wtorek, 1 października 2024

Pierwsze wystawy

Musiało upłynąć 6 lat od skończenia studiów podyplomowych (i 5 od udrzucenia mojej teczki złożonej na rzeźbę) zanim udało mi się zrobić pierwszą wystawę. Kończyłam studia mając 9 dużych prac w technice collage, które spokojnie nadawały sie do pokazania w każdej galerii, potem zrobiłam jeszcze 8.

BWA odmówiło taktownie tłumacząc się napiętym grafikiem na najbliższe 2 lata, ale wskazało 2 miejsca, gdzie osoby takie jak ja mogą startować - Klub Muzyki i Literatury i Galeria pod Plafonem. Na początku wakacji 2004 zadzwoniłam do tej pierwszej instytucji i bęc - miałam wystawę za 2 tygodnie, zaraz a po niej następną w Zamku w Leśnicy. Różniły sie tylko ilością prac (Zamek dysponował większą przestrzenią)

W Klubie Muzyki i literatury moje prace musiały konkurować z całą masa obiektów zawieszonych na ścianach, ale dawały radę...


W Zamku są wyeksponowane idealnie. Do takich własnie przestrzennych wnętrz sie nadają. 

Czerwona pustynia z niewielkimi postaciami wędrowców. Pewien mój znajomy zobaczył w niej leżącą kobietę (wzgórze uznał za pierś)
Żeby namalować taki akt farbami olejnymi potrzebowałabym modelki na conajmniej 3- 4 sesje, nie mówiąc już o odpowiednim wnętrzu, nocnym niebie i księżycu. Technika collage uwalnia od tego wszystkiego. Potrzebowałam jedynie wyobraźni i kawalkow tkanin w odpowiednich odcieniach...
Korzystając z okazji wystawiłam też rzeźbę...

Przy okazji przygotowania tych wystaw okazało się, że dla wielu ludzi kawałki tkanin nie łączą się w całość i ich treść jest całkowicie nieczytelna. Pewien pan z obsługi technicznej powiesił jedną z martwych natur do góry nogami i nie rozumiał w czym problem.

Był to dla mnie szok. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęłam w życiu było tworzenie sztuki wyłącznie dla "wtajemniczonych" zwłaszcza nie należąc do "środowiska"


Porównując mozaiki z tkanin z olejnymi pierwowzorami (i tak bardzo uproszczonymi) nieodmiennie dochodziłam do wniosku, że te pierwsze jako zdecydowanie bardziej dekoracyjne i efektowne nadają się lepiej do celów wystawienniczych, ale w głębi czarnego serduszka czułam niepokój czy aby nie zostałam wpuszczona w kanał... Profesor kiedyś zasugerował, że najpierw powinnam namalować coś tradycyjną techniką, następnie przerobić na collage, a następnie znowu namalować. Raz spróbowałam to zrobić - przeniosłam mozaikę z tkanin 1:1 olejami na płótno, ale efekt był beznadziejny... Ewidentnie czegoś nie zrozumiałam.

Ponadto dochodziły problemy techniczne - prace trzeba było oprawić w ramy i zabezpieczyć szkłem generując niebagatelne koszty. To sprawiało, że przy swoich pokaźnych rozmiarach stawały się ciężkie i nieporęczne. Zawieszenie na ścianie wymagało wiercenia i wstrzeliwania kołków. Poza tym trwałość obrazu z kawałków tkanin naprasowanych na kamelówkę jest niewielka, co bardzo skutecznie zniechęca potencjalnych klientów...

Ale w roku 2004 byłam  zachwycona, że dokonałam czegoś, co wydawało mi sie niemożliwe. Wyciągnęłam swoje obrazki z tapczanu, gdzie je przechowywałam, i pokazałam "światu"... "Świat" - w osobach galerników gotowych zorganizować mi wystawy - ze mną współpracował, dzięki czemu nabrałam przekonania, że jestem na właściwej drodze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz