Słuchałam właśnie (robiąc obiad) mojego ulubionego duetu - dr Taylor Marshall i Timothy Gordon - komentującego odpowiedź Franciszka na rezygnację Donalda Wuerla. Papież, co prawda ją przyjął, ale wyznaczył skompromitowanego hierarchę administratorem swojej dotychczasowej archidiecezji waszyngtońskiej tzn de facto pozostawił na stanowisku. Wuerl zachowa także tytuł kardynała i arcybiskupa oraz pozostanie członkiem kongregacji do spraw biskupów tzn będzie miał władzę nad wszystkimi protestującymi przeciw niemu księżmi (będzie mógł ich wysłać do psychuszek jak Cupich) oraz wpływ na wybór nowych biskupów na całym świecie.
Amerykańscy komentatorzy, dobrzy katolicy, po każdym zdaniu listu papieża do kardynała zbierają szczęki z bruku. Po prostu nigdy nie widzieli takich standardów, ani takiej przewrotności. Człowiek ewidentnie mający udział w kryciu nadużyć seksualnych kleru, na co są dowody znane opinii publicznej, pozostaje na stanowisku! Nawet administracja Obamy rzuciłaby go na pożarcie (feed to the dogs), żeby zachować twarz. Co więcej jest publicznie chwalony za swoją szlachetność, przy której pewne drobne pomyłki jak krycie McCarricka to pikuś, i zapewniony, że mimo knowań złych ludzi nagroda go nie minie, może spać spokojnie. Owa słynna szlachetność miała polegać na tym, ze tak niecnie atakowany mógł się bronić, ale tego nie zrobił. W rzeczywistości nie robił nic innego tylko łaził po CNN -ach i się usprawiedliwiał, że nic nie wiedział. To najbardziej poraziło Marshalla & Gordona - nieznana w "English speaking world" przewrotność - chwalenie kogoś za powstrzymanie się od działań, którym de facto oddawał się bez przerwy. Tak samo papież Franciszek oskarżony przez arcybiskupa Vigano, ogłosił, że jak - nie przymierzając - baranek prowadzony na rzeź nie powie ani słowa na ten temat, a od tej chwili nie minął dzień bez aluzji do "wielkiego oskarżyciela" szerzącego podział ujawniając grzechy biskupów i intensywnego knucia jak przypisać odpowiedzialność za krycie McCarricka zmarłemu Janowi Pawłowi II, który nie może się bronić.
Obaj komentatorzy uznali to za "perronizm", mi raczej kojarzy się z marksizmem i leninizmem tak drogim wrażliwemu społecznie serduszku papieża.
Cała ta historia świetnie ilustruje kwestię prawdziwej przynależności różnych osób i jak bardzo ona odległa od formalnej. Papież na każdym kroku dystansuje się od sztywnych i przeciętnych chrześcijan, faryzejskich neopelagianistów, którym się wydaje, że są doskonali , a wyciąga miłosierne ramiona do chińskich komunistów, proaborcyjnych aktywistów, oszustów klimatycznych, zawodowych homoseksualistów i ludzi żyjących w konkubinacie z wolnego wyboru. Prawdziwie lojalny jest jedynie wobec ludzi, którym zawdzięcza swój wybór i którzy popierają jego linię destrukcji Kościoła. Mogą mieć na sumieniu grzechy niewyobrażalne dla przeciętnego śmiertelnika, a włos im z głowy nie spadnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz