wtorek, 28 grudnia 2021

Parada oszustów

Obejrzałam świetny film Imada Karima "Polens deutsche Migrationkrise" czyli "Problem Polski z niemieckim kryzysem migracyjnym" (https://youtu.be/vZgSx-eWzCE). Znalazłam go na koncie Davida Engelsa, belgijskiego profesora historii starożytnej mieszkającego i pracującego w Polsce. Sam Imad Karim wcześniej zamieścił go na YouTube, ale film został usunięty po dwóch dniach pod jakimś idiotycznym pretekstem. Człowiek jest Libańczykiem mieszkającym w Niemczech, wielokrotnie nagradzanym za swoje filmy dokumentalne, transmitowane przez tamtejsze telewizje. Ostatnio ewidentnie podpadł i zmuszony jest radzić sobie wyłącznie w Internecie.

Imad Karim pokazuje sytuację uczciwie - obóz migrantów pod granicą i wywiady z nimi, w których sami opowiadają ile zapłacili, żeby dotrzeć do Niemiec. Scenę powrotu na lotnisku w Irbilu komentuje mniej więcej tak, że gdyby nie ślady odmrożeń na rączkach (nielicznych) dzieci można by wziąć pasażerów samolotu z Mińska za zamożnych przedstawicieli irackiej klasy średniej wracających z egzotycznego urlopu. Wszystko przebija wywiad z pewnym Kurdem we wnętrzu. Słuchamy jego smutnej opowieści, ile pieniędzy kosztowały wizy dla czteroosobowej rodziny (10 000$) i oglądamy nagranie z wyprawy, jednocześnie podziwiając luksusowy wystrój białej jadalni z widoczną w tle nowoczesną kuchnią. Bardzo niewielu Europejczyków (w tym Niemców) może pochwalić się takim standardem życia.

Niemiecki profesor tłumaczy nam jak dobry interes ci ludzie robią sprzedając swoje piękne domy, aby zapłacić przemytnikom. Kilka lat pobytu w Niemczech, mieszkanie, opieka zdrowotna i bezpłatna edukacja dla dzieci + kasa od państwa i biznes się amortyzuje. (Dalej tego nie rozumiem bo jak ktoś, kto był biznesmenem, będzie się czuł na zasiłku?) Co ciekawsze owi "uchodźcy" po dostaniu niemieckiego paszportu mogą całkiem legalnie odwiedzać swoich krewnych w kraju z którego "uciekli przed wojną, prześladowaniami i głodem".

Imad Karim spotyka się także z wieloma ludźmi w Polsce, którzy tłumaczą mu nasz punkt widzenia. Świetne są zwłaszcza dwie rozmowy z Davidem Engelsem i jego wyjaśnienia na czym polega różnica między polską tradycją wielokulturowości i podejściem do integracji, a stanowiskiem Unii. Niezłe są również wywiady z przedstawicielem mniejszości żydowskiej, muftim Miśkiewiczem i Miriam Shaded. Wszyscy troje okazują się polskim patriotami, zwłaszcza mufti, który w świetnym arabskim tłumaczy gościowi, że gdyby w Polsce kiedykolwiek dyskryminowano mniejszości etniczne czy wyznaniowe Tatarzy, ani Żydzi w takiej liczbie i przez tak długi czas nigdy by tutaj nie mieszkali.

Pojawia się także refleksja autora nad wątpliwą zdolnością do integracji nielegalnych migrantów, którzy przemocą i wbrew prawu usiłują wedrzeć się do obcego kraju, nie wahając się podprowadzać małe dzieci w zasięg rażenia armatki wodnej na potrzeby kibicujących im mediów.

Bardzo mądry i prawdziwy film człowieka, który sam pochodzi z bliskiego wschodu i w latach 70-tych naprawdę musiał stamtąd uciekać do Europy. Dlatego właśnie żadna niemiecka telewizja go nie pokaże, ani też żaden z rodzimych entuzjastów migracyjnej polityki niemieckiej go nie obejrzy.

Zadałam sobie w okolicach Świąt Bożego Narodzenia trud, żeby nieco wyjść poza swoją bańkę i spróbować zrozumieć, co dzieje się w mózgach rodaków o dramatycznie odmiennym widzeniu świata. M.in. obejrzałam na Twitterze konto o. Grzegorza Kramera SJ. Bardzo sympatyczne zdjęcia starego psa i wiele pozytywnych treści, a jednocześnie gdzieniegdzie rzeczy dziwne i niepokojące. O. Kramer zdaje się akceptować wszystkich z wyjątkiem obecnej ekipy rządzącej, straży granicznej, policji i wojska. Jego miłosierdzie tam się nie rozciąga. Najbardziej szokująca była jednak dla mnie interpretacja uścisków Michnika z Jaruzelskim w stylu: pan Adam dużo wycierpiał od pana Wojciecha, ale postanowił mu wybaczyć.... Czysta odmowa wiedzy: Nie chcę przyjąć do wiadomości, że istnieje zło. Co gorsza, nie chcę przyjąć do wiadomości, że pod tym co widzę może kryć się coś, czego nie widzę na pierwszy rzut oka, bo albo nie jestem wystarczająco spostrzegawczy, albo ktoś celowo to ukrywa. 

Czy o. Dariusz Kowalczyk SJ, też jezuita, jest gorszym człowiekiem albo gorszym kapłanem, bo ironicznie wyraża się o kulcie św. Migranta i rozumie racje, którymi kieruje się polski rząd? Czy Tomasz Terlikowski, który ewidentnie na ten kult się nawrócił, jest lepszym chrześcijaninem albo ma lepszy intelekt niż Paweł Lisicki? Myślę, że wątpię. To kwestia decyzji, które informacje będę przyjmować, a które od razu odrzucę bez sprawdzania.

Dezerter i matkobijca Emil Czeczko opowiada od jakiegoś czasu w mediach białoruskich, że polskie wojsko i straż graniczna morduje migrantów oraz aktywistów. Co na to "organizacje pomocowe"? Nie zauważyły, że ich członkowie przepadają bez wieści, a ciała zalegają w płytkich rzeczkach albo zostały rozwłóczone przez wilki? Dlaczego europosłanka Ochojska i wdowa po Kuroniu nie nagłaśniają sprawy? Czy trupy aktywistów są jakieś gorsze? Mniej medialne? Domagam się łzawej historii o zastrzelonej działaczce Grupy Granica lub jakiejś innej organizacji! Jeśli się nie doczekam, sama napiszę!

Jedyna historia o bohaterskich aktywistach bliskich śmierci z wyziębienia to ta znaleziona na Twitterze:





Wyrok sądu okręgowego w sprawie Lisińskiego (tego od fundacji Nie lękajcie się) prawomocny. Jest osobą niewiarygodną, bo 3 wersje jego relacji o molestowaniu przez księdza(przed sądem biskupim, rejonowym i okręgowym) za bardzo się od siebie różnią, a podpis pod pokwitowaniem odbioru pożyczki (od księdza, którego oskarżył) został uznany za jego pismo. Musi zapłacić koszty sądowe.

Może mi ktoś wyjaśni jak to jest możliwe, że skoro molestowanie przez księży jest tak powszechne i jest tyle ofiar tego procederu, twórcy "demaskatorskich" filmów i napalone posłanki lewicy trafiają akurat na oszusta! Akurat oszusta wiozą do Rzymu i akurat oszust zakłada fundację dla pokrzywdzonych! Czy jeśli prawdopodobieństwo trafienia na oszusta jest większe niż na autentycznie poszkodowanego, nie oznacza to, że pogłowie oszustów jest większe niż liczba prawdziwych ofiar?

czwartek, 16 grudnia 2021

O rozeznawaniu woli Bożej

W ramach rekolekcji ignacjańskich, w których biorę udział, wysłuchałam w zeszłym tygodniu konferencji o rozeznawaniu. Musiałam o tym czytać wielokrotnie w przeszłości, bo brzmiało bardzo znajomo. Jak więc rozeznać wolę Bożą w swoim życiu? Ano trzeba zacząć od przyjrzenia się swojemu sercu - jego pragnieniom i emocjom, które budzą. O ile dobrze zrozumiałam, zaczynamy właśnie od natury, od tego w co jesteśmy wyposażeni, w jakie talenty i aspiracje. Następnie pytamy Jezusa co on o tym sądzi. W kroku trzecim wypowiada się Kościół czy też świat.

Mogę sobie wyobrazić sytuację, kiedy jakiś młody człowiek czuje się powołany do kapłaństwa/ życia konsekrowanego, pan Jezus zdaje się go w tym utwierdzać, a na koniec chłopak zostaje przyjęty do seminarium czy zakonu - czyli wypowiada się Kościół, który dalej rozeznaje przyglądając się mu podczas 5, 6 lat formacji. Jeśli wszystkie trzy elementy (serce, Jezus i Kościół/świat) się zgadzają, a umysł wypełnia  pokój,  można mieć pewność, że wybór jest zgodny z wolą Bożą, ergo jest optymalny pod każdym względem.

W przykładzie ojca rekolekcjonisty młody człowiek jest przekonany, że to ta dziewczyna. Pyta Jezusa na modlitwie, a ten zdaje się to potwierdzać. Tak utwierdzony młodzieniec szoruje do swej wybranki, a ona wypowiada się odmownie. Co wtedy? Kto nie rozpoznał woli Bożej chłopak czy dziewczyna? Młody jezuita jednoznacznej odpowiedzi nie udzielił tylko rozłożył bezradnie ręce, w sensie, że bywa i tak.

Mój własny przykład, niestety, jest bardzo podobny. Zostałam wyposażona w pewien talent, który domaga się realizacji. Co więcej wielokrotnie na modlitwie czułam bardzo silny impuls, żeby wykonać konkretny krok w tym kierunku. Szłam za tym z przekonaniem, że to zgodne z wolą Bożą. Świat wypowiadał się czasem pozytywnie w jakichś drobnych przedsięwzięciach, ale żadna droga (ani nawet ścieżynka) się przede mną nie otworzyła. Mówiąc językiem kościelnym Pan Bóg nie pobłogosławił, czyli świat wypowiedział się odmownie. Nie jestem pewna czy to dokładnie to samo, ale efekt jest identyczny.

Więc zostałam z moim niezrealizowanym darem, kompletnie wyautowana z systemu, gdyż zamiast myśleć o urządzeniu się w życiu, usiłowałam podążać za swoim pragnieniem. Ktoś mógłby przytomnie zapytać "dlaczego więc tego nie robisz, przecież w takiej sytuacji nie brak ci czasu?" Takiemu komuś odpowiedziałabym, że brakuje mi minimalnego poczucia bezpieczeństwa - strach przed brakiem emerytury paraliżuje mnie i każe nerwowo szukać jakiegokolwiek pracy.

Tak więc mój wniosek jest raczej smutny - nieważne dokąd wyrywa się nasze serce, nieważne co mamy na wyposażeniu, ba - nie ważne nawet to, co wydaje nam się słyszeć na modlitwie. To świat ma ostatnie słowo. Muszę przyznać, że w takiej sytuacji proceder pytania własnego serca, czy też Pana Jezusa na modlitwie, wydaje mi się po prostu zbędny. 

Może trzeba wyjść od rzeczywistości i po prostu przyjąć, że każdy z nas jest dokładnie w takim miejscu, w jakim powinien być i ma taką pracę, jaką powinien mieć. Rezygnacja z czegoś, co jest, w imię czegoś, co istnieje jedynie w sferze pragnień, jest zawsze błędem i to takim, który może mieć nieskończone konsekwencje. Wbrew pozorom to nie jest wybór moralnie obojętny. Błąd to gorzej niż grzech, w każdym razie jeśli chodzi o konsekwencje. Św. Paweł pisze "gdzie wzmógł się grzech tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Niczego takiego nie przeczytamy o błędach. Owszem możemy się na nich uczyć, ale czasem taka wiedza jest już do niczego nieprzydatna, bo skutki są nieodwracalne.

Z tych i innych niewesołych rozmyślań wyrywają mnie ptaczki (tak ma być: szpak - szpaczek, ptak - ptaczek) przylatujące na wysoki orzech pod moim oknem:


Sikorka bogatka

Sikorka modra - modraszka. 

Gil schowany za gałązką w pochmurny dzień


Gil w całej okazałości na tle błękitnego nieba

Wyznam, że obserwacja tych uroczych stworzeń przynosi mi więcej pożytku duchowego (nie mówiąc już o radości) niż próby rozeznawania woli Bożej czy szukanie swojego "powołania".



poniedziałek, 13 grudnia 2021

W równoległej rzeczywistości

Przeczytałam na stronie dominikanów fragment bloga o. Dostatniego OP i się przeraziłam. Był to wpis na temat jego pobytu w szpitalu na covid, którym zaraził się podczas debaty w TVN-ie w Święto Niepodległości. Dalej o śmiercionośnym wirusie i o błogosławieństwie szczepienia, które co prawda nie uchroniło go od infekcji, ale na pewno ocaliło mu życie (tak zasugerował lekarz). Wszystko to ze śmiertelną powagą, a na koniec konkluzja:

(...) Każdego dnia prawie 30 tysięcy zachorowań, a wyliczono, że będzie jeszcze więcej. Większość, i to zdecydowana, których spotkałem w szpitalu, niezaszczepiona. Coraz lepiej rozumiałem, że nie wystarczy rozbudowywać łóżka w szpitalach tymczasowych i covidowych, lecz trzeba mówić o szczepieniach i wprowadzać, nie boje się tego powiedzieć publicznie, obowiązek szczepień. System zdrowotny w pewnym momencie po prostu nie wytrzyma. A umieralność nie jest mniejsza, tylko stale nie kontrolowanie rośnie.

Nasi sąsiedzi, Słowacja, Czechy zamykają cały kraj. Jest wprowadzony stan wyjątkowy, a my, to znaczy władze beztrosko liczą głosy wyborcze, za cenę ludzkiego życia.

Dla mnie, który od ponad roku powtarza: zdrowia i szczepionki, doświadczenie szpitala i potem kwarantanny domowej, to zatrzymanie i wprowadzenie perspektywy duchowej. Beze mnie ten świat może istnieć, a ja dostałem jeszcze dalszy bilet do tej ostatecznej podróży. Znajomy lekarz, profesor, powiedział mi, że rok temu z moją cukrzycą i bez szczepień to by się zakończyło dramatycznie.

Czwarta fala ma swój moment szczytowy, ale musimy nauczyć się żyć z tym niewidzialnym bandytą. Bez szczepionki, bez ludzkiej życzliwości, bez używania rozumu ( maski, dezynfekcja ), trudno będzie iść samemu naprzód. (...)

Równoległa rzeczywistość w całej krasie. Co zwykle robi dominikanin w Święto Niepodległości? Ano idzie na debatę do TVN! W czym upatruje swoje zbawienie? W szczepionce stręczonej bezwolnym rządom przez wielkie koncerny farmaceutyczne i ich lobbystów z UE.

To jeszcze nic, niejaka Dorota Wellman na łamach GW referuje, w co - jej zdaniem - wierzą katolicy. Jacek Piekara zamieścił cytat z tej wypowiedzi na twitterze:

Jacek Piekara
@JacekPiekara
·
"Skoro na religii dzieci uczą się, że plemniki to duszyczki, może warto zrobić rejestr wytrysków? Tych uzyskanych w parze i osiągniętych samodzielnie. Zróbmy rejestr duszyczek uwięzionych w prezerwatywach" - D.Wellman w GW. Nie wiem czy to jest bardziej debilne czy obrzydliwe?Wymiotująca buźka

Pytaniem jest  (dla normalnego człowieka) o czym oni mówią i skąd to biorą?!!! W słynnym nagraniu z happeningu z panią sprzątaczką Marta Lempart mówi coś o "rejestrze ciąż". Przypuszczam, że to pomysł bardzo luźno inspirowany jakimś obywatelskim projektem ustawy, która zresztą już padła w sejmie. Rozumiem, że wypowiedź p. Wellman to twórcze rozwinięcie tej fantazji.
Środowisko aborcjonistek urządziło onegdaj zlot czarownic czy raczej sępów nad zwłokami p. Izabeli z Pszczyny - rzekomej ofiary wyroku TK zakazującego aborcji eugenicznej. Tymczasem sprawa - wg Superekspresu - wygląda zgoła inaczej:
(...) Na początku grudnia NFZ przedstawił wyniki kontroli w szpitalu, w którym zmarła ciężarna pacjentka. Wskazano jednoznacznie, że postępowanie lekarzy było niewłaściwe. Placówka otrzymała karę finansową, rozważna jest wypłata odszkodowania i przeprosiny. Pani Barbara, matka zmarłej 30-latki, nadal żyje tą tragedią. - Mówią, że zrobili wszystko, co w ich mocy, a nie zrobili - powiedziała nam po opublikowaniu raportu. Kobieta wskazała jeszcze jeden aspekt całej sprawy. - Ja mam sekcje zwłok dziecka i dziecko było zdrowe. Iza do końca w to wierzyła - mówi w rozmowie z Super Expressem (...)

Ta informacja jednak z tajemniczych względów "środowisk feministycznych" nie poruszyła i nie wywołała spontanicznych reakcji w mediach społecznościowych. 

Wczoraj słuchałam nagrania duńskiego eksperta od spraw wojskowych wyjaśniającego dlaczego hybrydowy atak Łukaszenki na Polskę i kraje bałtyckie nie udał się. Człowiek wprawdzie był świadomy, że agresywne grupy migrantów wciąż usiłują przedostać na polską stronę, ale światowa opinia publiczna ma jasność o co tu chodzi (mimo wysiłku lewicowo-liberalnych mediów, żeby odwrócić kota ogonem) więc operacja stała się czytelną próbą destabilizacji sąsiadów i wymuszenia na UE haraczu, jaki zapłaciła przed kilku laty Erdoganowi.

Tymczasem w kraju indywidua typu europosłanka Ochojska, świecka święta od "pomocy humanitarnej", wciąż podtrzymują swoją wersję, że to Polska zaatakowała Bogu ducha winnych migrantów z niejasnej przyczyny. Widziałam z nią wywiad dla Polsatu i mam wrażenie, że kobieta po prostu nie ogarnia rzeczywistości i motywowana jest raczej niechęcią do obecnego rządu niż czymkolwiek innym. 

W zupełnie innym tonie wypowiadają się osoby obeznane z mieszkańcami bliskiego wschodu, ich mentalnością i problemem migracji jak Klara Soltan:


Gdzieś w Internecie natknęłam się na informację (nie wiem czy prawdziwą), że dzięki głosom z Polski film Krauzego Smoleńsk uznany został za najgorszy film wszechczasów!!! Wyobraźcie sobie skalę nienawiści, żeby taką akcję przeprowadzić. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co ci ludzie mają w głowach. 

Przy okazji nagrania z pijanym Michnikiem wyznającym miłość do Jaruzelskiego w jego willi w rocznicę stanu wojennego (chyba w 2000 roku) Otoka-Frąckiewicz próbował wyjaśnić irracjonalną nienawiść żydokomuny do polskości. Wyobraźcie sobie pokój z zamkniętymi okiennicami w biały dzień. Synek pyta tatusia: 
- Czy my się czegoś boimy? 
- Tak, synku, Polaków... - odpowiada tatuś - mogą tu przyjść i nas zabić!
- Dlaczego ? - chce wiedzieć synek, a tatuś nie ma ochoty mu wyjaśniać, że w godzinach pracy skazuje najlepszych z nich na śmierć (poprzedzoną torturami)
- Bo są antysemitami! Wyssali to z mlekiem matki! - odpowiada z naciskiem.
Synek zapamiętuje zamknięte okiennice i poczucie zagrożenia ze strony Polaków-antysemitów oczywiście. O działalności szanownego tatusia, mamusi i starszego braciszka woli nie pamiętać, albo zgoła nie wiedzieć.

Tacy ludzie latami za pośrednictwem GW, a potem TVN robili ludziom w mózgi. W niektórych przypadkach proces jest nieodwracalny. Większość nie ma ochoty przyznać, że w swojej naiwności dali się oszukać kreaturom typu Michnik. Za dużo emocji zainwestowali. Pozostaje brnąć w rzeczywistość równoległą tworzoną przez 'wolne media", Martę Lempart i Janinę Ochojską






 

 

czwartek, 2 grudnia 2021

Ochojska i Kurdej-Szatan jako argumenty przeciwko emancypacji kobiet

Z mojego rekolekcyjnego skupienia wyrwał mnie wywiad Jastrzębowskiego z Kurdej-Szatan i wyczyny Ochojskiej na granicy. Obie te osoby mogą służyć za trudny do odparcia argument przeciw emancypacji kobiet.

Pierwsza jest celebrytką o niewielkim rozumku, ale za to zachwyconą sobą: Jestem taka empatyczna, zawsze pomagam, zawsze - w tramwaju, w metrze, pieszo, konno i po szkocku! Bo ja mam dobre serduszko! Patrzcie wszyscy tak właśnie wygląda dobre serduszko: ogląda się jakieś dość niejasne nagranie, pochodzące z niewiadomego źródła, a potem pisze na Instagramie, że straż graniczna to mordercy, okraszając to bardzo ograniczonym zasobem wulgarnych wykrzykników. Kiedy ktoś zareaguje, roni się łezki nad sobą, a kiedy w konsekwencji traci się pracę, to wygłasza się nieszczere przeprosiny... 

Szkoda słów na to uosobienie archetypu głupiej blondynki. Nic by nikomu nie przeszkadzała, gdyby ograniczała się do tego, co umie robić. Nie wiem co to jest, być może gra aktorska, śpiew, pokazywanie dupy czy podniecanie swojego męża (nomen omen Szatana). Przerażające jest, że głos tego rodzaju osoby jest w ogóle słyszalny w przestrzeni publicznej. To jest miara upadku naszych czasów - publicznie wypowiadają się najwięksi kretyni i są traktowani śmiertelnie poważnie, bo maja znane nazwiska, nie ważne z jakiego powodu.

Ochojska to jeszcze bardziej odrażająca hiena. Sprytnie wypromowała się na swoim kalectwie w biznesie "pomagania" zyskując status świętej krowy, bo nikt w Polsce nie spostponuje niepełnosprawnej kobiety i jeszcze do tego znanej z niesienia "pomocy humanitarnej" po najdalsze krańce ziemi. Gdyby trzymała dziób na kłódkę, do dziś dnia cieszyłaby się powszechnym szacunkiem, bo człowiek naiwnie przypisywałby jej dobre intencje, nawet jeśli skutki jej "pomocy" bywają tragiczne.

Jacek Piekara zauważył na twitterze

Gdyby Ochojska została zwerbowana przez służby Putina czy Łukaszenki, to co JESZCZE BARDZIEJ szkodliwego mogłaby zrobić przeciwko Polsce niż to co wyprawia od kilku tygodni?

Być może została - nie wprost tylko za pośrednictwem jakichś funduszy na sławną "pomoc humanitarną"? Jeśli nie, to skali ujawnionej przez nią głupoty i nienawiści wobec własnego kraju nie da się po prostu zmierzyć. 

Pierwszego dnia po zniesieniu stanu wyjątkowego pcha się na granicę w towarzystwie euro-żulii, jaką zdołała zebrać w Brukseli. Nagrywa, że jej nie dopuszczono, bo wcześniej tego nie zgłosiła! Następnego dnia urządza ustawkę na granicy z trzema Syryjczykami. Gromada sępów z zaprzyjaźnionych mediów filmuje, jak straż graniczna traktuje podstawionych migrantów (bez dokumentów oczywiście) podtykając funkcjonariuszom kamery pod nos, tak blisko, że nie są w stanie wykonywać odpowiednich czynności.

Należałoby całą tą ferajnę ustawić nocą pod ogrodzeniem szturmowanym przez nachodźców wspomaganych przez białoruskich żołnierzy i sfilmować. Byłby hit.


środa, 1 grudnia 2021

O modlitwie, przy okazji rekolekcji ignacjańskich

Biorę udział w rekolekcjach ignacjańskich u jezuitów na Stysia. Zaczęły się w zeszłą środę. Mam znowu ten sam problem, co z każdymi innymi rekolekcjami - budzą we mnie szczerą irytację i zaburzają pokój ducha. Dlaczego?

Z powodu słów, niestety. Nieważne czy są to słowa kaznodziei wygłaszane do wiernych, czy też pewne sformułowania w "punktach", które dostajemy do medytacji. Objawienie, co prawda, jest zawarte w słowach Pisma Świętego, których słuchamy ilekroć jesteśmy na mszy (a co gorliwsi nawet czytają je codziennie). Te mogą być inspirujące lub budzić w nas sprzeciw i zdziwienie, jak np. słowa Jezusa do Syrofenicjanki. Nie o to tu jednak chodzi.

Moje skromne doświadczenie modlitwy uświadamia mi, że Bóg komunikuje się z nami na poziomie o wiele głębszym niż słowa czy nawet obrazy. Na poziomie tak głębokim, że nasz świadomy umysł nie rejestruje żadnej aktywności, jak za słaby czy zbyt oddalony radar. Dlatego też ilekroć słyszę o relacji czy rozmowie z Bogiem/Jezusem nóź mi się w kieszeni otwiera, gdyż taki dobór słów sugeruje coś, co w praktyce nie zachodzi i nie może zajść. Nasz świadomy umysł zaprzątają problemy, które z perspektywy Boga nie istnieją albo nie są problemami. Można modlić się miesiącami, latami albo wręcz dekadami o zmianę jakiejś sytuacji, którą postrzegamy jako patologiczną (i którą z całej siły usiłujemy zmienić) i rozbijać się o monumentalne i absolutne milczenie Boga, jego całkowitą obojętność. Czasem owo milczenie jest złagodzone "polewką Habakuka" przyniesioną nam, jak onegdaj Danielowi do Jaskini Lwów. Owa polewka jest jedynie znakiem życzliwości, ale nie rozwiązaniem problemu...

Ilekroć więc słyszę coś w rodzaju "porozmawiaj z Jezusem o swoich problemach" szlag mnie trafia, bo wiem jak wygląda taka "rozmowa". Ze strony człowieka rozpaczliwe, rozdzierające wołanie, czasem wręcz łzy i szloch, ze strony Boga milczenie, betonowa ściana. Mam wręcz wrażenie, że im częściej ponawiamy tę rozpaczliwą modlitwę, tym owa ściana Boga staje wyższa, grubsza i bardziej jeszcze nieprzenikniona...

Dlaczego tak jest? Oczywiście nie wiem, ale podzielę się kilkoma odpowiedziami, które zazwyczaj przychodzą mi do głowy.

1. Problemu rzeczywiście nie ma (albo jest zupełnie gdzie indziej). Posłużę się przykładem dość typowym, choć może niepoważnym w tym kontekście. Wyobraźmy sobie dziewczynkę czy nastolatkę, która ciągle słyszy od innych, że nie powinna wyglądać tak jak wygląda tylko zupełnie inaczej, przy czym chodzi o cechy genetyczne, a nie np. sposób ubierania. Dziewczynka/nastolatka myśli, że tak rzeczywiście jest skoro wszyscy inni tak twierdzą. Tymczasem ze 100%-ową pewnością można stwierdzić, że jeśli wygląda tak jak wygląda tzn., to Bóg ją taką właśnie wymyślił, ergo problem po prostu nie istnieje. Istnieje inny problem - niepewność dziewczynki na skutek niedoinwestowania emocjonalnego ze strony rodziców/opiekunów oraz zbyt wiele czasu spędzanego we wrogim lub z innych powodów niewłaściwym otoczeniu. Teraz wyobraźmy sobie modlitwę takiej młodej osóbki, kiedy właśnie spotkała ją jakaś wyjątkowo paskudna sytuacja. Prawdopodobnie będzie płakać w zaciszu jakiegoś bezpiecznego kąta, być może powtarzając owo wieczne "dlaczego". Co usłyszy w odpowiedzi? Najprawdopodobniej nic. Być może zmęczona płaczem zaśnie i obudzi się nieco pokrzepiona, może jakieś wydarzenie odwróci jej uwagę. Wiele lat minie zanim zda sobie sprawę, jak kompletnie od czapy był sformułowany jej problem.

2. Problem jest wymyślony. Wyobraźmy sobie młodą osobę - znacznie łatwiej mi myśleć o kobiecie, ale równie dobrze może to być mężczyzna - która szuka swego powołania, bo usłyszała w Kościele, że człowiek z definicji powołany jest do małżeństwa, kapłaństwa lub życia konsekrowanego. Jeśli z jakichś powodów żadna z tych dróg się przed nią nie otworzy, będzie wołać w udręce do Boga: powiedz mi co mam zrobić, oświeć mnie albo po prostu pomóż mi znaleźć odpowiednią osobę na żonę/męża! Nawet jeśli osoba jest bardzo umiarkowanie wierząca i nie będzie brała pod uwagę ani zakonu, ani kapłaństwa, to jednak niemożność znalezienia odpowiedniego partnera będzie - przynajmniej przez jakiś czas - bardzo uciążliwa. Tymczasem osoba może obiektywnie nie nadawać się do takiego związku albo nawet w głębi serca go nie chcieć, np. z powodu negatywnych doświadczeń z przeszłości. Gdyby inni ludzie nie wypowiadali się na temat, jak powinno wyglądać jej życie, całej tej udręki po prostu by nie było, nie byłoby tych rozpaczliwych modlitw odbijających się od ściany.

3. Problem istnieje, ale rozwiązanie jest inne niż sobie wyobrażamy. Wyobraźmy sobie osobę bardzo pragnącą doświadczyć miłości, bliskość, przyjaźni czy też poczucia przynależności po prostu. Co taki ktoś sobie wyobraża? Najprawdopodobniej innego człowieka (innych ludzi). To bardzo interesujące, bo jeśli ktoś w ten sposób formułuje swoje pragnienie, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa twierdzić, że jest poważnie niedoinwestowany emocjonalnie. Właśnie jakiś inny (znaczący)  człowiek (ludzie) go odrzucił, zaniedbał lub wykorzystał. Teoretycznie taki ktoś powinien na widok innego człowieka uciekać z wrzaskiem, a on nie, żywi irracjonalna nadzieję, że może być inaczej. Może i może, ale zazwyczaj nie jest. Modlitwa kogoś takiego pełna jest bólu i nadziei, na początku z przewagą tego drugiego, potem coraz bardziej pierwszego. Być może w odpowiedzi na nią pojawiać się będą jacyś ludzie w życiu tej osoby i będzie mogła zobaczyć, jak niedorzeczne były jej oczekiwania. To tak jakby ktoś, kto marzy o morzu, dostał buteleczkę słonej wody. Pusta studnia wyobraża sobie wielki deszcz z nieba, który ją napełni, tymczasem deszczu nie ma, albo jest kapuśniaczek. Nawet jeśli zdarzy się  od czasu do czasu jakaś ulewa, to po krótkim czasie woda znów wysycha. Jak taki problem może być rozwiązany? Ano przez niezauważalne, ale stałe podnoszenie się poziomu wód gruntowych, albo przez kopanie studni coraz głębiej. Najprawdopodobniej ten proces zachodzi także dzięki modlitwie, ale są to lata, jeśli nie dekady. W jakimś momencie widzimy niedorzeczność naszych pragnień i wyobrażeń, a nagląca potrzeba miłości czy przyjaźni po prostu zanika.

Nie podważam znaczenia modlitwy w życiu człowieka, wręcz przeciwnie, ale nazywanie jej rozmową wydaje mi się skrajnie nieadekwatne. Daje z gruntu fałszywy obraz tej wymiany. Człowiek istnieje w czasie, Bóg w wieczności. Człowiek oczekuje odpowiedzi tu i teraz, Bóg rozkłada ją na całą długość naszego życia. 

niedziela, 28 listopada 2021

O "profesjonalnym darciu ryja"

Pani Dulkiewicz prezydent Gdańska zasponsorowała ostatnio warsztaty "Jak profesjonalnie drzeć ryja". Jak rozumiem są przeznaczone dla "profesional protesters" takich jak Marta Lempart czy "Babcia Kasia". Ta ostatnia - jak poinformował mnie czytelnik w komentarzu - jest na emeryturze, a wcześniej pracowała jako lektorka j. angielskiego i hiszpańskiego. No cóż na starość różne rzeczy z człowieka wychodzą, czy raczej się nasilają. Natomiast Marta Lempart jest kobietą w średnim wieku (między 40 a 50  jak mi się wydaje)  i o ile mi wiadomo cała jej aktywność zawodowa polega na organizowaniu czy też byciu twarzą "strajku kobiet" i "darciu ryja" właśnie.

Od dwóch dni w Internecie robi furorę nagranie z jej ostatniego "happeningu" pod siedzibą PiS na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie. Towarzyszący jej aktywiści wieszają kukłę przedstawiającą kobietę- ofiarę morderczego reżimu na poręczy schodów i ustawiają nagryzmolone na kartonach hasła, następnie liderka polewa to wszystko czerwoną farbą z butelki,  przy okazji chlapiąc na podłogę, drzwi i swoją własną kurtkę. Bardzo rzuca się w oczy jej nerwowość, niepewność i wynikająca stąd niezborność ruchów.

Następnie p. Lempart wygłasza przemowę - bardzo mijającą się z prawdą - na temat obywatelskiego projektu ustawy antyaborcyjnej. To jest pierwszy raz kiedy widzę p. Martę usiłującą przekazać jakąś (dez)informację we w miarę poprawnej polszczyźnie bez wulgaryzmów. Widać wyraźnie, że nie jest to jej mocna strona. Nie wiem czy oprócz towarzyszącej jej garstki aktywistów ktoś tego słucha, jeśli tak, to - podejrzewam - raczej nie zostanie porwany siłą osobowości mówczyni.

Następnie pojawia się zdenerwowana pani sprzątaczka i opierdziela Martę Lempart za brak poszanowania dla jej ciężkiej pracy, po czym przynosi  wiadro z wodą i nakazuje posprzątać po  "happeningu". P. Lempart jest na to zbyt wielka, gdyż "walczy także dla pani dzieci" jak się wyraziła. Bardzo źle to wygląda pod względem PR-owym, a sytuację pogorszają aktywiści agresywnie dopytując panią sprzątaczkę czy jest z PiS-u. 

Widz zdaje sobie sprawę (nawet gdyby nic nie wiedział o tych ludziach) że to banda gnoi, którzy w całym swoim życiu nie zhańbili się uczciwą pracą. Do im podobnych zwracał się Jordan Peterson sugerując im żeby "zmienianie świata na lepsze" zaczęli od zasłania swojego cholernego łóżka i posprzątania pokoju. Widać wyraźnie, że cała ta ferajna takiego doświadczenia po prostu nie ma. Albo nie rozumieją, że po aktach wandalizmu towarzyszących każdej ich akcji ktoś będzie musiał posprzątać - i nie będzie to ani prezes Kaczyński, ani premier Morawiecki, tylko jakaś kobieta pracująca za najniższą płacę krajową - albo po prostu nienawidzą zwykłych ludzi i pogardzają ich dyskretną, ale bardzo potrzebna pracą.

Całe to nagranie to najbardziej spektakularne samo zaoranie "lewicy" . W pigułce pokazuje ich całkowitą społeczną bezużyteczność, a nawet szkodliwość, pasożytniczy charakter, urojenia wyższościowe i pogardę dla zwykłego człowieka, który musi pracować na swoje utrzymanie wykonując taką pracę, jaka akurat jest dostępna na rynku.

Im bardziej nienawidzą ludzi wokół siebie, tym bardziej ich ckliwe serduszka wyrywają się do egzotycznych cudzoziemców za wschodnią granicą. "Gdzie są dzieci?" zawodzą posłanki lewicy w sejmie jedna przez drugą. Maja Ostaszewska pozuje do zdjęcia z dziecinnym butem, a Kinga Dunin fantazjuje o "książętach orientu" na łamach Krytyki Politycznej. 

Natomiast funkcjonariusze Straży Granicznej to "mordercy" według Barbary Ku.waaa - Szatan, policjanci to "psy" jak nazwała ich Marta Lempart, a żołnierze to "śmiecie" w ocenie Władysława Frasyniuka von 80 znikniętych milionów Solidarności. Jednak ich wszystkich przebiła leciwa "Babcia Kasia" podchodząc do młodej funkcjonariuszki i nazywając ją "STARĄ ku.wą". 

Żwawa emerytka tak dokazywała na Marszu Niepodległości grzmocąc uczestników kijem od swej tęczowej "flagi tolerancji", że zbrzydziła nawet posłankę lewicy p. Żukowską, która się od niej publicznie odcięła. Nowa Lewica także wydała oświadczenie potępiające brak szacunku Marty Lempart wobec pani sprzątaczki i jej pracy.

Do mojego serduszka natomiast zakradło się coś w rodzaju współczucia dla tej dużej, niezgrabnej kobiety w średnim wieku,  ewidentnie nie czującej się dobrze we własnym ciele i usiłującej odgrywać rolę, do której nie ma predyspozycji. Kiedy po prostu darła ryja (profesjonalnie oczywiście), a cały jej przekaz ograniczał się do jednego wulgaryzmu nie było widać jej ewidentnej bezbronności. (Nie przychodzi mi do głowy lepsze słowo, no może angielskie "vulnerability"). Mogę sobie wyobrazić jak łatwo ją zranić, tak bardzo widoczne są jej słabe punkty.  Wszystkie te publiczne wrzaski i poza silnej kobiety to ściema kryjąca prawdziwą, głęboką frustrację nie mająca oczywiście żadnego związku z "prawami kobiet", tylko historią jej własnego życia. Kolejny raz ta sama historia - prawdziwa emocja (w tym przypadku gniew) i fałszywe uzasadnienie czy raczej pretekst do wyrażenia go.

Proszę zauważyć, że - o ile wiem - nie zdecydowała się wystąpić na granicy jako "matka" zatroskana o cudzoziemskie dzieci, których miejsce nie jest w lesie. Nawet ona musiała zdać sobie sprawę, że to już zbyt grubymi nićmi szyte.

Marto, Marto, troszczysz się o wiele (niepotrzebnych i szkodliwych rzeczy), a potrzeba tylko jednego - zajrzeć w swoje serduszko i zobaczyć prawdziwą przyczynę swego gniewu. Profesjonalne darcie ryja może się wydawać jakimś sposobem na życie, ale na dłuższa metę raczej się nie sprawdza (vide przypadek Kijowskiego i Trójzęba od UBywateli RP).