Malwinka nie
wyobrażała sobie, że mogłaby mieć innych rodziców i w gruncie rzeczy była z
nich dumna. Tata nie był wprawdzie inżynierem jak mama królewny Żanety –
przerwał studia kiedy się ożenił uznając, że młoda żona, praca, ukochana
działka i jeszcze nauka to za dużo atrakcji na raz. Mama natomiast dokonywała
cudów waleczności – pracowała, studiowała zaocznie, a do tego pięknie szyła i
robiła na drutach, dzięki czemu Malwinka i Marzenka były zawsze ładnie ubrane.
Jedynie
babcia, która przebywała na przemian u nich i wujka Ludwika z Zabrza, budziła
jej głęboką niechęć. Był to zupełnie inny rodzaj babci niż te, które opiekowały
się w dzieciństwie jej koleżankami z podwórka komunalnego, ratując je tym samym
przed groźbą przedszkola. Babcia Malwinki bowiem sama wymagała opieki. Była
wprawdzie nadzwyczaj krzepka i zdrowa, ale coś dziwnego zrobiło się z jej
pamięcią – zapomniała na przykład, że mama jest jej córką i zupełnie nie rozumiała,
dlaczego musi mieszkać u obcych ludzi w tej dziwnej betonowej klatce o
wygaszonym palenisku, Jak kompas wskazuje północ tak babcia nieodmiennie
kierowała się w stronę kuchenki gazowej i usiłowała ją rozpalić. Nie było to
łatwe, gdyż mama wychodząc do pracy wyłączała gaz, Używała więc czego popadnie na
rozpałkę wykazując podziwu godną pomysłowość. Mama zaczęła więc zamykać kuchnię
na klucz na czas swojej nieobecności zostawiając babci śniadanie i herbatę w
termosie nakazując.
- Niech mama
sobie odpoczywa i nie bierze się za żadną robotę.
- Po czym
mam odpoczywać? – Dziwiła się babcia – Jaż nie zmęczona. – Zapewniała z
zapałem.
Pozbawiona
zajęcia i dostępu do paleniska, skąd całe życie sprawowała władzę nad rodziną,
snuła się powtarzając „Już druga ajajaj jak ten czas leci, przed chwilą była
pierwsza” albo czytała starożytną książeczkę do nabożeństwa świszczącym szeptem. Swoich wnuczek szczerze nie cierpiała
i nie przyznawała do żadnego pokrewieństwa z nimi. Zapewne przyczyniły się do
tego przykre incydenty, kiedy mimo wszystkich środków ostrożności, udawało się
jej dorwać do kuchenki, a dziewczynki usiłowały ja odciągnąć. Wobec niezwykłej
krzepy babci i jej niezachwianego przekonania, że tu właśnie jest jej miejsce
połączone siły Marzenki i Malwinki nie wystarczały. Babcia walcząc zaciekle
rzucała pod ich adresem niezrozumiałe „Kap
wy was wyfrancowało”. Do podobnie gorszącej szarpaniny dochodziło na ulicy,
kiedy upierała się żeby przechodzić na czerwonym świetle, a dziewczynki
usiłowały ją powstrzymać. Raz nawet przewróciła się i ludzie patrzyli na
siostry jak na dwa młodociane potwory znęcające się nad starą kobietą.
Po południu
czasem udawało się zainteresować ją telewizją.
Komentowała
wtedy dokładnie wszystko zwracając się bezpośrednio do spikerów i aktorów.
- Czegoż ty
kupę pokazujesz bezwstydna?!!! – Wykrzykiwała do aktorki w zbyt krótkiej, jej
zdaniem, spódnicy.
Pewnego razu
jeden z aktorów nie wytrzymał. Podszedł
wprost do ekranu i patrząc babci prosto w oczy krzyknął „Dość!” . Malwinka
oniemiała. Była świadkiem najprawdziwszego cudu. Nie rozumiała wprawdzie jego
dalszej wypowiedzi, ale sens jej zapewne był taki żeby w końcu zamilkła. Babcia
zaskoczona musiała to zrozumieć gdyż tego dnia powstrzymała się od dalszych
komentarzy.
Czasem
bliska płaczu prosiła mamę głaszcząc jej rękę.
- Kochana
moja, jaż mam syna Ludwiczka, zawieź mnie do niego.
Mama
wyglądała wtedy tak jakby sama się miała rozpłakać.
- To
przecież moja matka – Mówiła w udręce do taty.
- To
przecież wasza babcia – Mówiła do Malwinki i Marzenki. – I bardzo was kocha –
dodawała.
To było
najgorsze ze wszystkiego. Dlaczego mama mówiła takie rzeczy? Przecież musiała
wiedzieć, że to nieprawda. Czy myślała, że rzeczywistość dostosuje się do jej
słów, jeśli będzie je wypowiadać wystarczająco często? Osiągała tyle, że
Malwinka czuła się winna z powodu swojej niechęci do tej nieszczęsnej kobiety
przeniesionej z małej wsi na Wileńszczyźnie do całkowicie niezrozumiałego
świata, zdanej na dzieci, w których życiu nie było dla niej miejsca.
Zainspirowana pragnieniem babci i swoim własnym zarazem modliła się z zapałem i
wytrwałością
- Panie Boże
spraw, żeby wujek Ludwik przyjechał po babcię – Zaczynała po obudzeniu. – Panie Boże, niech wujek
Ludwik przyjedzie po babcię – modliła się w drodze do szkoły i w tych momentach
lekcji, kiedy nie trzeba było uważać. – Niech wujek Ludwik przyjedzie i
zabierze ją stąd – powtarzała przez cały dzień ilekroć sobie przypomniała.
Po kilku
tygodniach lub miesiącach przyjeżdżał wujek Ludwik i zabierał babcię do Zabrza
ku niewypowiedzianej uldze i radości Malwinki. „To się nazywa moc wytrwałej
modlitwy” myślała zbudowana „Jak dobrze, że istnieje Pan Bóg, do którego można
się zwracać ponad głowami dorosłych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz