Następnego
dnia Malwinka nie widziała ani Rudej Kitki ani brudnobiałego psa. Usiadła na
tej samej ławce. „Może ktoś się jednak pojawi” westchnęła w duchu. Nagle jakiś
szelest dobiegł jej uszu. Odwróciła się i zobaczyła stojącego za krzakiem
mężczyznę. Coś było z nim nie tak, ale minęło trochę czasu zanim ustaliła co.
Jego spodnie spuszczone były do kolan z powodów całkowicie niezrozumiałych, a w
dłoniach miętosił coś, co wydawało się z niego wyrastać na wysokości bioder.
Malwinka nie rozumiejąc zupełnie dlaczego, rzuciła się do ucieczki. Pewnie
pobiła tego dnia rekord świata w biegach przełajowych z tornistrem na plecach.
Wpadła do bramy, w pośpiechu zapominając sprawdzić czy żaden zboczeniec na nią
nie czyha. Wbiegła na górę po dwa schodki. Serce waliło jej jak młotem. Kiedy
udało jej się wreszcie uporać z kluczem i zamkiem, zziajana oparła się plecami
o drzwi zastawiając je sobą od wewnątrz. Upewniwszy się, że nikt jej nie ściga,
ani się nie dobija weszła do swojego pokoju, rzuciła na łóżko i przykryła kocem
z głową. Najdziwniejsze było, że nie rozumiała zupełnie nic z tego, co jej się
przytrafiło. Kim był ten człowiek?
Dlaczego
obnażał te wstrętną narośl? Wszelka logika, a nawet zwykłe poczucie wstydu
nakazywałoby raczej szczelnie ukryć cos tak paskudnego! Jakaś obrzydliwość biła
od niego i Malwinka czuła się jakby wpadła w błoto, albo coś znacznie gorszego.
Nawet gdyby teraz wyprała i wygotowała wszystkie rzeczy, które miała na sobie,
to jeszcze wzrok i pamięć domagałyby się oczyszczenia. Chciałaby móc komuś
powiedzieć – ale komu? Mama po powrocie z pracy wciąż jeszcze przeżywała
wydarzenia dnia i opowiadała o nich tacie w sposób wykluczający włączenie się
dzieci do rozmowy. Nieszczególnie była zainteresowana słuchaniem kogokolwiek. Zresztą
Malwinka prawdopodobnie nie byłaby w stanie z nią o tym mówić „Izka” przyszło
jej na myśl „Izka Wójcik z podwórka Ani Kluski. Ona mogłaby coś na ten temat
wiedzieć”
Bloki komunalne, do których należał blok Ani
Kluski, Izki Wójcik i co dziwniejsze Królewny Żanety oddzielała od bloków
Spółdzielni Cichy Kącik ulica swego czasu przemianowana ze Słonecznej na
Pawłowa. „Pewnie od dużej ilości Pawłów, którzy tu zamieszkali, aż dziw, że nie
znam żadnego” myślała Malwinka. Mieszkania komunalne należały się uboższym
obywatelom. „Czy te wszystkie samochody zaparkowane po drugiej stronie ulicy
też są komunalne?” zastanawiała się. Pod blokiem spółdzielczym stał tylko jeden
– wysłużona syrenka inżyniera Dudka. Na podwórku od frontu bawiły się w
piaskownicy zupełnie małe dzieci pod mniej lub bardziej czujnym okiem mam
plotkujących na ławkach. Za blokiem na górce zbierali się starsi chłopcy,
których Malwinka zdecydowanie wolała omijać. Od śmietnika do śmietnika
przeciągał osobnik zwany Wackiem Lewatywką, który jak wieść gminna niosła
podczas wojny dostał odłamkiem w głowę i rozum mu się pomieszał. Pchał swój
wózek mamrocząc niezrozumiale,
zapadnięty w siebie, ale na widok każdej młodej osoby ożywiał się
nadzwyczajnie.
- Lewatywa!
Dupa lewatywa! – Wołał radośnie, obnażając w obleśnym uśmiechu bezzębne
dziąsła.
Z tych
wszystkich względów, Malwinka wolała pokonywać ulicę „Pawłową” w poszukiwaniu
bardziej odpowiedniego towarzystwa. Ania Kluska i Malwinka chodziły do tej
samej klasy, a nawet zostały posadzone razem w pierwszej ławce jedna - ze
względu na niski wzrost, druga - z powodu wady wzroku. Ania nie była zbyt
pojętna toteż Malwinka często pomagała jej w lekcjach. Mama nie była zachwycona
ani tą znajomością Malwinki ani jej częstym przebywaniem na sąsiednim podwórku,
a już zupełnie nie tolerowała Izki. Dlaczego – Malwinka nie mogła zrozumieć.
Izka wiedziała o tylu zdumiewających rzeczach, może dlatego, że jej mama miała
więcej mężów (którzy nie do końca byli jej mężami) niż inne mamy. Opowiadała
nie zupełnie jasne kawały, w których nieodmiennie ktoś na koniec wołał psa o
wdzięcznym imieniu „mocniej” albo „jeszcze”, a kiedy Malwinka nie wiedziała z
czego się śmiać dodawała równie mętne wyjaśnienia.
W sprawie
mężczyzny o spuszczonych spodniach pogląd Izki był jasny.
- To zboczeniec.
- Orzekła bez wahania.
Malwinkę
zatkało. Przecież to właśnie przed zboczeńcami napadającymi małe dziewczynki w
bramach kryła się w parku. Wiadomości mamy były najwyraźniej niesprawdzone, a w
każdym razie nie wytrzymywały konfrontacji z rzeczywistością. Na pytanie o
potworną narośl eksponowaną tak rozpaczliwie przez zboczeńca Izka uśmiała się
serdecznie.
- Przecież
to pisiorek, nie mów, że nigdy nie widziałaś.
Malwinka
musiała przyznać, ze owszem, na ciszy poobiedniej w przedszkolu. Wniosek, który
się nasuwał był wstrząsający – a więc ten człowiek był w istocie kimś w rodzaju
wyrośniętego Maćka Dzięcioła. Pokazywanie pisiorka tak weszło mu w krew, że musiał to robić
nawet, kiedy już dawno wyrósł z wieku przedszkolnego. Pozbawiony idealnej
widowni - dzieci pozorujących sen w swoich łóżeczkach - uciekał się do występów w parku przed
przypadkowymi widzami.
Dalsze
roztrząsanie tematu przerwało pojawienie się w oddali Ani Kluski wymachującej
tryumfalnie nad głową długim kablem. Izka ochoczo zeskoczyła z trzepaka, na
którym siedziały. Wobec perspektywy gry w kręconego nawet rozmowa o zboczeńcach
traciła urok. Kwestię kto kręci a kto skacze nieodmienne rozstrzygała
wyliczanka.
- „Nie ma
masła, nie ma serka
Wyrzucamy
pana Gierka…”
Ania i
Malwinka z napięciem obserwowały palec Izki. Było powszechnie wiadome, że
oszukuje absolutnie zawsze.
– „…Raz, dwa,
trzy
sekretarzem bę – dziesz TY!”
Tu palec
Izki wskazał na Malwinkę – musiała pomylić się w oszukiwaniu. Tym razem zniosła
to dobrze i razem z Anią zaczęły kręcić kablem skandując:
- „Opa,
opa
Ameryka,
Europa,
Azja stój
Malwinka
wska – kuj !”
Na ten błogi
dźwięk kto żyw nadbiegał, żeby przyłączyć się do zabawy. Przyzwoitość
nakazywała zacząć od kręcenia – Ania i Izka skwapliwie wręczyły końce kabla
nowo przybyłym. Póki zmiany między kręcącymi a skaczącymi następowały szybko po
sobie wszyscy bawili się zgodnie, ale wystarczyło, aby Izka uznała, ze kręci
już zbyt długo konflikt był nieunikniony.
- Skułaś! – Zawołała
podając koniec kabla Grażynie Podeszwie.
- Wcale, że
nie! – Grażyna schowała ręce za siebie nie przyjmując go – Wcale, że nie skułam
tylko ty poderwałaś oszustko jedna!
- Sama
jesteś tą oszustką!
Przejście od
słów do rękoczynów było płynne i naturalne.
- Ała,
wariatko! Zobacz co zrobiłaś szczypawico jedna – Krzyczała Grażyna podtykając
Izce pod nos lekkie zaczerwienie na skórze przedramienia. – Od tego można
dostać raka i umrzeć!
- To sobie
umieraj! – Izka była zniecierpliwiona.
Grażyna
zamilkła z oburzenia na tak straszny cynizm i natarła z tym większą siła. Nie
mogąc pokonać Izki w walce sięgnęła po ostateczny argument.
- Wynoś się
stąd przybłędo jedna to nie twoje podwórko!
- Ani nie
twoje tylko państwowe. Tu każdy może przyjść, nawet Murzyn z Afryki i nasrać!!!
– Argumentacja Izki była bez zarzutu. Malwinka nie mogła jej nie podziwiać.
Kiedy jednak strony konfliktu przeszły do obrzucania obelgami bliższych i
dalszych krewnych do trzeciego pokolenia włącznie, Malwinka uznała, że ma dość
wrażeń na dziś.
W domu przy
dużym stole w ich pokoju, obłożona podręcznikami i zeszytami, siedziała
Marzenka, jej starsza siostra i pozorowała odrabianie lekcji. Rozkładała tą
dekorację zaraz po obiedzie na wyraźną sugestię mamy. Nie dość uważny
obserwator mógłby przeoczyć do połowy przykrytą piórnikiem książkę z biblioteki.
Czytanie było właściwym zajęciem Marzenki. Cokolwiek miała zrobić, nie robiła tego, bo
zajmowała się lekturą gdzieś sprytnie ukrytej książki. Malwinka podziwiała jej
mocne nerwy i spokój, z jakim znosiła ponaglenia rodziców, słowa pełne wyrzutów,
zachęty lub niepokoju. Wytrzymywała to wszystko cały czas robiąc wrażenie
bardzo grzecznej i uległej dziewczynki, nie mając najmniejszej intencji
zastosowania się do ich poleceń. Książki były jej schronieniem, magicznym
przejściem do innego świata, w którym czuła się bezpieczna, nic więc dziwnego,
że nie chciała z niego wracać.
Rzeczywistość
– musiała przyznać Malwinka – jest brutalna i w gruncie rzeczy mało pociągająca,
pełna zboczeńców obnażających się po parkach i długich pustych godzin między
końcem lekcji a powrotem domowników, kiedy nie ma nikogo na podwórku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz