niedziela, 6 lipca 2014

Ivanhoe x 2

Mam ostatnio jakiś cykl podróży w czasie i wracam do lektur młodości. Po Qvo vadis nieuchronnie przyszła kolej na wspomnianego w moim ostatnim wpisie Ivanhoe, właściwie ten wpis zainspirował mnie, żeby obejrzeć 2 najnowsze ekranizację tzn. film z 1982 z Samem Neillem, Anthony Andrewsem i Olivią Hussey i serial z 1997 z Ciaranem Hindsem w roli Briana de Bois Guilbert.
Książkę Waltera Scotta czytałam po raz pierwszy i najważniejszy w wieku lat 13, w siódmej klasie szkoły podstawowej, na feriach zimowych. Musiał to być rok 1978 i zima stulecia. Moja siostra - już licealistka - pojechała na obóz sportowy do Warszawy, a ja zostałam w domu nieco tym faktem sfrustrowana, bo marzył mi się jakiś wyjazd na łono natury.
Po latach myślę sobie, że wtedy właśnie otworzyłam owe drzwi do krainy fantazji, bo wszystkie inne wydawały się zamknięte. Poza wywiązywaniem się z obowiązku zakupów, sprzątania, wyprowadzania psa na spacer i przygotowywania obiadu całymi dniami czytałam rzeczonego Ivanhoe zajadając się ciastkami z cukierni na ulicy Zielińskiego (po 3 PLN sztuka) i malując bohaterów i co bardziej działające mi na wyobraźnię sceny.
Teraz wydaje mi się, że mechanizm ucieczki przed życiem rzeczywistym, w którym skądinąd zdrowe i naturalne pragnienia i dążenia zostały zablokowane, znacząco mi się pogłębił. Jako dorastająca dziewczynka jakoś sobie radziłam z życiem, chwilami całkiem nieźle (wyjąwszy traumę przedszkola), u progu dojrzewania jednak schroniłam się w świecie wyobraźni. Trudno nazwać to świadomą decyzją, miałam poczucie, że zostałam wmanewrowana w owe pamiętne ferie przy pomocy sir Waltera Scotta.
Muszę przyznać, że nawet wtedy bohater tytułowy i jego luba dość mało mnie obeszli - podobnie jak autora - największe wrażenie zrobił na mnie wątek Rebeki zwłaszcza od momentu pojawienia się w jej życiu "dumnego templariusza" Briana de Bois Guilbert.
Nieszczęsna Rebeka, córka Żyda Izaaka z Yorku, zakochana jest w sir Wilfridzie z Ivanhoe, który ciągle potrzebuje jej pomocy (albo jej ojca) i korzysta z niej bez skrupułów. Co innego odwzajemnić uczucia kogoś o tyle niżej stojącego w hierarchii, zwłaszcza, że od zawsze kocha lady Rowenę, z którą się zresztą wychował, a wobec której opiekun (ojciec Wilfrida) ma inne plany. Czytelnik przyjmuje to do wiadomości, ale jego sympatia jest po stronie Rebeki, której zmaganie ze sobą obserwuje z bliska.
 Akcja nabiera tempa kiedy do wieży, w której jest więziona wpada rzeczony dumny templariusz w celu wiadomym (jak to jest w zwyczaju templariuszy). Rebeka zapowiada, że raczej rzuci się z okna niż ulegnie i nawet wykonuje w tym celu odpowiednie ruchy. Niskie uczucia templariusza zaczynają od tego momentu przekształcać się w nieco wyższe, aby stać się przyczyną jego zguby. Rebeka pozostaje nieporuszona wobec jego namiętności, gdyż jej uczucia zajęte są kim innym, kto z kolei kocha kogoś innego. Skąd my to znamy!
Muszę przyznać, że obie ekranizacje dobrze tę zawiłą sytuacje uczuciową pokazują, z tym że w obu Ivanhoe nie pozostaje obojętny wobec Rebeki, choć oczywiście jego priorytetem jest małżeństwo z Roweną, co zrozumiałe z punktu widzenia świata, ale denerwujące z punktu widzenia widza , który przez cały film ogląda narodziny i rozwój tej miłości, aby na koniec dowiedzieć się, że to nic ważnego.
Mnie osobiście najbardziej denerwuje zupełna obojętność Rebeki na namiętność Briana de Bois Guilbert, która ewoluuje ku coraz wyższym rejonom. Dwie najbardziej pełnokrwiste postacie w tej opowieści - Żydówka i templariusz - zostały paskudnie potraktowane przez autora - ona skazana na życie bez miłości, on na śmierć.
Zastanawiam się, abstrahując od tej opowieści, czy dla takich ludzi happy end byłby możliwy.