Niedziela po Bożym Narodzeniu, 6 nocy do tyłu (znaczy minimalna ilość snu albo zaburzony), ból w klatce piersiowej i chce mi się płakać, ale nie mogę. Nie wiem czy to z powodu starości, stwardniałego serca czy wyschłych od komputera oczu. Tak czy siak nie moge posłużyć się tym prostym mechanizmem, aby uwolnić się od skrajnego przygnębienia.
Piekłam, gotowałam, sprzątałam, chodziłam na roraty, przygotowałam prezent, wysłałam życzenia, a Świąt Bożego narodzenia w tym roku (dla mnie) nie było. Tak jakby nie było. Żadnej radości w sercu, żadnego pokoju. Czy to już tak będzie? Będą człowiekowi zabierane wszystkie punkty oparcia, wszystkie pociechy, chwile wytchnienia i to, co Stinissen nazywa radością Boga, a czego zdarzało mi się doświadczać mimo bardzo trudnej i niepewnej sytuacji?
Nie opuszczając swojego domu zamieszkałam w ukraińskiej melinie z chałupniczą produkcją 24/7 i towarzyszącym jej joggingiem całodobowym, o nieustannym zgrzycie przesuwanych po gołej podłodze mebli nie wpominając. W nocy z 25na 26.12 wzywałam policję. Pomogło na 10 minut tzn tak długo jak funkcjonariusze przebywali u sąsiadów z góry...
Chwilowo jest cicho, ale nie mogę się odprężyć bo podświadomie czekam, kiedy znowu zaczną się moje tortury...
Nie jestem szczególną optymistką, ale takiej sytuacji się nie spodziewałam.
Jedynym pocieszeniem w takiej sytuacji i każdej innej zresztą jest świadomość, że i tak muszę żyć. Dotrwać do śmierci, bo nikt mnie wcześniej nie zwolni do domu z powodu złego samopoczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz