Poniedziałek, piąty dzień w oktawie Bożego Narodzenia. Tej nocy spałam, ale na przygnębienie nie pomogło. Wielki smutek z kategorii tych, co odbierają sily fizyczne.
Wczoraj w kościele byl czytany list biskupów o rodzinie. Duża część skierowana do osób żyjących w związkach nieregularnych w tonie ciepłym i zapraszającym. Wszystko to bardzo pięknie, tylko tacy ludzie do kościoła nie chodzą, a listy biskupów mieliby w glębokim poważaniu, gdyby wiedzieli o ich istnieniu.
"Osobom, które nie weszły w związki malżeńskie" nie poświęcono nawet pełnego zdania. Zostały tylko wymienione wraz ze staruszkami i niemowlętami jako ci którzy "TEŻ mają swoje miejsce w rodzinie". Jakiej rodzinie niby, skoro żadnej nie założyli?
Nawet się tym nie zdenerwowałam, bo byłam zbyt przygnębiona i niewyspana, ale w mojej głowie znów uruchomil się proces myślowy nieodmiennie prowadzący do wniosku, że nauka Kościoła o tzw "powołaniach", a przynajmniej jej wersja dla parafian, ma słaby związek z rzeczywistością.
Kiedyś - pod wpływem rekolekcji ignacjańskich - pisałam na tym blogu o rozeznawaniu powołania. Proces - w uproszczeniu - miał składać się z badania własnego serca, a następnie droga, którą się wybrało, musiała być poddana weryfikacji przez Kościół lub świat. Np mlodzieniec czuje powołanie zakonne (spowiednik też tak uważa) - znajduje więc klasztor, który go przyjmie, a potem przygląda mu sie przez ileś lat i jeśli zaakceptuje, znaczy trafił na swoje miejsce. Inny chłopak uważa, że ma powołanie małżeńskie i konkretną dziewczynę na myśli. Podejmuje decyzje, kupuje kwiaty, Pan Jezus się do niego uśmiecha z obrazu, a wybranka daje mu tzw "odkosza" i sprawa się rypła. Jeśli z drugą lub kolejną się uda, znaczy, że dobrze rozeznał.
Pytanie co się dzieje kiedy on czuje powołanie malżeńskie, a żadna go nie zechce? To samo odnosi się do kobiety. Kościół nie ma na to żadnej, ale to żadnej odpowiedzi i nie jest w najmniejszym stopniu zainteresowany jej szukaniem. Teksty, że "każdy jest powołany do miłaści" są na takim poziomie ogólności, że po prostu nic nie znaczą. Tak samo slowo milość nic nie znaczy, skoro używamy go na określenie zjawisk tak różnych jak siła, która stwarza świat z niczego i podtrzymuje w istnieniu, instynkt macierzyński lub rozrodczy czy milosierdzie, w ludzkiej wersji najczęściej przypominające litość.
Na własny użytek już dawno wyrzuciłam takie rozumienie powołania do śmieci, jako całkowicie nieprzydatne, a wręcz szkodliwe dla zrozumienia mojej sytuacji życiowej. Bliższe mi jest podejście bardziej szczególowe jak np "lekarz z powołania" lub "nauczyciel z powołania". Niestety również one podlegają weryfikacji przez świat, który musi je potwierdzić. Musisz znaleźć takie miejsce i okoliczności, by móc je realizować. A jeżeli nie znajdziesz? Znaczy, że się mylileś? Tylko ci się wydawało? Jeśli nie znajdziesz, a trafisz na coś zupelnie innego, w czym się z czasem odnajdziesz, a z perspektywy czasu uznasz za lepsze rozwiązanie, to możesz uznać, że Opatrzność skorygowała twoje plany z korzyścią dla ciebie.
Co jednak się dzieje, kiedy świat cię odrzuca, a Opatrzność patrzy w inną stronę? Nie znalazłeś (-aś) czego szukałeś (-aś), ani niczego innego. Nie masz żadnego powołania czy Bog ci nie pobłogoslawił?
Weźmy na przykład Adama Humera. Mimo, że syn małorolnych chłopów miał możliwość studiowania prawa w sanacyjnej Polsce przez trzy lata na KULu aż do wybuchu wojny, a następnie, jako komunista, mógł kontynuować studia we Lwowie. Po wojnie szybki awans w UB, a kiedy jego metody wyszły z mody, chwilowy azyl w ministerstwie rolnictwa i powrót tylnymi drzwiami do SB w charakterze doradcy.
Dlaczego wybralam zbrodniarza komunistycznego? Właśnie dlatego! Jeśli otwieranie się kolejnych drzwi jest oznaką blogosławieństwa lub właściwego rozeznania swojej życiowej drogi, to Humer był katem z powołania. Na tej samej zasadzie Kiniula Gajewska jest parlamentarzystką z powołania i z blogosławieństwem bożym, podobnie jak Belzebub Myrcha (wice)ministrem, a jego teściu mafiozem!
Co z tego wynika? Dokładnie nic, niestety! Albo, że pojęcia, ktorymi się poslugujemy są wzięte z dupy i powinny do niej wrocić, bo się do niczego innego nie nadają!
P.S.
Widziałam w Internecie sporą ilość filmików wrzucanych przez amerykańskich nauczycieli rezygnujących z pracy w szkolnictwie z powodu "evil" albo "mean students", rodziców, dyrektorów i chorego systemu zamienionego z edukacji na jeden wielki "babysitting service".
Te nieszczęsne młode kobiety, które od dziecka marzyły o pracy nauczycielki, ze szlochem opowiadają z czym się zetknęły ze strony bachorów i ich rodziców. Jak boleśnie prawdziwe są te historie i emocje mogę zaswiadczyć mając bardzo podobne doświadczenia z rodzimą kanalią. Słuchanie tego jest dla mnie jak katharsis, mogę uwolnić emocje bez konieczności wspominania własnej traumy. Płakałabym z nimi, gdybym była do tego zdolna.
Więc co z nimi? Nie miały jednak powołania? Nikt nie ma takiego powołania? Powszechna edukacja jest contra naturam, więc z definicji nie może być tylu powołań nauczycielskich?
Magda Umer opowiada, że jako juz jako 12-letnia dziewczynka marzyła o pracy nauczycielki i dlatego po maturze poszla na polonistykę. "By przeczytać jak najwięcej mądrych książek o literaturze" i uczyć dzieci. Cytuję z pamięci, ale raczej sie nie mylę, gdyż te słowa mnie uderzyły. Magda Umer -licealistka- wyobraża sobie studia filologiczne jako czytanie książek O LITERATURZE, a nie samej literatury. To potwierdza moje podejrzenia, że w humanistycznej klasie liceum dla komunistycznych elit młodzież nigdy nie obcowała bezpośrednio z literaturą, tylko zawsze w formie zapośredniczonej - z opracowań pozbawionych ideologicznie wątpliwych wątków i odniesień. Stąd kiedy znalazla się na studiach, jakiekolwiek aluzje do Pisma Świętego w tekstach literackich były dla niej zupełnie nieczytelne, jak sama wyznała.
Jednak nauczycielką nie została, bo wkroczyła Opatrzność w postaci starszych kolegów z wiadomego liceum, którzy zaproponowali jej współpracę w tworzonym przez nich kabarecie, bo ładnie śpiewała i deklamowala wiersze. Dalej "naturalną koleją rzeczy" zabawa w kabaret zamieniła się w pracę i okazało się, że powołaniem Magdy jest scena!
W ogóle Opatrzność bardzo troskliwie opiekowala się rodziną Umerów/Humerów i innymi podobnymi, których potomkowie straszą z mediów, scen teatrów i ekranów kinowych. Niektórych powołaniem okazały się kariery bardziej dyskretne, ale zdecydowanie bardziej lukratywne...
Co robi z tą wiedzą katolik w swoim udręczonym serduszku. Ano to samo co zawsze, czyli po raz kolejny utwierdza się w przekonaniu, że myśli Boga nie są naszymi myślami, a drogi jego naszymi drogami, a ludzie Kościoła nie powinni wymyślać pojęć, ktore nie maja związku z rzeczywistością i straszyć nimi wiernych, amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz