Wszystkie nieszczęścia Malwinki zaczęły się od
pewnego jesiennego poranka, kiedy to mama zaprowadziła ją do tego strasznego
miejsca zwanego przedszkolem. Malwinka szła ufnie przy boku mamy, nie przeczuwając,
co ją czeka, Ciężkie okulary zjeżdżały z małego noska i dziewczynka musiała co
chwilę je poprawiać. Grube szkła powiększały szarozielone oczy Malwinki do
rozmiarów spodków, nadając jej twarzy wyraz ciągłego zdziwienia lub
przerażenia. Lewe zasłonięte było plastrem i Malwinka musiała się zadowolić tym
co widziało jej prawe oczko. Nie było to zbyt wyraźne, bo prawe oczko Malwinki
nie chciało pracować, a co gorsza uciekało w stronę noska. „Wcale się nie
dziwię” pomyślała Malwinka, kiedy zobaczyła przedszkole od środka „sama bym
chętnie uciekła”.
Nigdy
jeszcze nie widziała takiej ilości dzieci zgromadzonych w jednym miejscu. Pani
była tylko jedna, toteż po przywitaniu Malwinki zostawiła ją samej sobie.
Zdrętwiała z przerażenia dziewczynka przycupnęła w jakimś kątku wstrzymując oddech,
pragnąc stać się niewidzialna. Udało jej się to w pewnym stopniu, gdyż dzieci w
większości zignorowały ją. Te, które ją jednak zauważyły ograniczyły się do
skomentowania jej okularów w tonie nieprzychylnym. Malwinka była zaszokowana –
okulary wprawdzie utrudniały jej życie, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego
przeszkadzają innym dzieciom. Albo dlaczego kolor jej włosów budził taką dziwną
reakcje. „Przecież nie zrobiłam im nic złego” myślała. „Dlaczego mi dokuczają?”
Wszystkie
kolejne dni w przedszkolu były powtórzeniem pierwszego w nieco złagodzonej
wersji. Malwinka nigdy nie poczuła się tam dobrze. Mimo wielkiej ilości dzieci
nie zawsze miała się z kim bawić i większość czasu po prostu przeczekiwała.
Podobały się jej tylko makabryczne piosenki z nieoficjalnego obiegu dobrze oddające
nastrój tej ponurej kazamaty np. ta o
fabrycznej dziewczynie. Życie fabrycznej dziewczyny nie było łatwe, gdyż „co
dzień o szóstej rano ryk syren budził ją” – Malwinka czuła tą sprawę gdyż i ją
o podobnej porze wyciągano z łóżeczka i wleczono do tego przedpiekla.
Niewyspana fabryczna dziewczyna musiała przysnąć lub się zagapić, bo „nagle
pędzące koła w tryby wkręciły ją, krew popłynęła z czoła, oczy zbryzgane
krwią”. W efekcie „nad jej grobem chłopak stał, o śmieć Boga prosił”. Tu
Malwinka mogła bezkarnie dać upust łzom żalu nad nieszczęsną fabryczną
dziewczyną, swoja własną niedolą i chłopakiem, który nie mógł się doprosić śmierci.
To musiał być naprawdę swój człowiek, myślała Malwinka nie tak jak Hendryk,
bohater kolejnego hitu.
Otóż pewien człowiek mający córkę przecudnej
urody z niejasnych względów „wydał ci ją za Hendryka, największego rozbójnika”,
który zabił jej brata i zabrał jego chustkę. Musiała być skrwawiona, gdyż
Hendryk zażądał:
„Żono,
żono wypierz mi ja i na słońcu wysusz mi ją
Żona
prała i płakała, bo tą chustkę poznawała
To jest
chustka brata mego, wczoraj w nocy zabitego”
Hendryk, gdy
to usłyszał bardzo się na nią rozzłościł i:
„rano
wywlókł ją na łączki, powyrywał białe rączki
Powyrywał
białe rączki i wydłubał jasne oczy…”
Potworność
tego czynu nie mogła się pomieścić w głowie, choć po namyśle Malwinka stwierdziła,
że niektórzy chłopcy, jak np. Maciek Dzięcioł – jej główny prześladowca – mogli
być zdolni do czegoś podobnego. Mówili brzydkie słowa jak na przykład pisiorek,
albo nawet sisiorek i inne, których znaczenia nie rozumiała. Podczas ciszy
poobiedniej, gdy tylko pani wyszła, wyskakiwali z pościeli i pokazywali
wszystkim dzieciom gołe tyłki i inne przedziwne części ciała. Maciek Dzięcioł
robił świecę na łóżku, po czym na przemian błyskawicznie ściągał i nakładał majtki, wołając „iii –
ooo, iii – ooo jedzie karetka pogotowia!”
Karetka
pogotowia rzeczywiście przyjechała, kiedy Magda Szczypalska popchnęła małą
Taśtę tak mocno, że ta upadła uderzając głową o kant ławki i rozcięła sobie łuk
brwiowy. „Krew popłynęła z czoła, oczy zbryzgane krwią”, choć Taśta nie była
fabryczna dziewczyną i Malwinka miała niepokojące przeczucie, że nad jej grobem
nikt by o śmierć Boga nie prosił. Tymczasem żyła jeszcze, leżała na podłodze
trzymając biedne małe rączki przy twarzy, a jej płacz nie miał już w sobie nic
ludzkiego, przypominał skowyt rannego zwierzęcia. Malwinka nie widziała nigdy w
życiu takiej ilości krwi – i to wszystko wypłynęło z drobnej, chudej Taśty
Rana wymagała
szycia. Pani wezwała obie mamy – dręczycielki i jej ofiary. Mama Taśty –
starsza, zmęczona, skromnie ubrana – wyglądała dziwnie obojętnie, bardziej
skrępowana faktem wezwania jej do przedszkola niż przejęta losem swego dziecka.
Mama Magdy Szczypalskiej – śliczna, młoda i elegancka, z pobladła twarzą i
łzami napływającymi do oczu – była przerażona i roztrzęsiona. Malwinka
współczuła jej z całego serca, że urodziła takiego potwora.
Magda Szczypalska bowiem, choć formalnie
należała do dworu królewny Żanety - przedszkolnej elity - i mogła bawić się
najładniejszymi zabawkami, szybko się tym nudziła. Zdecydowanie wolała zabawę
kosztem innych dzieci. Taśta była ofiarą idealną – zastraszona, drobna i słaba,
sepleniła(mówiła „t” zamiast „k”) i często robiła „tuptę” w majtki. Płakała
wtedy cichutko, bojąc się powiedzieć komukolwiek, gdyż pani, kiedy cos takiego
odkryła, nie kryjąc zniecierpliwienia i obrzydzenia, zawstydzała ją przed
innymi dziećmi.
- Zesrała
się w gacie !!! – wołała Magda Szczypalska w uniesieniu, wybuchając przy tym
śmiechem, o którym trudno powiedzieć czy był bardziej okrutny czy głupkowaty.
Na jej widok Taśta bladła i drętwiała w bezruchu jak mały ptaszek pod wzrokiem
jadowitego węża. Dręczycielka próbowała
jak daleko może się posunąć, a nie napotykając oporu posunęła się za daleko. Teraz
nawet ona czuła się nieswojo. Przez kilka dni wszystkie dzieci unikały jej jak
zadżumionej i Malwinka ze zdziwieniem odkryła na jej twarzy coś, co trochę
przypominało ludzki wyraz smutku i zagubienia. Taśta do przedszkola już nie
wróciła, a Magda Szczypalska po krótkim okresie niełaski zajęła swoje miejsce
na dworze królewny Żanety, gdyż nikt, absolutnie nikt nie mógł się oprzeć
pięknym drogim zabawkom i słodyczom, których nie skąpili jej zamożni rodzice.
Niedługi
czas po tym zdarzeniu, kiedy Malwinka wciąż miała w oczach zakrwawioną Taśtę, a
w uszach jej krzyk, wyglądając na przedszkolne podwórko zauważyła coś
niezwykłego. Na nagich gałęziach drzewa oprócz wróbli, które zawsze tam były,
siedział kanarek. ”Musiał uciec z klatki” pomyślała i uśmiechnęła się mimo woli
Wyglądał jak promień słońca w tym ponurym otoczeniu. Tego dnia oczekiwanie na
mamę nie dłużyło jej się tak bardzo.
Nazajutrz jesienne
słońce nieśmiało przezierało się przez zasłonę chmur, więc pozwolono dzieciom
wyjść na dwór. Malwinka rozglądała się bacznie w nadziei ujrzenia kanarka -
dziś nie była całkiem pewna czy jej się nie przywidział. Straciła już nadzieję,
gdy nagle wzrok padł na jaskrawożółty przedmiot leżący na ziemi – był to
kanarek, martwy. Malwinka przykucnęła i podniosła go – był zimny i sztywny.
- Zadziobały
go wróble – głos dochodził z góry, więc Malwinka podniosła wzrok. Na najniższej
gałęzi drzewa siedział nieduży, ciemny ptak z żółtym dzióbkiem. Jego skrzydła
połyskiwały wszystkimi kolorami tęczy.
- Dlaczego? –
wyszeptała dziewczynka.
Szpak
wzruszył skrzydłami.
– Był inny i nie umiał się obronić. Każdy z
tych powodów z osobna byłby wystarczający, a co dopiero oba naraz – ptak
wydawał się znudzony wyjaśnianiem takiej oczywistości.
- Przecież
chyba nie zrobił im nic złego? – Nie mogła zrozumieć Malwinka.
- Co to ma
do rzeczy? – Ptak był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Bo moja
mama mówi, że jak ktoś jest dobry dla innych to i inni są dobrzy dla niego i że
nie wolno odpłacać złem, nawet jeżeli ktoś jest dla nas zły, a co dopiero
atakować kogoś, kto nic nam nie zawinił – wyjaśniła Malwinka cierpliwie.
- Nigdy
czegoś podobnego nie słyszałem – prychnął ptak pogardliwie. – I nie widziałem
nigdy ludzi stosujących się do takiej nauki – dodał po chwili namysłu.
Malwinka
milczała. Musiała w duchu przyznać mu rację. Spojrzała na mieniące się kolorowo
piórka na skrzydłach ptaka
I cos ja zastanowiło.
- Przecież
ty także jesteś kolorowy, dlaczego nikt nie zadziobał ciebie? – zapytała
olśniona.
- Wszystkie szpaki takie są – odrzekł ptak z
godnością. – A poza tym jak możesz porównywać niewypowiedzianie elegancki
połysk moich piórek z wściekłym kolorem tego tu nieszczęśnika – dodał urażony.
- Mi się
podoba, jest jak słońce.
- Lepiej by
było dla niego, żeby nie był, albo żeby poszukał sobie towarzystwa innych
nieprzyzwoicie żółtych kanarków – odparował szpak i już go nie było.
Malwinka
zakopała małego trupka i zamyślona wróciła do przedszkola.
Tego dnia przy obiedzie Maciek Dzięcioł
wymyślił sobie nową rozrywkę – chlapanie zupą na Malwinkę. Z chwilą gdy tłuste
krople zlądowały na okularach
dziewczynki i ładnej, uszytej przez mamę sukience, coś się w niej
odmieniło. „Nie chcę być zadziobanym kanarkiem, niech dorośli, jeśli są tacy
mądrzy, decydują, czym należy odpłacać za coś takiego” pomyślała gwałtownie
wstając od stołu i kierując się prosto w stronę pani przedszkolanki. Skutek tej
interwencji przerósł najśmielsze oczekiwania Malwinki – Maciek Dzięcioł musiał
skończyć swój obiad na środku stołówki, siedząc na ziemi przy krzesełku. „Ponieważ
je jak świnka” wyjaśniła pani. Wyglądał przez chwilę jak bardzo nieszczęśliwy
zawstydzony chłopczyk do momentu, kiedy jego wzrok jego padł na Malwinkę.
- Sssskarżypyta
– wysyczał złowieszczo.
- Sam się o
to prosiłeś – odpowiedziała z bezpiecznej odległości.
Całe to
zajście wstrząsnęło przedszkolną opinią publiczną. Nie przyczyniło się do
wzrostu popularności Malwinki na dworze królewny Żanety, z którym Maciek był
związany, ale inne dzieci były usatysfakcjonowane widokiem jego upokorzenia –
praktycznie każdemu dał się kiedyś we znaki. Malwinka miała niewygodne
poczucie, ze złamała reguły jakiejś gry, w której mimowolnie brała udział, że
wykroczyła poza rolę, którą jej wyznaczono. Nikt nie ośmielił się już dokuczać
jej, otoczył ją niewidzialny mur i tylko wysyczane szeptem słowo „skarżypyta”
dobiegało czasem jej uszu.
Wkrótce
potem przyszło upragnione wyzwolenie i to za sprawą niesfornego, uciekającego
prawego oczka – Malwinka musiała iść na operację do szpitala. Była to
perspektywa sama w sobie mrożąca krew w żyłach, ale oznaczała koniec
przedszkola, czyli to, czego Malwinka pragnęła najgoręcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz