niedziela, 6 kwietnia 2025

O Willow z 1988r. na marginesie śmierci Vala Kilmera

Trzeciego kwietnia umarł Val Kilmer. Ani on brat, ani swat, ale dobrze mi się kojarzy dzięki głównej roli w filmie Willow z 1988r, na który przez przypadek trafiłam wczoraj na YouTube i obejrzałam po raz nie pamiętam który.  Więcej razy byłam w kinie chyba tylko na Trzech Muszkieterach z Michaelem Yorkiem w latach 70-tych. 

W Polsce Willow musiał być grany w kinach w 1989 albo nawet 1990. Byłam wtedy świeżo po studiach i pracowałam w Ossolineum. Za pierwszym razem siedziała za mną jakaś niunia, która głośno wyrażała swój dysgust ilekroć na ekranie pojawiało się niemowlę - Elora Danan. Dziecko zapewne wybrano do filmu ze względu na wygląd właśnie. Dziewczynka ma  bardzo jasna skórę, kręcone rude włosy ciemne oczy, a także rzęsy i brwi, co nie jest częste wśród ludzi o takim kolorycie - słowem jest śliczna i urocza, dzięki czemu dobrze pasuje do roli małej księzniczki w opowieści fantasy inspirowanej celtyckim folklorem...

Nieszczęsna niunia za mną cierpiała na poważny dysonans poznawczy - dziecko jest rude, więc musi być obrzydliwe, a tu obsadzono je jako małą księżniczkę i wszyscy się zachwycają!!! Ta sama osobopostać nie miała żadnych problemów z Joanne Whalley, której do roli wojowniczej córki złej czarownicy, ufarbowano włosy na ognisto rude, jednak po cerze, kolorze oczu i ich oprawy widać jasno, że to brunetka...

Z całego filmu najbardziej utkwiła mi w pamięci scena kiedy tytułowy Willow usiłuje powierzyć wyżej wspomniane niemowlę ludziom jego rasy. Ustawia się na rozdrożu (Daikinian Crossroads), którędy przeciąga duży oddział zbrojnych. Dopiero trzeci z zaczepionych jeźdźców zatrzymuje się. Najpierw widzimy parę z chrap jego konia, potem kamera prowadzi nas na imponująca postać wojownika w zbroi i hełmie inspirowanym hełmem hoplity greckiego. Moment, kiedy ten hełm ściąga i widzimy twarz Gavana O'Herlihy, jego jasną czuprynę i rudawą brodę,  był dla mnie absolutnym apogeum całego filmu. Dla tej właśnie sceny sześć czy siedem razy wybrałam się do kina...

Kolumna jeźdźców, imponujacy wódz i jego lud jest wyraźnie inspirowany Rohirrimami z Władcy Pierścieni.  Z kolei jeźdźcy Rohanu z powieści Tolkiena przybywajacy na pomoc oblężonej stolicy Gondoru - Minas Tirith - to w oczywisty sposób nawiązanie do odsieczy wiedeńskiej. Znaczy Rohirrim to my!  Potwierdzają to szydercze słowa Grimy Wormtongue, sączone w uszy Eowyn, na  temat poziomu cywilizacyjnego jej rodaków. Rohańczycy bowiem, w stosunku do Gondoru, są ludem znacznie prymitywniejszym, o bez porównania krótszej historii i niższej pod każdym względem kulturze....

W ekranizacji władcy Pierścieni na Rohirrimów wybrano statystów o jasnym kolorycie i włosach od blond do ciemnorudych, tylko Eomer jest tlenionym brunetem, co wygląda dość perwersyjnie.

W Willow natomiast Airk Thaughbaer jest całkowicie autentyczny i niepodrobiony. Jego odtwórca irlandzko - amerykański aktor charakterystyczny Gavan O'Herlihy specjalizował się raczej w odgrywaniu psychopatów niż herosów, choć moim zdaniem - wizualnie - to czysty archetyp wodza (wysoki wzrost, altletyczna budowa, jasny koloryt i niski głos). Nie wiem nawet czy określenie "przystojny" pasuje do niego. Wiem natomiast, że kiedy ściągnąl helm i odezwał sie głębokim głosem do nieszczęsnego Willowa, a potem roześmiał się na całe gardło rozpoznając Madmartigana (Vala Kilmera) wiszącego w klatce na rozstaju dróg, wbiło mnie z wrażenia w fotel....

Od tego czasu miewałam przyjemne fantazje o "moim plemieniu" - mniej więcej podobnym do Rohirrimów z filmowej wersji Władcy Pierscieni, w którym ktoś taki jak ja reprezentuje najbardziej oczywisty typ fizyczny... W plemieniu owym nikt nie kazałby mi sie zachwycać chudymi, zamorkowatymi osobopostaciami o farbowanych włosiętach i twarzy wielkości pięści i traktować coś takiego jako "ideal urody kobiecej", do którego winnam dążyć. W plemieniu owym mężczyźni podobni byliby do ludzi (znaczy Airka Thaughbaera z Willow), przy tym odważni i jednocześnie obdarzeni dobrym charakterem jak to bywa u dużych stworzeń, które z racji swoich rozmiarów i siły nie muszą się obawiać niczego. Wychowana w takim plemieniu byłabym zapewne innym człowiekiem, a i moje życie potoczyloby sie inaczej...

Oglądając Willow wczoraj w internecie zwróciłam uwagę na jeszcze jeden aspekt tej produkcji - język. Zero wulgarności, zero przekleństw. Najbardziej naładowany seksualnymi podtestami jest dialog głównego bohatera z wojowniczą Sorshą:

- Lost your skirt? (Zgubiłeś spodnicę?) - pyta Sorsha patrząc z wysokości siodła na związanego jeńca.

- Still got what counts (Ciągle mam to, co się liczy) - odpowiada Val Kilmer dość figlarnie, jak na swoją sytuację.

Iskrzy między nimi wyraźnie, nie tylko filmowymi bohaterami, lecz także samymi aktorami (co zaskutkowało rychłym ślubem). 

Gdzie ten świat filmów bez lejacego się z ekranu wulgarnego ścieku, czewonej farby, kopulacji we wszystkich kombinacjach i innych czynności fizjologicznych w charakterze dania głównego! Świat sprzed rewolucji informatycznej i genderowej! Stracony całkiem czy częściowo do odzyskania?