Niedawno śniło mi się, że mam podjąć pracę w jakiejś placówce oświatowej w niedużej miejscowości. Przeglądam plan i kręcę nosem, że w jakiś dzień mam za dużo godzin. Nie ma tam żadnych uczniów, po budynku tej instytucji kręcą się dorośli ludzie w sile wieku. Wśród nich jakiś mężczyzna w wieku ok. 35 lat, którego niby znam. Nie jest szczególnie wysoki, ani barczysty, ale ma ładną sportową sylwetkę i gęste, nieco odrośnięte, ciemne włosy ze złotawym połyskiem. Mówię do niego: "Ależ ty się zrobiłeś przystojny ostatnio". Powtarzając to uświadamiam sobie, że to przecież mój brat.
Mój brat (jeśli to rzeczywiście był chłopak) miałby teraz ok 54 lata, mama zaszła w ciążę bardzo szybko po moim urodzeniu. Swoją drogą starsza siostra urodziła się dopiero po 2 latach od ślubu, a już rodzice byli zaniepokojeni, że coś jest nie halo... Najpierw długo nic, a potem jedno po drugim w zbyt krótkim odstępie.... Nie dano mu więc szansy. Ktoś zadecydował, ktoś inny uznał, że ciało kobiety daje jej prawo do takiego wyboru i nie przeciwstawił się skutecznie....
Dowiedziałam się o tym w czasie stanu wojennego, nie wiem dlaczego mamie zebrało się na zwierzenia. Prawdopodobnie podczas delegacji do Częstochowy poszła w końcu z tym do spowiedzi (po 15 czy 16 latach). Nie wiem jak wyglądałoby życie mojej rodziny gdyby nie ta nieszczęsna aborcja, ale podejrzewam, że różnica na wielu poziomach byłaby znacząca. Zawsze myślałam, że smutek i gniew mamy mają związek z wojennym dzieciństwem i wykorzenieniem, a wycofanie ojca z traumatycznymi doświadczeniami w Sowietach, wcieleniem do LWP, służbą wojskową i rozdzieleniem z częścią rodziny (matką, siostrą i młodszym bratem, którzy zostali w stronach rodzinnych)... Teraz myślę, że pierwsza przyczyna owego nienazwanego smutku, obustronnych pretensji i ciągłej irytacji mogła być całkiem inna... Zaprzestanie przystępowania do sakramentów też zapewne nie pomogło...
Po spowiedzi i powrocie do praktykowania mamie przyśnił się młody, krótko ostrzyżony chłopak czekający pod jakąś bramą. Skądś wiedziała, że to jej syn.
Moja bliska przyjaciółka z czasów studenckich cierpiała na jakieś zaburzenia hormonalne w wyniku których nie dostawała od lat okresu, a na jej twarzy - mimo codziennej depilacji widać było wyraźny cień. Natomiast włosy na głowie znacznie się przerzedziły, z pokaźnego ciemnego warkocza został mysi ogonek, który bez żalu ścięła. Odkąd ją pamiętam planowała jakąś kurację u naprawdę dobrego specjalisty, najchętniej za granicą. Po studiach wyjechała kolejno do Anglii, Szwajcarii i Stanów. Była tam leczona przez odpowiednich specjalistów, którzy jednak jej szansę na pełne wyzdrowienie (czy raczej rozwój) oceniali nisko.
W Stanach wyszła za mąż za dużo starszego rozwodnika i zupełnie nieoczekiwanie zaszła w ciążę, co z punktu widzenia medycyny graniczyło z cudem, po czym... dokonała aborcji. Miała lat 37, a jej mąż pewnie gdzieś około 50, ale właśnie się przeprowadzali, więc perspektywa potomka wydała się kłopotliwa... Zważywszy okoliczności i wiek musiała wiedzieć, że cud się nie powtórzy... Zawsze lubiła dzieci i miała z nimi świetny kontakt..
Pamiętam jak stoję ze słuchawką przy uchu i szczęką na bruku po wysłuchaniu tych rewelacji. "Jesteś tam jeszcze" - słyszę po dłuższej chwili. Jestem zdruzgotana przede wszystkim niepojętym zaślepieniem i zatwardziałością prowadzącą do odrzucenia TAKIEGO daru, TAKIEGO znaku, TAKIEGO cudu, a także świadomością, że nie napisałam listu, w którym tknięta jakimś przeczuciem chciałam opowiedzieć historię aborcji w mojej rodzinie...
Spotkałyśmy się kilka lat później, po czym nasza piękna przyjaźń skończyła się. Być może nasze drogi się już dawno się rozeszły, tylko nie chciałyśmy tego uznać, a być może uświadomiłyśmy sobie wreszcie (nawzajem) kim naprawdę była ta osoba, którą uważałyśmy za przyjaciółkę.
Ta historia ma też aspekt duchowy, a jakże. Wyobraź sobie, czytelniku, młodą studentkę KULu zaangażowaną kolejno w Oazę potem udzielającą się przy parafii jezuickiej, żeby pod koniec studiów trafić do Neokatechumenatu, która po wyjeździe na zachód zrzuca z siebie wiarę jak niemodne okrycie, żeby pogrążyć się wszystkich odmianach New Age z "szamanem Majów" włącznie..., gdyż to się nosi w środowisku do którego aspiruje...
Aborcja zabija, i to nie tylko niewinną ludzka istotę w łonie matki, lecz także relacje w rodzinie i poza nią. Jak dalekosiężne są skutki duchowe, także dla urodzonych już dzieci, trudno ocenić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz