Szpital był
poniemieckim budynkiem z czerwonej cegły wielkim, obcym i przerażającym. I
znowu Malwinka posłusznie dreptała u boku mamy, tym razem nie tak ufnie jak
kiedyś. Jej nóżki były całkiem miękkie ze strachu, przełykała z trudem, z
powodu rosnącej guli w gardle. Jej wzrok czepiał się rozpaczliwie opadłych liści
o doskonale symetrycznym żyłkowaniu, nastroszonych wróbli, ich przemyślnie
ułożonych piórek i szarego nieba, jakby widziała to wszystko po raz pierwszy i
nigdy już nie miała zobaczyć. Kiedy drzwi szpitala zamknęły się za nimi
Malwinka pomyślała, że oto znalazła się w grobowcu i kiedy mama pójdzie do
pracy zostanie tu całkiem sama. Grobowiec nie był jednak pusty, oprócz
kolejnych pań pielęgniarek, które ku zdziwieniu Malwinki zapewniały ją zgodnie,
że jest dzielną dziewczynką, pełen był dzieci w różnym wieku. Wszystkie ubrane
były w paskudne szpitalne pidżamki i szlafroczki, a co ważniejsze nosiły na
nosie okulary, najczęściej z zaklejonym szkłem. Nieliczne wyjątki miały
opatrunek bezpośrednio na jednym oku. Malwinka nie była pewna czy ten ogrom
ludzkiej niedoli przygnębił ją jeszcze bardziej czy też podniósł na duchu.
Dzieci były zupełnie inne niż w przedszkolu. Zjednoczone wspólnym nieszczęściem
bawiły się zgodnie, nawet starsze z młodszymi. Żadna klika nie monopolizowała
najlepszych zabawek w szpitalnej świetlicy. Jeśli ktoś nie brał udziału w
zabawie, to głównie dlatego, że zajmował się właśnie płakaniem z tęsknoty za
domem – widok wcale nierzadki. Wtedy zwykle któraś z pań pielęgniarek przemawiała
do niego ciepło, stawiając za przykład dzieci, które w tej chwili akurat nie
płakały. Wybór padał często na Malwinkę, jako jedną z najmłodszych, która
płakała wyłącznie w nocy, kiedy nikt nie widział, żeby nie zepsuć sobie
reputacji dzielnej dziewczynki.
Jej
dzielność wystawiana była na ciężką próbę za przyczyną opowieści Renatki
zajmującej sąsiednie łóżko. Nieco starsza wiekiem Renatka znacznie dłużej
przebywała w szpitalu toteż wiedziała i widziała niejedno i bardzo lubiła się
tym dzielić. Pochodziła z Legnicy, które to miasto, jeśli wierzyć jej
świadectwu szczególnie narażone było na przestępczą działalność czarnej Wołgi.
Ucierpiała zwłaszcza rodzina Renatki. Liczni dalecy wujkowie i kuzyni,
przyszywane ciocie i cioteczne babcie znajdowane były o świcie jako blade,
wyssane z krwi zwłoki na chodnikach i trawnikach piastowskiej Legnicy z nie
pozostawiającymi żadnych wątpliwości śladami nakłuć.
- Ale po
czym można poznać, że to właśnie ta czarna Wołga – dopytywała niespokojnie
Malwinka
- Jest
trochę szersza niż inne Wołgi i ma czerwoną małą kropeczkę z tyłu, ale po
ciemku i tak nie zobaczysz. – wyjaśniała cierpliwie Renatka.
Czarna Wołga jak wieść niesie przyjeżdża ze
Związku Radzieckiego po polską krew. Grasuje wyłącznie po zmroku, żeby nikt nie
mógł dostrzec zdradzieckiej, czerwonej plamki. Upatruje sobie samotnie idącą
ofiarę, jedzie za nią kawałek, oślepia reflektorami i wciąga do wnętrza. O
brzasku dnia pierwsze patrole milicji obywatelskiej znajdują porzuconego
bezkrwistego trupa. Tysiące przypadków według tego samego scenariusza, z czego
znaczny procent w rodzinie Renatki.
Równie
złowieszcza jest ręka z tarką mieszkającą na cmentarzu gdzieś w pobliżu domu
jej babci. Pewna dziewczyna, nie wiedzieć czemu, wracała przez ten cmentarz po
ciemku. Musiała to być daleka kuzynka lub koleżanka, w każdym razie ktoś dobrze znany
Renatce. Straszliwa ręka, być może
należąca do jakiegoś nieboszczyka, pochwyciła ją i natarła tarką jej plecy.
- „Tylko nie
mów mamie, bo gdy się o tym dowiem
zginiesz” powiedziała (ta ręka oczywiście)
Malwinka
wstrzymała oddech
- Kiedy
dziewczyna przyszła do domu, mama kazała jej wykąpać się - ciągnęła Renatka.
„Wymyje ci
plecy” zaproponowała. „Nie, nie trzeba”
zarzekała się dziewczyna, ale matka nalegała zaniepokojona jej dziwnym
zachowaniem. W końcu postawiła na swoim i zobaczyła straszne rany po tarce na
plecach córki. „Kto ci to zrobił” wykrzyknęła wstrząśnięta Dziewczyna z
oczywistych względów nie chciała powiedzieć, ale w końcu matka wyciągnęła z
niej prawdę o straszliwej ręce i jej groźbie. „Nic się nie bój” uspokajała
przerażoną córkę „po prostu nigdy więcej tam nie chodź”. Córka poszła w końcu
spać. Okno jej sypialni było otwarte i przez te okno właśnie ręka z tarką weszła jeszcze tej nocy i zabiła
nieszczęsną.
Zostawianie
otwartego okna jest rzeczywiście bardzo niebezpieczne, zwłaszcza podczas burzy.
Jeden pan z Legnicy zapomniał o tym i poszedł do pracy. Piorun, a był to piorun
kulisty, wleciał do mieszkania, a nie zastawszy właściciela schował się i
poczekał na jego powrót. Tak ów niefrasobliwy jegomość padł rażony gromem na
progu własnego domu. „Jak to dobrze, że pioruny kuliste we Wrocławiu
praktycznie się nie występują” myślała Malwinka
Wszystkie te
historie, choć przerażające, były niczym w porównaniu z opowieściami
szpitalnymi.
- Tą
dziewczynkę co tu spała przed tobą operowali na żywo – oznajmiała Renatka tonem
konwersacyjnym.
Żaden dźwięk
nie mógł wydobyć się z posiniałych warg Malwinki
- Wyjęli jej
oczy z głowy i włożyli spowrotem, tylko, że tym razem dobrze – ciągnęła z
zapałem
- Skąd
wiesz? – Wyksztusiła Malwinka z trudem.
- Sama mi
opowiadała, mówię ci przecież, że operowali ją na żywo i wszystko widziała –
Renatka czasem niecierpliwiła się niepojętnością młodszej koleżanki.
- Ale jak
mogła widzieć, skoro wyjęli jej oczy z głowy? – Dziwiła się Malwinka.
Na to
pytanie Renatka nie znajdowała odpowiedzi, więc zaczynała opowiadać o kimś
innym, kogo również operowali na żywo i tak strasznie się szarpał, że procedura
wyjmowania oczu z głowy i wkładania ich na powrót miała bardzo utrudniony
przebieg. Jaki był wynik operacji – czy chirurg z oczami w garści, a chłopak z
pustymi oczodołami, czy coś równie koszmarnego – Malwinka wolała nie pamiętać.
Kiedy
nadszedł ów pamiętny dzień, kiedy obcięto jej rzęsy i zamiast śniadania dano
dwie tabletki, a na obiad kolejne dwie, Malwinka miała w głowie tylko jedno –
zasnąć przed operacją, żeby nie widzieć swoich oczu wyciąganych z głowy, ani
się nie szarpać. Przekonana, że to tabletki nasenne była dobrej myśli.
Zaniepokoiła się dopiero, kiedy wieziono ją na salę operacyjna, a ona ciągle
nie spała. Sala była wielka i ciemna. Gdzieś w odległym kręgu światła lampy
postacie w maskach pochylały się nad swoją ofiarą. Malwinka szybko zamknęła
oczy „Muszę natychmiast zasnąć” myślała w panice „jeden baranek, drugi baranek,
trzeci baranek…” Przy którymś wczesnym baranku siódmym lub ósmym przyszli po
nią.
- Jeszcze
nie zasnęłam - zaprotestowała słabo – Jeszcze nie zasnęłam – powtórzyła
głośniej. – Jeszcze nie zasnęłam, proszę mnie zostawić - starała się mówić
wyraźnie i spokojnie.
Wszystko to
na nic. Malwinka znalazła się pod lampą i ludzie w maskach pochylali się teraz
nad nią.
- Ale ja
jeszcze nie zasnę…- smrodliwa maska nałożona na jej twarz stłumiła dalsze
protesty.
Malwinka
obudziła się następnej nocy. Leżała na swoim łóżku i miała zabandażowane oczy.
„Operacja się nie udała i teraz jestem ślepa” pomyślała. Na szczęście myliła
się. Trzy dni z zawiązanymi oczami, kilka szklanek z wodą i talerzy z obiadem
zrzuconych po omacku z szafki nocnej na sąsiednie łóżeczko były normą po takim
zabiegu.
W końcu
opatrunek zdjęto, potem zdjęto także szwy, coś przebąkiwano, ze należałoby
poprawić, ale w końcu wypisano ją ze szpitala nakazawszy rodzicom wykonanie
narzędzia tortur zwanego krzyżakiem i dręczenie nim Malwinki.
W domu
czekał na nią prezent – koń na
biegunach. Miał on dotrzymywać towarzystwa rekonwalescentce podczas długiego
poszpitalnego zwolnienia, gdyż żadne z jej pracujących rodziców nie mogło (a
może nie dość chciało) z nią zostać. Rano, przed wyjściem do pracy mama
zostawiała jej na kuchennym stole kanapki przykryte folią i herbatę w termosie.
Malwinka spędzała czas na rysowaniu i baniu się, gdyż mieszkanie pozbawione
mieszkańców zaczyna ujawniać swoje tajemnicze, ukryte, niezależne od ludzi
życie. Pewnego razu, kiedy Malwinka weszła do kuchni, żeby zjeść śniadanie
usłyszała dziwny odgłos dochodzący z kaloryfera.
- Fiii-
piszczało coś przejmująco – juuuuu.
- Co to? –
Malwinka znieruchomiała ze zgrozy – Kto to?
- Fiiiii –
juuuuu – odpowiedział kaloryfer.
- Coś
piszczy w kaloryferze – powiedziała do siebie, żeby dodać sobie odwagi
dźwiękiem swego głosu.
„Czyżby to
była…? Chyba to nie jest…. Ależ tak to musi być bieda! Bieda aż piszczy”
wszystko się zgadzało, ale nie napawało
otuchą. „Co taka piszcząca bieda może ode mnie chcieć?”- myśli Malwinki zaczynały się mącić ze strachu.
- Fiii –
juuuu – pisk z kaloryfera brzmiał jak groźba.
Malwinka nie
czekając aż rozdrażniona bieda zaatakuje, uciekła do pokoju rodziców,
zatrzasnęła za sobą drzwi, wskoczyła do rozłożonego łóżka i skuliła się
naciągając pierzynę na głowę.
Tego dnia
mama Malwinki również najadła się strachu, kiedy po powrocie z pracy zobaczyła
nietknięte śniadanie i nigdzie ani śladu swego dziecka. Po dłuższych,
dramatycznych poszukiwaniach odkryła w swoim łóżku podduszone, mokre stworzenie
śpiące z twarzą wtuloną w poduszkę, przykryte czym tylko się dało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz