Tak oficjalnie nazywało sie studium podyplomowe na wrocłwskiej ASP organizowane - o ile dobrze pamiętam - przez wydział architekury wnętrz, a może wzornictwa przemysłowego (albo jednego i drugiego). Kiedy usłyszałam o jego otwarciu pierwsza poleciam się zapisać - na indeksie mam numer1! To bylo jak odpowiedź opaczności na moje - wypowiedziane i niewypowiedziane - modlitwy. Dwuletnie, weekendowe, a więc łatwo dające sie pogodzić z moją ówczesną pracą w szkole...
Było nas ok 12 osób: 7 absolwentów architektury, dwie panie uczące plastycznego bez formalnego wykształcenia w tym kierunku, jedna dziewczyna po iberystyce, polsko-niemiecki biznesmen i ja. Całe towarzystwo w wieku miedzy 25 a ok. 40 lat.
Teoretycznie studium powstało głównie z myślą o absolwentach architektury, ale z różnych wypowiedzi można było odnieść wrażenie, że chodzi o sprzedanie snobistycznym jeleniom namiastki przynależnośći do "środowiska artystycznego". Wielokrotnie słyszeliśmy o tzw "piątym wydziale" czyli kawiarni, gdzie ma się rzekomo odbywać zasadnicza część edukacji artystycznej...
Słuchałam tego zniesmaczona i zażenowana. Miałam w rodzinie dwoje profesjonalnych artystów i nie byli to ludzie kojarzący sie z siedzeniem godzinami po kawiarniach, a raczej z wielką wewnętrzną dyscypliną, organizacją, pracowitością i porannym wstawaniem. Do uprawiania malarstwa bowiem niezbędne jest światło dzienne i ten jeden prosty fakt wyklucza nocny tryb życia... Jakiś specjalny image też nie jest prawdziwemu artyście do niczego potrzebny, natomiast niezbędny jest tym, którzy za artystów chcą uchodzić bez żadnego obiektywnego uzasadnienia swoich pretensji...
Nie byłam odosobniona w tym odczuciu, gdyż wielu z nas chcialo sie jak najwięcej nauczyć i jak najwięcej skorzystać z możliwości, jakie daje uczelnia artystyczna tzn głównie dostepność pracowni i modela, a takze - oczywiście - profesjonalnej korekty. Tutaj szczęście nam dopisało, bo w osobie profesora Mickosia zyskaliśmy bardzo rzetelnego nauczyciela malarstwa i rysunku. Pierwszy raz w życiu mogłam studiować akty z natury! Zachowałam 23, z których kilka prezentuję:
|
Ten był pierwszy. Rysowany ołówkiem na kartonie formatu 100 x 70. Mam problem ze zmieszczeniem postaci w kadrze |
|
Ten rysowany jest kredką (ołówek mnie męczy jako zbyt twardy) znowu na małym formacie (100 x70). Stopy się nie zmieściły, czasu (2 godziny) na porządne opracowanie ciała nie starczyło. W człowieku najbardziej interesuje mnie jego twarz i glowa! |
|
Na takie figle zaczynam sobie pozwalać na drugim roku (lub semestrze). Kredka czarna i biała na ciemnym kartonie formatu 100 X 70. Profesor to toleruje, ale nie popiera, gdyż uważa za płytkie efekciarstwo. Raczej ma rację |
|
W któryms momencie zaczynam sklejać dwa arkusze kartonu, jeśli nie ma w sprzedaży formatu 140 x 100, na jakim rysują studenci dzienni. Podczas 4-godzinnej sesji na ogół udaje mi się skończyć rysunek |
|
Mam zakazane - a wkażdym razie miałam na początku - używanie węgla, ze wzgledu na efekt "watowatości", ale jednak czasem to robię. Karton formatu 140 x 100 |
|
Osobiście ustawiłam modelkę w kontraposcie, bo profesor - wyjątkowo - się spóźnił. Kredka, format 140 x100 |
|
Czyżby ołówek? Aż mi się wierzyc nie chce! Format jak wyżej |
|
Tu na pewno kredka na dużym formacie. Jedno z moich najlepszych studiów aktu |
|
Węgiel jak nic! Format duży |
|
Kredka na dużym formacie |
|
A tu wegiel. Dobrze widać o co chodziło profesorowi z tą "watą". Węgiel się po prostu rozmazuje i nie widać, które plamy są zamierzone, a które nie. Mało precyzji, a jakiś efekt jest. Można przemknąć się nad kłopotliwymi szczegółami jak dłonie i stopy |
|
Pierwsze studium aktu w kolorze - tempera na papierze 100 x70. "Proszę nie czarować, proszę to po prostu namalować" (chodziło o stosowanie laserunków, że nie należy) |
|
Więc nie czaruję tylko maluję bardzo kryjąco, bez laserunków, temperą na papierze formatu 100 x70 |
|
Tu zrobiłam po swojemu: karton formatu 140 x 100 zagruntowałam i malowałam na nim farbami olejnymi. 4 godziny to o wiele za mało na takie studium, więc wyszedł szybki barwny szkic, calkiem udany zresztą |
|
Rysunek 3 pastelami na dużym formacie - bardzo malarski - nie znalazł zrozumienia u profesora |
|
Znowu to efekciarstwo! Tym razem na dużym formacie
|
|
Zdecydowanie moje najlepsze studium aktu. Profesor doszukał się w opracowaniu rzeźby analogii do kreski Szukalskiego... |
Kończę powyższe studium aktu jako jedna z ostatnich (jedyna w grupie pracuje na formacie 140 x 100). Przychodzi asystentka profesora i następna grupa. Stoją mi za plecami wpatrując sie w rysunek. "Pani się tu nauczyła tak dobrze rysować, czy umiała to pani wcześniej" - pytają. Uśmiecham się niezdecydowanie. "Wcześniej" - odpowiadają sobie sami - "nie dało by się tak od zera".
Ile sie nauczyłam możecie sami ocenić porównując pierwszy akt z najbardziej udanymi z poźniejszych. Faktem jest, że wnioslam swoje zdolności i 100% - owe zaangazowanie. Bez pracy nie byłoby tego efektu, ale bez wkladu wlasnego tym bardziej nie...
Inna rzecz, że nikt z prowadzących nie spodziewa sie po nas żadnego talentu. Bylby sporym dysonansem poznawczym, bo przecież talenty to tylko na studiach dziennych, u dzieci znajomych członków komisji, którzy do platnego kursu przygotowawczego (lub płatnych lekcji u któregoś z profesorów) nic nigdy nie stworzyli, poza zdjęciem znalezionych nad morzem kamyków. Takich można "własciwie" uksztaltować i dać im dyplom licencjonowanego artysty, który otworzy przed nimi drzwi galerii sztuki itp...
My mamy bulić kasę i cieszyć się, że dostąpiliśmy zaszczytu stąpania po szacownym gmachu ASP, a gdyby tego było mało, możemy posiedzieć na "piątym wydziale" i poudawać artystów...