to, że spokojnie mogłam wysłać obrazki robione w Paint 3D, gdzie zestawia się gotowe komponenty, stworzone przez kogoś innego, nieznacznie je modyfikując.


 

wtorek, 18 listopada 2025

Gdzie trafia pomoc dla Ukrainy?

Tu komentarz Pawła Lisickiego o upadku Pokrowska i ucieczce Mindicza do Izraela z walizką pieniędzy po aferze korupcyjnej w Kijowie https://youtu.be/KuNSg_2LNLg 

Redaktor naczelny Do Rzeczy stawia bardzo istotne pytanie, mianowicie czy to nie jest jednak dziwne, że większość ludzi rządzących Ukrainą ma izraelski paszport i w razie czego ma gdzie uciekać z pokaźnym finansowym wsparciem wygospodarowanym z pomocy płynacej z zachodu.

Ciekawa rola Chabad Lubawicz. Mindicz przyjechał do Warszawy, aby sie spotkać z jednym z rabinów tej sekty i dopiero potem ruszyl na bliski wschód. Dlaczego nie został zatrzymany przez polskie służby? "Starsi bracia" nie pozwolili?

Im dłużej ta wojna trwa tym mniej wierzę w to, co o niej słyszymy. Do poprzedniego rządu i  jego działań miałam ograniczone zaufanie, do obecnego żadnego, albo nawet ujemne.

Tory na trasie Lublin-Warszawa wysadzili dwaj Ukraińcy. To mnie akurat nie dziwi, ale trudno pojąć, dlaczego państwo polskie nie przeciwdziała werbowaniu tych ludzi przez Rosjan, skoro wie jaką drogą się ono odbywa. Zbyt zajęte polowaniem na Zbigniewa Ziobro i zbrodnie PiSu?

Najbardziej przeraża widmo wojny z ludźmi typu Tusek, Kierwiński, Siemoniak i reszta tych pajaców przy sterach. Nawet Albania by nas podbiła!

poniedziałek, 17 listopada 2025

Tajemnica znikających odsłon

Zastanawia mnie jedna rzecz: Dlaczego, kiedy napiszę nowego posta liczba odsłon gwałtownie spada. Kiedyś było dokładnie odwrotnie - nowy post powodował zwiększenie zainteresowania, co wydawało się naturalne. Czy ktoś przy tym majstruje? Bardzo mnie to zniechęca... 

czwartek, 13 listopada 2025

Każdy dobry uczynek zostanie pomszczony...

Śnił mi się pies - bardzo dobry symbol senny oznaczajacy życzliwych ludzi - i przyszedł dzielnicowy w sprawie ukraińskich sąsiadów zakłócających spokój. Raczej mnie zniechęcał do rozprawy przed sądem, ale i tak jestem zachwycona, że sama nie muszę jutro iść na policję.

W lokalu, który teraz wynajmują mieszkał pan M. alkoholik, który regularnie zalewał nam mieszkanie i puszczał przez trzy doby z rzędu Denisa Russosa "My friend the wind" na cały regulator w czasie swoich (częstych) pijackich ciągów. Moi rodzice nigdy nie reagowali, postanowili zło dobrem zwyciężyć. Nie udalo się, niestety. 

Pan M. umarłby leżąc na podlodze łazienki, a jego zwłoki zdążyłyby się rozlożyć zanim by ktoś je znalazl, gdyby nie moja rodzina, która sprowadzila pomoc.W odwecie spadkobierczyni urządziła taki remont generalny, że mama dostala zawału i umarła po tygodniu. Jej reanimacja odbywała się wśród dźwięków pracującej wiertary, nie wyłączonej nawet na tę okoliczność.

Remont mimo swej długości i intensywności byl dość niekompletny. "Zapomniano" na przyklad położyć jakąkolwiek izolację pod panele podłogowe. Dywanów, wykładzin czy mat nie przewidziano, co bylo prostym sposobem na wykreowanie sztucznego konfliktu między każdym kolejnym setem najemców a nami. Jeśli ktoś wie jak brzmią krzesła przesuwane po panelach bez izolacji - zwłaszcza w nocy - zrozumie bez trudu o czym mówię. Sytuacja byla trudna do zniesienia nawet w przypadku ludzi skadinąd kulturalnych, a  co dopiero w przypadku dziczy stepowej, "która ma prawo"!

Z sąsiadem z mieszkania obok, panem J., byliśmy zawsze w dobrych relacjach, mimo bardzo cienkiej ściany oddzielajacej nasze "pokoje dzienne". Było oczywiste, że przychodzi do nas po drabinę lub inne narzędzia, albo kiedy popsuje mu się telefon. Telewizor wstawił do kuchni, bo oglądał w nocy mecze dość głośno, jako człowiek przygłuchy. Przed śmiercią wpadł w sidła rodziny swojej żony i zapisal mieszkanie wyjątkowo paskudnej postaci, która - jak to ujęła - "robi w nieruchomościach". 

Zrobiła więc nam kuchnię przy sypialni, aby zyskać dodatkowe pomieszczenie i móc żądać czynszu za mieszkanie dwupokojowe, a nie kawalerkę. Kto wie jak brzmi pompa tłocząca ścieki pod sufit tuż przy 14-centymetrowej ścianie działowej, rozumie o czym mówię. O tłuczonych o świcie kotletach i ukraińskim życiu towarzyskim, niekompatybilnym z naszym kalendarzem, nie wspominam.

Z sąsiadami z dołu mieliśmy stosunki raczej chłodne, acz poprawne. Pani K. czesto przychodziła nas upominać, że hałasujemy, kiedy np był wbijany gwóźdź w ścianę pod obrazek. Czuła się w tym calkowicie bezpiecznie, bo zawsze przepraszaliśmy i staraliśmy się jej nie drażnić. Mieszkanie po niej wykupili byli najemcy i od tego momentu zaczęło się dziać. 

Remont zaczęty w niedziele po 21 trwal ponad 3 miesiące. Rozwalane byly ściany działowe i rozwiercane konstrukcyjne. Nowe meble i wyposażenie kuchni wnoszono po nocach i takie tam inne drobnostki, które wymagały interwencji policji. Po czy urodziło się dzieciątko. 

Dzieciątko jak to dzieciątko - płacze. Płacz niemowlęcia jest dźwiękiem naturalnym i przez podłogę nie specjalnie uciążliwym. Ale co kiedy byłe niemowle ma rok, a potem dwa i wciąż drze ryja non stop, a jego płuca nabrały mocy? Podejrzewam, że to przypadek autyzmu, sądząc po odglosach, a ściany działowe tymczasem rozwalone i nie uciekniesz z pokoju do kuchni przed tym wrzaskiem.

Po co wracam do historii, które już na tym blogu opisywałam? Zauważyłam bowiem pewną niepokojącą zależność - im więcej dobra doświadczy od ciebie sąsiad, tym wiecej zła wyrzadzą ci jego spadkobiercy. Oprócz bezpośrednich konsekwencji ich działań, doskwiera poczucie niesprawiedliwości. Dobro, bowiem, nie wraca. Zapłatą za nie jest zło. Każdy dobry uczynek zostaje pomszczony (co najmniej) w dwójnasób!

wtorek, 11 listopada 2025

O zmianie stosunku do Ukraińców

Święto Niepodległości. Siedzę i czekam czy i kiedy ukraiński bachor zacznie mi zakłócać spokój swoją ohydną muzyką puszczaną na full.

Wyobrażacie sobie sytuację, kiedy do dziecka w wieku szkoły podstawowej (chyba piąta klasa) wezwana jest policja, łomocze w drzwi, otwiera tatulo, kłamie funkcjonariuszom w twarz, a po trzech godzinach synalek znowu puszcza tę sama ohydną muzykę na full? Ze strony rodziny pełna akceptacja i wsparcie! "Mój syn ma prawo!" Ciekawe kto mu je przyznał?

Dlatego w moim czarnym serduszku zaszła drastyczna zmiana stosunku do Ukraińców. Od pelnej życzliwości do obrzydzenia i wściekłości na sam widok, o dźwiękach ich mowy nie wspominając.

Idę sobie alejką w Parku Wschodnim, uszczęśliwiona brakiem ludzi w zasięgu wzroku aż dochodzę do Oławy. A tam co? Tak, zgadliście - młodzież ukraińska robi sobie grilla przy dźwiękach jakiegoś ohydztwa puszczanego ze wzmacniaczy. Ciekawe, że polska młodzież nigdy nie zabawia się w ten sposób..., a w każdym razie nie w tym miejscu.

Nie można umieszczać takiej ilości cudzoziemców w jednym miejscu! Po jednym na gminę i niech się uczą naszych zwyczajów, a nie narzucają nam swoje!

U mnie w bramie na 15 mieszkań 3 zajęte calkowicie przez Ukraińców, co do czwartego nie wiem czy stanowią tam wiekszość. Z dwoma z tych "ukraińskich" mieszkań sąsiaduję bezpośrednio, trzecie naprzeciwko. Mam serdecznie dość. Nawet pocieszanie sie, że to nie brązowi z nożami przestało działać.