Słuchałam dzisiaj wykładów Anny Wasiukiewicz, psychologa i krytyka psychologii zarazem. Przypomniało mi to owe czasy, kiedy szukałam kogoś mądrego, kogoś, kto wie lepiej. Psychologia też była etapem mojej "podróży". Ile kretyńskich decyzji podjęłam pod wpływem bełkotu o samorealizacji, nieograniczonych możliwościach, pozytywnym myśleniu itp, to się w pale nie mieści. Dopiero teraz do mnie dociera jak rujnujący wpływ miała ta przygoda na moje życie.
Po pewnym czasie musiałam uznać jałowość tego przedsięwzięcia. zwróciłam się bardziej w stronę duchowości. W sposób nieunikniony musiałam zaliczyć modlitwy o uzdrowienie, o przecięcie niebożych więzi, a nawet spowiedź furtkową, tylko na uzdrowienie międzypokoleniowe nie udało mi się załapać, zanim zostało potępione. Według p. Wasiukiewicz to wszystko praktyki wywodzące się z bardzo nieraz szemranych terapii, które dostały się do Kościoła wraz z ruchem charyzmatycznym.
Z jednej strony odczułam ulgę (zawsze czułam, że to jednak coś dziwacznego) a z drugiej zadumałam się jak to łatwo można wdepnąć w g... nawet w Kościele i to pod wpływem spowiednika.
Anna Wasiukiewicz stawia tezę, że psychologia jest konkurencyjnym do Chrześcijaństwa systemem wierzeń, nie tylko niekompatybilnym, ale mającym wręcz za zadanie jego destrukcję. Przed soborem było to oczywiste - pisma Freuda były zakazane, a psychoanalizę traktowano jako grzech ciężki. Po soborze wszyscy dorośli wyszli (z Kościoła), a dzieci zostały same w domu i jak to głupie dzieci otworzyły drzwi obcym i wpuściły wrogów do środka. Najlepszym dowodem był eksperyment Karla Rogersa na zakonnicach. "Trening uwrażliwiający" zaplanowany na 2 lata musiał zostać przerwany, gdyż na skutek degrengolady moralnej sióstr zgromadzenie rozwiązano.
Pewien ksiądz z diecezji płockiej opuszczając kapłaństwo, opisał w obszernym liście do przełożonych powody swojej decyzji. W seminarium skierowano go na kurs 12 kroków jako współuzależnionego, gdyż miał ojca alkoholika (nie odczuwał jakichś szczególnych problemów z tego powodu). Potem nawiedzony opiekun roku skierował całą grupę kleryków na terapię ustawień rodzinnych Berta Hellingera, która miała na nich wpływ rujnujący. A przed święceniami (o ile dobrze pamiętam) wszyscy mieli obowiązek wziąć udział z rekolekcjach odnowy w Duchu Św. Po tych wszystkich figlach człowiek był załatwiony, zaczął nienawidzić ojca, nie mógł spać w nocy ze strachu, czuł ciągle jakąś obecność w pobliżu itp.
Przychodzi mi też do głowy przypadek o.Krzysztofowicza OP, który im bardziej był terapeutą, tym mniej chrześcijaninem, zakonnikiem i księdzem. Zakończył odejściem z wielkim przytupem, zamieszczając w internecie swoją wersje przypowieści o synu marnotrawnym, w której tytułowy bohater w obcej krainie, gdzie wchrzania strąki dla świń, poślubia córkę gospodarza, dorabia się majątku i do ojca już nie wraca. Dodatkową atrakcją tej historii, jest mroczny wątek "przyjaźni" z Marcinem Plichtą, sławnym słupem afery Amber Gold.
Myślę, że upowszechnienie się psychologii i psychoterapii w dużej mierze przyczyniło się do kryzysu kapłaństwa. Wiara wielu kleryków i księży została podcięta - przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Zyskali nowego Boga - własne pragnienia, także natury erotycznej. Dowiedzieli się, że życie seksualne jest warunkiem osiągnięcia któregoś tam stopnia ludzkiej dojrzałości, a bez tego zatrzymają się w rozwoju, że tłumienie popędu jest złe i prowadzi do nerwicy i temu podobne "prawdy objawione", które uznali za ważniejsze niż Ewangelia. Skutki znamy (przynajmniej częściowo).
Przypomniałam sobie jak niejaki o. Pilśniak OP miał dla osób samotnych jedną radę - zaadoptujcie niepełnosprawne dzieci! Bezdzietnym małżeństwom nigdy takiego rozwiązania nie proponował - wiadomo, w pojedynkę łatwiej podjąć taki ciężar. Wygłaszał swą zbawczą radę z dużą surowością i pewną domieszką zniecierpliwienia, a spełniwszy duszpasterski obowiązek wracał do klasztoru, gdzie bracia - w formie żartu - pozorują ruchy kopulacyjne, proponują sobie zrobienie loda, zakładają profile na gejowskich portalach, urządzają libacje połączone z homoseksualnym seksem i praktykują temu podobne umartwienia, a wszystko to z miłości oczywiście. Taki obraz wyłania się się w każdym razie z relacji o. Wyszyńskiego OP. Jeśli w jakimś stopniu odpowiada rzeczywistości, to kontrast z drogą proponowaną wiernym świeckim jest zachwycający.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz