Według Michaela Rose, autora książki Goodbye good men, w seminariach duchownych USA wykładowcy nie wierzą w grzech pierworodny i tą niewiarą zarażają kleryków. Nie wiem czy autor tłumaczy w swoim dziele powód owej niewiary (nie czytałam) więc pokuszę się o własne wyjaśnienie.
Pierwszy powód to owa osławiona metoda historyczno-krytyczna, która odrzuca z Pisma św. wszystko co nie jest zgodne z codziennym doświadczeniem przeciętnego człowieka. stąd np dziewicze macierzyństwo, zmartwychwstanie, a nawet rozmnożenie chleba i ryb nie mogło odbyć się tak jak jest opisane w ewangeliach. Zabawne, że ci sami ludzie, uśmiechający się pobłażliwie czytając o cudach i interpretujący zmartwychwstanie jako przetrwanie nauki Jezusa w sercach uczniów po jego tragicznej śmierci, nie mają żadnych problemów z przełknięciem teorii ewolucji i innych równie "naukowych" wykwitów XIX- wiecznego scjentyzmu.
Wyznam szczerze, że nie mam najmniejszych trudności z wiarą w zmartwychwstanie i nie widzę żadnych powodów, żeby podważać relacje świadków, natomiast pomysł, że życie na ziemi powstało na skutek uderzenia pioruna w aminokwasy wydaje mi się poniżej trzeciorzędnej powieści Science Fiction (inspiracja Frankensteinem Mary Shelley i doświadczeniami Galvaniego na martwych żabach jest wyraźnie widoczna). Nawet gdyby coś tak kretyńskiego było możliwe, to należałoby się zastanowić skąd wzięły się owe aminokwasy (które są skomplikowanymi strukturami), ziemia i cały wszechświat. Oczywiste dowody kambryjskiej eksplozji życia, tkanka miękka w kościach dinozaurów, ich datowanie węglem C 14 na najwcześniej 40 tys. lat przed Chrystusem nie jest jednak w stanie zachwiać wiarą wyznawców ewolucji. Dalej wyobrażają sobie owe miliardy lat, w czasie których człowiek ewoluował od ślepej ameby do prymitywnych, a zróżnicowanych hominidów, by w końcu dojść do oświeconego lewicowo-liberalnego establishmentu zaszczycającego ciemny motłoch swoim przewodnictwem. Nawet najnowsze badania genetyczne - ustalające wiek Y-chromosomalnego Adama i mitochondrialnej Ewy na ok. 100 tyś. lat - nie podważają w ich oczach wiarygodności drogiej ich sercu teorii.
Przyjęcie owego ateistycznego mitu wyklucza prawdę o upadku pierwszych ludzi i jego skutkach dla nas. Kto według pomysłu Darwina i jego następców mógłby być tak określony? Która grupa małpoludów? Przecież ewoluowały niezależnie w odległych lokalizacjach jak nie przymierzając grzyby po deszczu? Do dziś pamiętam owe rzekome Sinantropy, Australopiteki, Neandertalczyki i inne Cromagnonczyki z biologii w PRL-owskiej szkole. Z tejże szkoły pamiętam też twierdzenie, że wszechświat jest wieczny i nie miał początku (chyba końca też nie będzie miał?). Pamiętam jak próbowałam objąć ową "prawdę" swoim nastoletnim intelektem, ze słabym skutkiem zresztą. A przecież już wtedy było wiadomo, że początek musiał mieć, gdyż inaczej byłby nieskończenie jasny i gorący. O ile dobrze pamiętam ktoś mądry uświadomił to ludzkości prostym pytaniem "dlaczego w nocy jest ciemno?" (w XIXw?) Wiek wszechświata obliczono w XX stuleciu i to pewnie w czasach, gdy uczniów PRL-owskich szkół karmiono nadal twierdzeniem o jego wiecznotrwałości.
Cokolwiek by wyznawcy teorii ewolucji nie twierdzili, każdy doświadcza w swoim życiu skutków upadku ludzkiej natury, czyli - innymi słowy - grzechu pierworodnego. Jest on wyraźnie widoczny zarówno w historii ludzkości (szczególnie XX wieku) jak i indywidualnych losach poszczególnych jednostek.
Odrzucenie tej oczywistej prawdy ma niewiarygodnie daleko posunięte skutki społeczne. Otrzymujemy człowieka z natury dobrego, "szlachetnego dzikusa" Jana Jakuba Rousseau, którego nie trzeba wychowywać, ani poddawać dyscyplinie. Wystarczy go zostawić w spokoju aby się fantastycznie rozwinął. Dalej idzie bezstresowe wychowanie, szkoła, gdzie uczeń ma tylko prawa i żadnych obowiązków, a zamiast przyswoić sobie kilka podstawowych informacji o świecie daje upust swojej nadzwyczajnej "kreatywności". Nauczyciel "uczy się" od swoich uczniów, a Kościół postanawia zrezygnować ze swej funkcji nauczycielskiej, "towarzyszyć" pogubionym wiernym oraz uczyć się od par homoseksualnych i żyjących w nieformalnych związkach miłości. Skutki są znane - świat postawiony na głowie. Morderca (zdaniem amerykańskich demokratów) nie powinien być skazany na więcej niż 7 lat więzienia, a niewinne dziecko może być wyskrobane po kawałku z łona matki na jej życzenie w majestacie prawa. Niewiarygodna infantylizacja wszystkich dziedzin życia.
Kardynał Gerhard Mueller powiedział ostatnio w wywiadzie z Raymondem Arroyo, że po soborze uważano, że "wystarczy miłość" i żadne procedury karne nie są w Kościele potrzebne. Skutki są znane i cały lewicowo- liberalny establishment może się nimi onanizować ad nauseam. Na tym samym soborze postanowiono, że Kościół nie ma odtąd wrogów, a nawet podjęto z nimi tzw "dialog". Skutki tego dialogu oglądamy na Bliskim Wschodzie, gdzie chrześcijan się morduje, w Unii Europejskiej , gdzie systematycznie wypycha się ich z przestrzeni publicznej do rezerwatu oraz w USA, gdzie pewna mniejszość etniczna opanowawszy szkolnictwo wyższe, zawody prawnicze, poradnictwo psychologiczne, finanse, politykę zagraniczną, show business i media, skutecznie niszczy chrześcijańskie podstawy kultury, ze szczególnym uwzględnieniem roli Kościoła Katolickiego.
To uświadamia konieczność wykorzeniania herezji na najwcześniejszym etapie. Inkwizycja jest nam dziś bardziej potrzebna niż kiedykolwiek przedtem. Pytanie tylko czy są jeszcze jacyś dorośli zdolni do podejmowania niepopularnych decyzji i wdrażania dyscypliny, czy też ostały się same zramolałe dzieci-kwiaty, wyznawcy "ducha soboru", homoseksualiści zainteresowani wyłącznie swoimi k...sami i dobrze urządzeni oportuniści. Może trzeba poszukać po ośrodkach psychiatrycznych dla kleru ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz