niedziela, 28 października 2018

A jednak rewolucja w Kościele!

Dziś na LifeSiteNews fragmenty końcowego dokumentu Synodu młodych zaakceptowanego przez 2/3 celowo w tym celu wybranych biskupów (Vatican Youth Synod final doc approved. Read the most controversial passages autorstwa Diane Montagna). Niemcy przepchnęli wszystko o co im chodziło:

Po pierwsze artykuł 150, przeciwko któremu głosowało 65 z 248 biskupów:
150. There are questions concerning the body, affectivity and sexuality which require a deepened anthropological, theological and pastoral elaboration, to be carried out in the most appropriate ways and at the most appropriate levels, from the local to the universal. Among these, those relating in particular to the difference and harmony between male and female identity and to sexual inclinations emerge. In this regard the Synod reaffirms that God loves every person and so does the Church, renewing its commitment against all discrimination and violence on a sexual basis. It also reaffirms the decisive anthropological relevance of the difference and reciprocity between man and woman and considers it reductive to define the identity of persons solely on the basis of their “sexual orientation”
Nie chce mi się nawet tego bełkotu tłumaczyć, ale jest to otwarcie pola dla "pogłębionej antropologicznej, teologicznej i pastoralnej refleksji nad kwestią ciała, uczuciowości i seksualności" innymi słowy "kobietą i mężczyzną ich stworzył (na swój obraz)" nie jest już takie oczywiste, można to poddawać obróbce do uzyskania dowolnego zamierzonego efektu.

Po drugie:
In many Christian communities there are already paths of accompaniment in the faith of homosexual persons: the Synod recommends that these paths be encouraged. In these paths people are helped to understand their own [personal] history; to adhere freely and responsibly to their own baptismal call; to recognize the desire to belong to and contribute to the life of the community; and to discern the best ways of achieving it. In this way we help every young person, no one excluded, to integrate the sexual dimension more and more into their personality, growing in the quality of relationships and walking towards the gift of self.
Istniejące ścieżki towarzyszenia  osobom homoseksualnym są dwojakiego rodzaju: grupy typu Odwaga (Courage), które pomagają osobom o takich skłonnościach żyć w czystości i takie które domagają się zaakceptowania aktów homoseksualnych i tzw gejowskich małżeństw oraz komunii św. i oficjalnego błogosławieństwa dla żyjących w takich związkach. Dokument wydaje się nie zauważać różnicy między nimi.

Po trzecie artykuł 121 przeciwko któremu glosowało 51 ojców o "synodalności" Kościoła:

121. The experience of the Synod made the participants aware of the importance of a synodal form of the Church for the proclamation and transmission of the faith. The participation of young people has contributed to “awakening” synodality, which is a “constitutive dimension of the Church. [...] As Saint John Chrysostom says, ‘Church and Synod are synonyms’ - because the Church is none other than the ‘walking together’ of God’s flock on the paths of history meeting Christ the Lord” (FRANCESCO, Address for the Commemoration of the 50th Anniversary of the Establishment of the Synod of Bishops, 17 October 2015). Synodality characterizes both the life and mission of the Church, which is the People of God formed by young and old, men and women of every culture and horizon, and the Body of Christ, in which we are members of one another, starting with those who are marginalized and trampled underfoot. In the course of the exchanges and through the testimonies, the Synod has brought out some fundamental traits of a synodal style, towards which we are called to convert
Te słowa są zwykle rozumiane jako postulat  demokratyzacji i decentralizacji Kościoła i przesunięcia magisterium od papieża w stronę kościołów lokalnych. Wśród pionierów idei Kościoła Synodalnego był kardynał Martini znany z otwartego odrzucenia Humanae Vitae, jawny przeciwnik nauczania Jana Pawła II.

Kwestia synodalności Kościoła nie była poruszana podczas dyskusji, ani nie została umieszczona w dokumencie końcowym przez komitet redakcyjny, tylko przemycona przez ludzi Franciszka za jego wiedza i zgodą.

Ojcowie synodu mieli głosować część pierwszą i druga dokumentu po południu, po uprzednim zapoznaniu się z nimi rano. Po głosowaniu nad częścią 1 i 2 nieoczekiwanie odczytano im po raz pierwszy część 3 (o synodalności) w tłumaczeniu symultanicznym i zarządzono natychmiastowe glosowanie także nad nią. Ojcowie, nie bardzo biegli we włoskim nie mieli możliwości zapoznać się z jej tekstem wcześniej, co zdaje się było celem tego wybiegu. Duchowi Świętemu należało nieco pomóc, skoro papież Franciszek uważa, "że droga synodalności, jest drogą, której Bóg pragnie dla Kościoła w trzecim tysiącleciu".

Kardynał Vincent Nichols z Westminster przeciwstawił się pomysłowi otwarcie mówiąc, że inne wspólnoty jak np Kościół Anglikański wcześniej taką drogę wybrały z opłakanym skutkiem.

Obawiam się, że znaleźliśmy się w sytuacji norweskich wieśniaków czasów reformacji, którzy byli święcie przekonani, że nadal są równie dobrymi katolikami jak ich przodkowie, podczas gdy odgórnie, bez ich wiedzy i zgody zmieniono im Kościół na luterański.

P.S.
Strzelanina w synagodze w Pittsburghu. 11 zabitych i kilkoro rannych w tym napastnik. Bardzo bym chciała widzieć taki klangor w mediach i takie reakcje najpotężniejszych polityków na świecie, kiedy giną Chrześcijanie prześladowani za wiarę. No cóż my Polacy wiemy już - dzięki nieocenionej prof. Barbarze Engelking - że śmierć Żyda ma wymiar metafizyczny, a Goj  umiera (zdycha?) jak zwierzę.

sobota, 27 października 2018

Wieści różnej treści z Watykanu i okolic

W ostatnim, wczorajszym odcinku swojego programu nadawanego z Rzymu (The Vortex. A‘Bridge’ Too Far) Michael Voris zapowiedział, że skrót LGBT nie pojawi się jednak w końcowym dokumencie Synodu Młodych, prawdopodobnie napisanym na długo przed jego rozpoczęciem. Sprawa McCarricka jednak i następujące po niej wydarzenia, w tym 3 listy arcybiskupa Vigano sprawiły, że klimat wokół akceptacji homoseksualizmu nieco się zmienił. Podobno sam papież interweniował i zatrzymał w ostatnim momencie opublikowanie czegoś jawnie sprzecznego z nauką Kościoła. Jego bliscy kardynałowie Tagle i Marx, także wypowiadają się ostatnio w zadziwiająco ortodoksyjnym duchu. Pożyjemy zobaczymy czy Voris ma rację!!!

W poprzednim odcinku (Satan at the Vatican) jest natomiast mowa o 6-letnim, nieco już zapomnianym dossier, przygotowanym przez 3 kardynałów na zlecenie Benedykta XVI - podobno właśnie krąży po mieście i pewne osoby widziały cały oryginał, a inne jego fragmenty.

Impulsem do rozpoczęcia dochodzenia były tzw Vatileaks - czyli przecieki prywatnych dokumentów Benedykta XVI do włoskiej prasy w ostatnim roku jego pontyfikatu. Śledztwo zaczęło się od kradzieży dokumentów, ale nieoczekiwanie poszerzyło o nowe wątki, jak sodomia wśród watykańskich hierarchów.

Po rezygnacji Benedykta i przekazaniu dossier Franciszkowi, słuch o nim zaginął. Nieoczekiwanie wypłynęło na światło dzienne zeszłego roku w marcu, kiedy to policja watykańska wkroczyła na sławne homoseksualne przyjęcie w mieszkaniu monsignora Capozzi  na ostatnim piętrze budynku Kongregacji Nauki Wiary. Był na nim obecny kardynał Coccopalmerio, któremu pozwolono opuścić lokal przed dokonaniem aresztowań. Przy tej okazji policja skonfiskowała rzeczony dokument i od tego czasu świadomość jego istnienia i zawartości zaczęła się poszerzać wśród zainteresowanych.

Osoby, które miały wgląd twierdzą, że kompromitujące informacje nie ograniczają się tylko do sodomii wśród hierarchów. W dokumencie wspomniane są także satanistyczne rytuały odprawiane w Stolicy Apostolskiej.Mówił o tym wiele lat wcześniej Malachi Martin, a główny egzorcysta ks. Gabriele Amorth zauważał bardzo realną demoniczną obecność w Rzymie i Watykanie.

Wiedza o przynależności pewnych hierarchów do masonerii też jest znana, więc związek między nią, a homoseksualnymi praktykami i rytuałami satanistycznymi nie powinien nikogo dziwić.

Papież Franciszek chwalony przy różnych okazjach przez 60 lóż masońskich na całym świecie, promował osoby wspomniane w sławnym dossier, mimo swojej wiedzy o ich powiązaniach i "dokonaniach" na niwie obyczajowej, finansowej i każdej innej.

Michael Voris twierdzi, że informacje przekazywane przez jego watykańskie źródło dotąd się zawsze potwierdzały. Pożyjemy, zobaczymy!




czwartek, 25 października 2018

O karze śmierci i "obrońcach" zwierząt

W kwestii kary śmierci zgadzam się raczej z ponad 2000-letnim nauczaniem Kościoła niż zdaniem papieża Franciszka niedawno objawionym w jakimś dokumencie.

E. Michael Jones w znakomitym wywiadzie (E. Michael Jones on Cardinal McCarrick and the H0m0Lobby) dostępnym na YouTube stwierdził, że ludzi typu McCarrick spaliłby na stosie, po namyśle dopuścił - z przyczyn humanitarnych - pluton egzekucyjny, a nawet zawiązanie oczu przed egzekucją. Słuchając tego uświadomiłam sobie, że zgadzam się z nim w 100%. Co można zrobić z kimś, kto nie widzi nic złego w deprawowaniu młodych ludzi, którzy pragnęli poświęcić swoje życie Bogu rezygnując z miłości kobiety, założenia rodziny i posiadania dzieci. Zamiast tych dobrych i pięknych rzeczy, zostali pohańbieni, złamani moralnie przez starego, perwersyjnego dziada, który nie ma z tego powodu sobie nic do zarzucenia. Jakie są szanse nawrócenia kogoś takiego? Ekskomunikowany, wyrzucony ze stanu duchownego, zostanie przygarnięty przez Sorosa albo podobną kanalię, celem stworzenia konkurencyjnego Kościoła Otwartego, gdyż może ważnie wyświęcać księży.

Gdyby został stracony - on i podobne jemu watykańskie cioty - blady strach padłby na wszystkich, którzy planują zrobić z Kościoła gej-klub. Obawiam się, że jest trochę za późno i już w niedzielę zobaczymy wielce wyczekiwany przez pedryli w sukienkach dokument końcowy Synodu Młodych, gdzie wszyscy - łącznie z aktywistami LGBTQ - poczują się jak w domu (z wyjątkiem sztywnych neopelagianistów, oczywiście).

Zastosowanej metody przepychania własnej agendy pod pozorem vox populi nie powstydziłby się "jego otwartość" Soros finansujący naszych rodzimych SB-eków i demonstrację przeciw Trumpowi. Może zresztą i w tym maczał brudne paluchy.

Teraz w końcu widzimy jasno potrzebę inkwizycji, krucjat i słuszność dawnego podejścia do Żydów wyrażonego w bulli Sicut judeis non. Wszystko, za co każe się nam przepraszać i wstydzić miało głęboki sens. Nasi poprzednicy byli dorośli - gatunek obecnie wymarły. Po Soborze Watykańskim ostały się w Kościele wyłącznie dzieci - naiwne pięknoduchy albo przebiegłe perwersy, o podwórkowych satanistach-psychopatach nie wspominając.

A propos psychopatycznych dorosłych dzieci, przypomina mi się film Ciemna strona animalsów,(Ciemna strona Animalsów. Co organizacje prozwierzęce chcą przed Tobą ukryć?), który widziałam na kanale wsensie na YouTube. Oto grupa psychopatycznych monstrów pod tytułem fundacja Viva wymyśliła sobie fantastyczny biznes. Pod pozorem rzekomego "znęcania się nad zwierzętami" przez upatrzoną ofiarę, wkracza na teren jej posesji zabiera zwierzaki, które można spieniężyć, a następnie obciąża ją astronomicznym rachunkiem za jakieś wyimaginowane usługi. W tej przestępczej działalności - o zgrozo - bierze udział policja, sądy i władze samorządowe. "Znęcanie się nad zwierzętami" znaczy trzymanie ich w "niewłaściwych warunkach". Każde zwierzę gospodarskie czy domowe żyje w "niewłaściwych warunkach", gdyż odbiegają one znacząco od środowiska naturalnego ich przodków. Każdego psa w mieście można podciągnąć pod tą kategorię, każdy więc właściciel się nad nim znęca.

Fundacja Viva zabrała hodowcy krów wszystkie zwierzęta, gdyż jeden z jego psów skaleczył się w łapę. Następnie w trosce o ich dobro wywiozła do rzeźni, gdzie wszystkie sztuki - łącznie z ciężarnymi - zostały przerobione na mięso.

Najbardziej wstrząsająca była historia samotnej 84-letniej p. Antoniny, która przygarniała wszystkie bezpańskie psy i koty w zasięgu wzroku i starała się im zapewnić jakąś opiekę. Sprytni sąsiedzi podrzucali jej własne niechciane czworonogi. Po pewnym czasie uzbierała się tego ponad setka. Warunki stawały się coraz bardziej "niewłaściwe" i wtedy wkroczyła fundacja Viva - wywiozła wszystkie zwierzaki, a starszą panią o złotym sercu obciążyła rachunkiem na ponad 120 000 PLN do zapłacenia w 14 dni. Władze lokalne brały czynny udział w tym przestępstwie. Istnieje podejrzenie, ze chciano zagarnąć także jej ziemię wycenioną na mniej więcej tyle.

Dla czytelników o mocnych nerwach oto jak fundacja Viva na swoim blogu wyjaśnia wysokość kwoty:
Ewa Zajączkowska (autorka filmu) ponownie podnosi kwestię obciążenia pani Antoniny kosztami ponad 120 tys. zł za – jak się wyraża – interwencję. Pomija natomiast oczywistą kwestię, że kwota powstała na skutek rozlokowania psów w schroniskach na czas postępowania sądowego. W ten sposób każde ze schronisk zobowiązało się do leczenia, utrzymania, karmienia i sterylizacji zwierząt w zamian za 600-1500 zł od psa przez okres mogący trwać nawet 2 lata (może to potrwać 7 lat lub dłużej – tyle trwa najdłuższe postępowanie, w którym nasza Fundacja jest stroną).
Redaktor Zajączkowska martwi się, jak pani Antonina spłaci dług wobec gminy, ale nie zadaje sobie pytania, za co pani Antonina utrzymałaby i leczyła setkę psów przez następne lata, co byłoby wydatkiem znacznie przekraczającym 100 tys. zł, oraz ile zwierząt zostałoby pogryzionych, zagryzionych bądź cierpiałoby w zamknięciu.
Postępowanie sądowe pod zarzutem znęcania się nad zwierzętami wytoczone osobie, która przygarniała każdego bezdomnego psa i kota, który pojawił się u jej drzwi i karmiła ze skromnych środków kosztem siebie!!! Nie mogę o tym nawet spokojnie pisać, bo nóż w kieszeni mi się otwiera. 

Sam młody prezes Vivy, Cezary Wyszyński, nie poczuwał się do spłaty długów swojej fundacji więc, żeby tego uniknąć ogłosił upadłość konsumencką. Zapytany przez sędzię, o wysokość zarobków, odparł, że wynoszą 1500 PLN miesięcznie netto (zastępca zarabia 4500 PLN), żadnej innej pracy niezgodnej ze swoim światopoglądem nie podejmie, a zgodnej też nie, bo nie miałby czasu na ratowanie zwierząt. Czytelnicy o mocnych nerwach mogą zobaczyć ten fragment na YouTube (Cezary Wyszyński prezes jednej z organizacji broniącej "praw" zwierząt ogłasza upadłość konsumencką).

I tu dochodzimy do sedna czyli kary śmierci. Co robić ze sprytnymi psychopatami, którzy dokonują kradzieży zuchwałej używając aparatu państwa, wytaczają procesy o wyimaginowane przestępstwa przeciwko starszym, samotnym, bezbronnym osobom i wyłudzają od nich pieniądze. Państwo w oczywisty sposób nie umie sobie z nimi poradzić, a oni śmieją się mu w nos jak widać na powyższym filmie. Czy takie psychopatyczne, rozwydrzone dorosłe dziecko może się kiedykolwiek zmienić? Myślę, że wątpię, bo nie zniosłoby ciężaru swojej winy, gdyby nagle stało się człowiekiem. Gdyby jednak jakimś cudem do tego doszło, przypuszczalnie samo wymierzyłoby sobie odpowiednią karę...
Miłosz dobrze to wyraził (cytuję z pamięci):
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
gromadę błaznów wokół siebie mając
na pomieszanie dobrego i złego(...)
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
i sznur i gałąź pod ciężarem zgięta...

wtorek, 23 października 2018

Vigano III

Arcybiskup Carlo Maria Vigano napisał kolejny list pełen szczegółów kto, kiedy i w jakiej formie informował Watykan o działalności McCarricka na niwie postępu obyczajowego od roku 2000 (o ile dobrze pamiętam), w odpowiedzi na zarzut kardynała Marca Ouelleta, że nie było konkretnych doniesień w jego sprawie, tylko jakieś plotki. Co ciekawsze list pisany jest językiem, jakim żaden hierarcha się już nie posługuje i odwołuje się do prawd wiary, o których nikt  w Watykanie już nie pamięta.

Vigano stwierdza, że jest starym człowiekiem, niedługo stanie przed Bogiem i boi się sądu. W innym fragmencie wyraża żal za grzech zaniedbania, że nie upublicznił sprawy wcześniej. Przyczynę obecnego kryzysu nazywa po imieniu - homoseksualizm kleru. Na koniec przypomina, że w tym wszystkim chodzi o zbawienie dusz powierzonych pieczy Kościoła.

Co za kontrast z nowomową wylewającą się z instrumentum laboris na Synod Młodych. Można odnieść wrażenie, że to dwa różne Kościoły nigdzie ze sobą nie graniczące i być może tak jest w istocie.

Dla normalnego mężczyzny odpowiedź na powołanie do kapłaństwa wiąże się z rezygnacją z miłości kobiety, założenia własnej rodziny itp, co nie jest łatwą decyzją. Konieczność jej podjęcia weryfikuje siłę wiary i determinację młodych kandydatów. Dla homoseksualisty czy pederasty natomiast to bardzo kusząca propozycja ukrycia swojej nieszczęsnej skłonności, połączona z nieograniczonymi wręcz możliwościami folgowania jej bezkarnie. Żadna wiara nie jest mu potrzebna do wybrania takiej drogi. Nic zatem dziwnego, że w Kościele zawłaszczonym przez homolobby nie ma wiary tylko socjologiczny, politycznie poprawny bełkot. Zbawienie to uczynienie Ziemi "lepszym miejscem" i nie ważne z kim w tym celu się współpracuje - proaborcyjnymi aktywistami, wyznawcami globalnego ocieplenia, zawodowymi LGBTQ-istami czy chińskimi komunistami.

Odwieczna nauka o zbawieniu i potępieniu, zmartwychwstaniu, sakramentach, walce duchowej jest dla tych ludzi nie tylko całkowicie niezrozumiała, ale żenująca i śmieszna. Wierni poważnie ją traktujący nie tylko nie są ich targetem, ale wręcz balastem, którego należy się pozbyć, utrudniającym pochód wszystkich postępowych sił ku świetlanej przyszłości. W świetle tego nie szokuje przedziwna wybiórczość ich "miłosierdzia" i "gotowości do dialogu".

Jestem już bardzo zmęczona tematem kryzysu w Kościele, ale nawet kiedy nie zaglądam do internetu, przypominają mi o tym wypowiedzi niektórych dominikanów, gdyż chodzę do ich Kościoła z przyzwyczajenia (i z powodu hasła "veritas"). Kiedyś naiwnie myślałam, że wszyscy należymy do jednej drużyny - świeccy i zakonnicy - jednej Armii Pana (jak to śpiewało na pielgrzymkach). Jak bardzo się myliłam w tej i wielu innych sprawach... Jestem już bardzo, bardzo zmęczona...

P.S.
Odbyły się wybory samorządowe. Nawet nie chce mi sprawdzać wyników. Jestem bardzo zawiedziona rządami zjednoczonej prawicy, a zwłaszcza uniżonością wobec najpodstępniejszego z naszych wrogów i pełna obaw czym to się może skończyć.

Patrzyłam na plakaty wyborcze z buźkami czyichś niuniów, którym możni protektorzy dali szansę ustawić się w życiu. W oczywisty sposób to nie są nasi przedstawiciele, tylko pomioty uwłaszczonych na majątku narodowym aparatczyków, ubeków, oszustów i innej swołoczy. Od nas potrzebują tylko głosu poza tym mają nas w d... Sama myśl, że mogą mieć z nami coś wspólnego napełniłaby ich (gdyby się przypadkiem pojawiła w rzadko używanej mózgownicy) szczerym obrzydzeniem.


poniedziałek, 22 października 2018

O modernizmie, czyli rozejściu się duchowieństwa z wiernymi

Słucham sobie dr Taylora Marshalla i ks. Dwighta Longeneckera (obaj konwertyci z Kościoła Episkopalnego). Rozmawiają o modernizmie. Jedna rzecz mnie uderza - jako dokładnie potwierdzająca moją intuicję w tej sprawie - całkowicie rozejście się duchowieństwa z powierzonymi sobie wiernymi.

Teologowie pod wpływem idei oświecenia i pewnych nurtów protestanckich w biblistyce zapragnęli dostosować naukę Kościoła i rozumienie Pisma Św. do "naszych czasów", "potrzeb nowoczesnego człowieka". Uznali, że cudów się już nie nosi, z rozmnożenia chleba i ryb zrobili gromadne dzielenie się zapasami, zmartwychwstanie oznacza przetrwanie nauki tragicznie zmarłego Jezusa w sercach jego uczniów, wcielenie i dziewicze poczęcie to rodzaj konwencji, obficie  stosowanej w wielu starożytnych mitologiach itp. Idea, ze wszyscy ludzie zostaną zbawieni zahamowała działalność misyjną Kościoła. Pojęcie zbawienia też stało się niejasne wobec zgubienia nauki o grzechu pierworodnym i grzechu w ogóle, a w takim razie po co nam sakramenty? Po co księża? Po co Kościół?

Taki sposób interpretacji Pisma Świętego dalej straszy w seminariach i w tym duchu kształceni są duchowni, Natomiast wierni w swoim rozumieniu podstawowych prawd wiary w przeważającej większości pozostają przedsoborowi, rozumieją je tak jak były nauczane przez wieki - dosłownie. Dziwny przymus ciągłego "dostosowywania" nauczania Kościoła do potrzeb "nowoczesnego człowieka" nie wynika z potrzeb wiernych, tylko duchownych i teologów, którzy wiarę już dawno stracili albo nigdy jej nie mieli. Podobnie rzecz ma się w kwestiach moralnych. To nie wierni, nie żadni "młodzi" prą do zaakceptowania związków homoseksualnych, tylko stare watykańskie cioty, które cudem dożyły podeszłego wieku nie złapawszy AIDS.

Co gorsza ci ludzie dla niepoznaki operują znanymi od wieków pojęciami podkładając pod nie zupełnie nowe rozumienie. Trudno powiedzieć co papież ma na myśli używając słowa diabeł (prawdopodobnie arcybiskupa Vigano), skoro generał jezuitów twierdzi jawnie, ze Szatan jest rodzajem metafory. Piekło - według papieża Franciszka - nie istnieje, a dusze które odrzuciły Boga przestają po prostu istnieć. Z kolei dominikanie twierdzą, że żadna dusza bez ciała nie może istnieć, co z kolei podważa katolicką naukę o świętych obcowaniu. (Czy to przypadkiem nie była herezja głoszona przez Jana XXII?) Skąd oni to wiedzą? Jaka jest naukowa metoda ustalenia czy istnieją byty duchowe? Na podstawie czego można odrzucić definitywnie taką możliwość?

Najzabawniejsze jest, że cudowne wydarzenia opisane w Piśmie Świętym pod względem trudności wyobrażenia sobie nie zbliżają się nawet do prób objęcia umysłem powstania wszechświata z niczego na początku czasu (w sensie dosłownym, od tego momentu zaczyna się czas i przestrzeń).

Zwolennicy teorii ewolucji mają jeszcze trudniej - wiara potrzebna do uznania za możliwe, że życie  powstało od uderzenia pioruna w aminokwasy (które wzięły się z zapewne z zadu) mogłaby wskrzeszać umarłych, podobnie jak niezachwiana pewność (nie oparta na żadnych dowodach), że zupełnie nowy gatunek mógłby  "wyewoluować" z istniejącego przez przypadkową mutację i selekcję. Zaiste takiej wiary nie widziano nawet w Izraelu w czasach Jezusa.

A co powiedzieć o "genderowcach" na przemian wierzących, że płeć nie istnieje, albo, że istnieją jej 153 warianty. Ci ludzie potrafią twierdzić bez mrugnięcia okiem, że w związkach homoseksualnych rodzi się najwięcej dzieci! Potrafią nazywać dwóch mężczyzn mieszkających ze sobą małżeństwem!!! Systemy prawne wielu państw odnoszą się do takich żartów ze śmiertelną powagą!!! Czy mamy do czynienia ze zbiorową hipnozą? Wiara jak widać czyni cuda, choć może nie takie jakie byśmy chcieli zobaczyć...

Są jeszcze "globalni ociepleniowcy" z równie wiarygodnym credo, ci nawet zostali oficjalnie uznani przez papieża Franciszka, za sprawą encykliki Laudato si.

Chyba nigdy jeszcze ludzkość nie wzbudzała w sobie równie heroicznej wiary w rzeczy jawnie sprzeczne z rzeczywistością. Pozostaje dla mnie tajemnicą, jak w takim kontekście ludzie Kościoła mogą uznawać, że wiara w zmartwychwstanie, dziewicze macierzyństwo cy realną obecność Jezusa w Eucharystii może stanowić nieprzezwyciężalną trudność dla tak zaprawionych adeptów.

Ja sama nie mam żadnych trudności z wiarą w cuda opisane w Ewangelii czy z przyjęciem tradycyjnego nauczania Kościoła. Boga widzę w pięknie natury, w historii ludzkości i losach znanych mi jednostek. (Najtrudniej dostrzec mi jego działanie w moim własnym życiu zwłaszcza, kiedy patrzę na całość.) Kiedy nie potrafię czegoś przyjąć zadaje sobie pytanie czy jestem gotowa to definitywnie odrzucić, odpowiedź zazwyczaj brzmi nie. Wątpliwości czy trudności w wierze nie muszą wcale oznaczać odrzucenia tylko początek jakiejś drogi.






niedziela, 21 października 2018

O. Adam Szustak OP kontratakuje!!!

Obejrzałam wczoraj film o Marcinie Zielińskim (Marcin Zieliński - Fałszywy charyzmatyk zdemaskowany!) i reakcję na niego w wykonaniu o.Szustaka [NV#253] Marcin Zieliński - fałszywy charyzmatyk zdemaskowany! (Q&ANV#253] . Nie znam sprawy zbyt dokładnie (słyszałam jak dr Krajski wspomniał coś o tym panu w tonie niezbyt pochlebnym), więc właściwie z pierwszego filmu dopiero dowiadywałam się, co konkretnie zarzuca się Zielińskiemu. A więc:
  • powiązania z Toronto Blessing wspólnotą (?) znaną z bardzo dziwnych "manifestacji" - jak tarzanie się po ziemi czy nieopanowane ataki śmiechu - i jej wymienionymi z imienia i nazwiska liderami, u których polski charyzmatyk terminował.
  • duży udział protestantów we wspólnocie M. Zielińkiego (Głos Pana), co przyczyniało się do odejścia od nauki katolickiej całej wspólnoty i przeciągania pojedynczych członków na pozycje jawnie antykatolickie
  • niewiarygodnie rozdęte ego lidera, który traktuje  swoją działalność jako sposób osiągnięcia sławy i pieniędzy. Ma np ambicję nauczyć się wskrzeszać zmarłych w tym celu.
  • jego biegłość w manipulacji i spryt w pozyskiwaniu możnych protektorów (uwiarygodniających go duchownych)
  • "nieomylność" lidera, wyrzucanie ze wspólnoty nie podzielających jego zdania
  • podejrzany charakter uzdrowień dokonujących się na prowadzonych przez niego nabożeństwach (choroby wracają po tygodniu, brak trwałych skutków)
  • obwinianie samych chorych w przypadku niepowodzenia modlitwy o uzdrowienie
  • "demonizowanie" wiernych przez nakładanie na nich rąk przez podejrzane indywidua

Wszystkie te zarzuty brzmią dosyć wiarygodnie dla mnie, gdyż widziałam w swoim życiu kilka takich grup i podobnych liderów, a opisane nabożeństwa z modlitwą o uzdrowienie wyglądały wypisz wymaluj jak w wykonaniu wspólnoty Jan Chrzciciel działającej u Paulinów we Wrocławiu. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że odejścia takich wspólnot z Kościoła są stosunkowo częste (vide pastor Chojecki z Lublina), więc pewna ostrożność w zachwytach nad nimi byłaby raczej wskazana.

Reakcja o. Szustaka przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Zachował się tak jakby to on sam został podstępnie zaatakowany, utożsamił się z Zielińskim całkowicie. Można by złośliwie zauważyć, że obaj mają podobnie rozdęte ego i nawyk gwiazdorzenia, jakże uzasadniony u naturalnych liderów, eklezjalnych samców alfa. Charakterystyczne dla takich ludzi jest przekonanie, że jakieś smutne szaraczki stojące o ileż niżej w hierarchii stadnej nie mają prawa krytykować przywódcy, nie maja do niego żadnego doskoku.

Taki był właśnie pierwszy, najważniejszy i właściwie jedyny kontrargument dominikańskiej gwiazdy internetu. Oto jacyś smutni ludzie odczytywali swoje kwestie z kartki patrząc w róg ekranu, a twarze ich nie zdradzały żadnych emocji. Sławny kaznodzieja wytrzymał kilkanaście minut, a potem już przesuwał co kawałek. Być może w ten sposób przeoczył wszystkie konkretne zarzuty i opinie egzorcystów ks. Rajchela i Glasa. Jego kontra ograniczała się do:

  • wykrzykników, że to jakieś bzdury, jakieś blubry (cokolwiek by to miało oznaczać)
  • zapewnienia, że protestanci to nasi bracia i katolicka biblistyka bardzo wiele - jeśli nie wszystko - im zawdzięcza (np metodę historyczno-krytyczną, która do dziś straszy w seminariach i zabija wiarę kleryków)
  • protekcjonalnego potraktowania opinii ks. Rajchela ("jakiegoś biednego księdza" jak się o. Szustak wyraził) i przekręcenie sensu jego wypowiedzi
  • robienia dużej ilości min i uciekania wzrokiem
  • zapewnienia Marcina Zielińskiego o swoim wsparciu wobec tak podłego ataku ze strony "underlingów"
  • pouczenia widzów, żeby nie brali pod uwagę opinii jakichś smutnych ludzi, którzy muszą czytać swoją kwestię z kartki, gdyż po prostu nie mogą mieć racji z przyczyn estetycznych.
  • postraszenia twórców filmu, że sprawa jest zgłoszona do episkopatu i teraz dopiero zobaczą.

Bardzo to było smutne i żenujące widowisko. Więcej dowiedziałam się o o. Szustaku, którego czasem słuchałam, niż o Marcinie Zielińskim, z którym nie zetknęłam się nigdy. Znowu ta niezwykle wybiórcza lojalność duszpasterza, który solidaryzuje się z podejrzanym charyzmatykiem-gwiazdorem, a pogardza zwykłymi ludźmi. Po totalnym wyśmianiu ich braku talentów medialnych uraczył protekcjonalnym stwierdzeniem, że to pewnie "jacyś dobrzy ludzie muszą być" i  z czystej nieświadomości fałszywie świadczą o tak świetlanej postaci, co jest grzechem. Nie dosłuchałam do końca, więc nie wiem czy postraszył ich także potępieniem wiecznym, ale czymże ono jest wobec wyśmiania przez o. Szustaka !!!

czwartek, 18 października 2018

Ordo Sanctae Catherinae Sienensis i powrót Świętej Inkwizycji

Oglądałam wczoraj znakomity wywiad Grzegorza Górnego z Pawłem Lisickim (w internetowej telewizji wpolsce), który mówił m.in. o swojej najnowszej książce Epoka Antychrysta. Przy okazji omawiania sytuacji w dzisiejszym Kościele stwierdził, że same dokumenty papieskie (jak instrukcje o nieprzyjmowaniu homoseksualistów do seminariów) nie wystarczą, potrzebna jest inkwizycja, która je fizycznie  przeprowadzi i jakiś nowy zakon, który się podejmie takiego zadania.

O konieczności przywrócenia inkwizycji sama od dłuższego czasu myślę, ale pomysł założenia nowego zakonu uważam za zachwycająco świeży. Zakon kaznodziejski - w zamyśle Św. Dominika  powołany do zwalczania herezji - od dawna się do tego zadania nie nadaje. W dużym stopniu dał się uwieść przez świat, diabła i ciało. Jezuici - którzy mieli nawracać protestantów - stali się V kolumną oligarchów propagujących homoseksualizm. Podejrzewam, że w każdym z tych zakonów - i w wielu innych - są prawowierni katolicy z dobrym przygotowaniem teoretycznym, zdolni odróżnić herezję od ortodoksji. Można by z nich utworzyć zespół do oczyszczenia seminariów diecezjalnych i zakonnych z heretyków i herezjarchów roboczo nazwany Rigid Catholic Doctrinarians (RCD)

Natomiast do wyeliminowania czynnych homoseksualistów potrzebny jest nowy zakon Ordo Rigoristarum Neopelagianorum w skrócie ORN (nie mylić z ONR) albo mniej konfrontacyjnie Ordo Sanctae Catherinae Sienensis  (ze względu na niepozostawiającą żadnych wątpliwości ocenę sodomii przez patronkę). Musiałby składać się z osób dojrzałych, koniecznie po przezwyciężeniu kryzysu wieku średniego, niepodatnych na pedalskie (ani żadne inne) wdzięki, zdolnych kontrolować swoje emocje i wznosić się ponad nie w trzeźwej ocenie sytuacji, ponadto cechujących się silną wolą i determinacją. Być może powinny być to kobiety, które poradziły sobie ze swoją samotnością i nie widzą powodu, żeby księża i zakonnicy nie mogli, albo wszystkie osoby samotne, którym O.Pilśniak OP stręczył adopcję dzieci autystycznych jako rozwiązanie ich problemów życiowych (ci byliby zdeterminowani, że strach). Zakon mógłby zostać powołany na czas pełnienia swej misji, a po jej zakończeniu rozwiązany. Powinien działać pod przykryciem (bez habitów) najlepiej w przebraniu pogardzanych moherów, koniecznie z koszykiem pisanek do poświęcenia. Taki kamuflaż uśpiłby czujność podejrzanych, a nawet skłonił do zaprezentowania całej gamy aroganckich zachowań i heretyckich tekstów, które można od razu zgłosić do RCD.

P.S.
Po namyśle nazwa Ordo Sancti Petri Damiani byłaby jeszcze lepsza!

środa, 17 października 2018

Jeszcze o prawdziwej przynależności i lojalności

Na stronie dominikańskiej nowy wpis o. Dostatniego! I jest to - suprise, suprise - recenzja filmu Kler utrzymana w tym samym tonie, co opinie o. Golonki i Szustaka. Przypadek? Nie sądzę! O. Dostatni nieco bardziej dryfuje w stronę radości z rozpoznawania w bohaterach politycznych oponentów, ale pozostaje w harmonii z opiniami konfratrów o wezwaniu do nawrócenia, możliwości przejrzenia się w owym wybitnym dziele jak w lustrze itp.

Nie będę się wypowiadać na temat filmu, bo go nie widziałam (zgodnie z zaleceniami autora recenzji), ale byłabym bardzo ciekawa reakcji o. Dostatniego na film "Zakon (kaznodziejski)" albo "Psy pańskie" nakręconego na podstawie opowieści o. Adama Wyszyńskiego OP. Materiał na scenariusz znakomity, można by go nieco podkręcić i hit gotowy. P. Smarzowski pewnie by się nie podjął reżyserii, bo aktywność homoseksualna w zakonie to kwintesencja postępu, ale zdolnych twórców w Polsce nie brak. Scena w której sławny z aktywności medialnej ojciec G. pozoruje ruchy frykcyjne na zadku młodego zakonnika przygotowującego obiad dla współbraci w łódzkim klasztorze wołając "Kaczyński dyma cię w d..pę" wywołałaby entuzjazm na sali. Podobnie mocny finał z przymusowym umieszczeniem w szpitalu psychiatrycznym i brawurową ucieczką pacjenta. Czy o. Dostatni et consortes chcieliby się przeglądać w takim lustrze? Myślę, że wątpię.

Przecież doświadczenie jednego młodego człowieka, w dodatku ulegającego częstym atakom paniki (znaczy niestabilnego emocjonalnie), nie może być ilustracją życia prowincji polskiej dominikanów, w której pracuje wielu porządnych i pobożnych braci. Czyż nie?  To byłoby raczej krzywe zwierciadło! Wiadomo, w przypadku Kleru to co innego, czarni popierają PIS więc im się należy. Niech się mohery oburzają i nawołują do bojkotu. To czysty klerykalizm! Co innego krytykowanie arcybiskupa Życińskiego (TW Filozof), znanego z ekscesów w praskim gej-klubie, albo arcybiskupa Rysia mizdrzącego się do rabina.  Dla"antysemityzmu" "faszyzmu" i "mowy nienawiści" nie może być miejsca...

Z jakichś tajemniczych powodów świadectwo arcybiskupa Vigano ujawniające przywrócenie McCarricka do łask przez papieża Franciszka mimo jego wiedzy o "dokonaniach" amerykańskiego kardynała na polu wprowadzania postępu obyczajowego w seminariach także zostało zaliczone przez o. Dostatniego do klerykalizmu. Przyznam, że nie nadążam za tą talmudyczną logiką.

Tu wraca kwestia prawdziwej przynależności i lojalności, o której pisałam w poprzednim wpisie. Jest dla mnie całkowicie jasne, że wielu dominikanom  - jak o. Dostatni  czy medialny ojciec G. - jest znacznie bliżej do GW czy TVN niż do wiernych przychodzących do ich Kościoła. Niech przychodzą te jelenie i dają kasę, a zniesiemy nawet ich obrzydliwe śmierdzące jaja w Wielką Sobotę (choć z trudem), a serce nasze będzie spoczywać w kwiecie lotosu u stóp pana (George Sorosa).




O "szlachetności" kardynała Wuerla i lojalności papieża Franciszka

Słuchałam właśnie (robiąc obiad) mojego ulubionego duetu - dr Taylor Marshall i Timothy Gordon - komentującego odpowiedź Franciszka na rezygnację Donalda Wuerla. Papież, co prawda ją przyjął, ale wyznaczył skompromitowanego hierarchę administratorem swojej dotychczasowej archidiecezji waszyngtońskiej tzn de facto pozostawił na stanowisku. Wuerl zachowa także tytuł kardynała i arcybiskupa oraz pozostanie członkiem kongregacji do spraw biskupów tzn będzie miał władzę nad wszystkimi protestującymi przeciw niemu księżmi (będzie mógł ich wysłać do psychuszek jak Cupich) oraz wpływ na wybór nowych biskupów na całym świecie.

Amerykańscy komentatorzy, dobrzy katolicy, po każdym zdaniu listu papieża do kardynała zbierają szczęki z bruku. Po prostu nigdy nie widzieli takich standardów, ani takiej przewrotności. Człowiek ewidentnie mający udział w kryciu nadużyć seksualnych kleru, na co są dowody znane opinii publicznej, pozostaje na stanowisku! Nawet administracja Obamy rzuciłaby go na pożarcie (feed to the dogs), żeby zachować twarz. Co więcej jest publicznie chwalony za swoją szlachetność, przy której pewne drobne pomyłki jak krycie McCarricka to pikuś, i zapewniony, że mimo knowań złych ludzi nagroda go nie minie, może spać spokojnie. Owa słynna szlachetność miała polegać na tym, ze tak niecnie atakowany mógł się bronić, ale tego nie zrobił. W rzeczywistości nie robił nic innego tylko łaził po CNN -ach i się usprawiedliwiał, że nic nie wiedział. To najbardziej poraziło Marshalla & Gordona - nieznana w "English speaking world" przewrotność - chwalenie kogoś za powstrzymanie się od działań, którym de facto oddawał się bez przerwy. Tak samo papież Franciszek oskarżony przez arcybiskupa Vigano, ogłosił, że jak - nie przymierzając - baranek prowadzony na rzeź nie powie ani słowa na ten temat, a od tej chwili nie minął dzień bez aluzji do "wielkiego oskarżyciela" szerzącego podział ujawniając grzechy biskupów i intensywnego knucia jak przypisać odpowiedzialność za krycie McCarricka zmarłemu Janowi Pawłowi II, który nie może się bronić.
Obaj komentatorzy uznali to za "perronizm", mi raczej kojarzy się  z marksizmem i leninizmem tak drogim wrażliwemu społecznie serduszku papieża.

Cała ta historia świetnie ilustruje kwestię prawdziwej przynależności różnych osób i jak bardzo ona odległa od formalnej. Papież na każdym kroku dystansuje się od sztywnych i przeciętnych chrześcijan, faryzejskich neopelagianistów, którym się wydaje, że są doskonali , a wyciąga miłosierne ramiona do chińskich komunistów, proaborcyjnych  aktywistów, oszustów klimatycznych, zawodowych homoseksualistów i ludzi żyjących w konkubinacie z wolnego wyboru. Prawdziwie lojalny jest  jedynie wobec ludzi, którym zawdzięcza swój wybór i którzy popierają jego linię destrukcji Kościoła. Mogą mieć na sumieniu grzechy niewyobrażalne dla przeciętnego śmiertelnika, a włos im z głowy nie spadnie.

poniedziałek, 15 października 2018

O psychologicznym uwiedzeniu

Słuchałam dzisiaj wykładów Anny Wasiukiewicz, psychologa i krytyka psychologii zarazem. Przypomniało mi to owe czasy, kiedy szukałam kogoś mądrego, kogoś, kto wie lepiej. Psychologia też była etapem mojej "podróży". Ile kretyńskich decyzji podjęłam pod wpływem bełkotu o samorealizacji, nieograniczonych możliwościach, pozytywnym myśleniu itp, to się w pale nie mieści. Dopiero teraz do mnie dociera jak rujnujący wpływ miała ta przygoda na moje życie.

Po pewnym czasie musiałam uznać jałowość tego przedsięwzięcia. zwróciłam się bardziej w stronę duchowości. W sposób nieunikniony musiałam zaliczyć modlitwy o uzdrowienie, o przecięcie niebożych więzi, a nawet spowiedź furtkową, tylko na uzdrowienie międzypokoleniowe nie udało mi się załapać, zanim zostało potępione. Według p. Wasiukiewicz to wszystko praktyki wywodzące się z bardzo nieraz szemranych terapii, które dostały się do Kościoła wraz z ruchem charyzmatycznym.
Z jednej strony odczułam ulgę (zawsze czułam, że to jednak coś dziwacznego) a z drugiej zadumałam się jak to łatwo można wdepnąć w g... nawet w Kościele i to pod wpływem spowiednika.

Anna Wasiukiewicz stawia tezę, że psychologia jest konkurencyjnym do Chrześcijaństwa systemem wierzeń, nie tylko niekompatybilnym, ale mającym wręcz za zadanie jego destrukcję. Przed soborem było to oczywiste - pisma Freuda były zakazane, a psychoanalizę traktowano jako grzech ciężki. Po soborze wszyscy dorośli wyszli (z Kościoła), a dzieci zostały same w domu i jak to głupie dzieci otworzyły drzwi obcym i wpuściły wrogów do środka. Najlepszym dowodem był eksperyment Karla Rogersa na zakonnicach. "Trening uwrażliwiający" zaplanowany na 2 lata musiał zostać przerwany, gdyż na skutek degrengolady moralnej sióstr zgromadzenie rozwiązano.

Pewien ksiądz z diecezji płockiej opuszczając kapłaństwo, opisał w obszernym liście do przełożonych powody swojej decyzji. W seminarium skierowano go na kurs 12 kroków jako współuzależnionego, gdyż miał ojca alkoholika (nie odczuwał jakichś szczególnych problemów z tego powodu). Potem nawiedzony opiekun roku skierował całą grupę kleryków na terapię ustawień rodzinnych Berta Hellingera, która miała na nich wpływ rujnujący. A przed święceniami (o ile dobrze pamiętam) wszyscy mieli obowiązek wziąć udział z rekolekcjach odnowy w Duchu Św. Po tych wszystkich figlach człowiek był załatwiony, zaczął nienawidzić ojca, nie mógł spać w nocy ze strachu, czuł ciągle jakąś obecność w pobliżu itp.

Przychodzi mi też do głowy przypadek o.Krzysztofowicza OP, który im bardziej był terapeutą, tym mniej chrześcijaninem, zakonnikiem i księdzem. Zakończył odejściem z wielkim przytupem, zamieszczając w internecie swoją wersje przypowieści o synu marnotrawnym, w której tytułowy bohater w obcej krainie, gdzie wchrzania strąki dla świń, poślubia córkę gospodarza, dorabia się majątku i do ojca już nie wraca. Dodatkową atrakcją tej historii, jest mroczny wątek "przyjaźni" z Marcinem Plichtą, sławnym słupem afery Amber Gold.

Myślę, że upowszechnienie się psychologii i psychoterapii w dużej mierze przyczyniło się do kryzysu kapłaństwa. Wiara wielu kleryków i księży została podcięta - przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Zyskali nowego Boga - własne pragnienia, także natury erotycznej. Dowiedzieli się, że życie seksualne jest warunkiem osiągnięcia któregoś tam stopnia ludzkiej dojrzałości, a bez tego zatrzymają się w rozwoju, że tłumienie popędu jest złe i prowadzi do nerwicy i temu podobne "prawdy objawione", które uznali za ważniejsze niż Ewangelia. Skutki znamy (przynajmniej częściowo).

Przypomniałam sobie jak niejaki o. Pilśniak OP miał dla osób samotnych jedną radę - zaadoptujcie niepełnosprawne dzieci! Bezdzietnym małżeństwom nigdy takiego rozwiązania nie proponował - wiadomo, w pojedynkę łatwiej podjąć taki ciężar. Wygłaszał swą zbawczą radę z dużą surowością i pewną domieszką zniecierpliwienia, a spełniwszy duszpasterski obowiązek wracał do klasztoru, gdzie bracia - w formie żartu - pozorują ruchy kopulacyjne, proponują sobie zrobienie loda, zakładają profile na gejowskich portalach, urządzają libacje połączone z homoseksualnym seksem i praktykują temu podobne umartwienia, a wszystko to z miłości oczywiście. Taki obraz wyłania się się w każdym razie z relacji o. Wyszyńskiego OP. Jeśli w jakimś stopniu odpowiada rzeczywistości, to kontrast z drogą proponowaną wiernym świeckim jest zachwycający.

niedziela, 14 października 2018

Celebrykalizm, czyli czy można krytykować arcybiskupa?

Ks. Isakowicz-Zalewski stwierdził onegdaj, że za komuny SB wręcz polowała na księży homoseksualistów ze względu na idealną wręcz możliwość szantażu, a zwerbowawszy na tajnych współpracowników ułatwiała szybką karierę. Sprzeciw wobec dezubekizacji był więc w dużej mierze dziełem homolobby - ujawnienie tajnych współpracowników byłoby zarazem ujawnieniem sodomitów i ich ciemnych sprawek. Za jednym zamachem można było oczyścić Kościół z obu tych toczących go śmiertelnych chorób. Ponieważ tak się nie stało postacie takie jak np arcybiskup Życiński (TW Filozof) mogły zażywać statusu celebryty, fetowanego przez GW, do końca swych dni.

Z dwóch niezależnych źródeł (od Michalkiewicza i Międlara) słyszałam o występach gościnnych arcybiskupa lubelskiego w klubie gejowskim w czeskiej Pradze. Podobno tak się rozochocił, że ów przybytek sodomii zdemolował, doznając przy tym pewnego uszczerbku na zdrowiu. Za zniszczenia oczywiście zapłacił. Nasuwa się uzasadnione pytanie czy z pieniędzy archidiecezji.

Grzegorz Braun podczas jednego ze swoich wykładów na KULu zapytany o arcybiskupa Życińskiego wypowiedział się jednoznacznie negatywnie nazywając go m.in. łajdakiem (o ile dobrze pamiętam). Bardzo to oburzyło środowisko GW, a o.Dostatni posunął się do protestowania przeciwko przyznaniu reżyserowi nagrody (na festiwalu w Niepokalanowie) za znakomity film Eugenika.

Tymczasem o ile mi wiadomo czasownik "łajdaczyć się" oznacza nieuporządkowaną aktywność seksualną. Czy nie w takim celu odwiedza się gej-kluby? Natomiast rzeczownik łajdak jest synonimem nikczemnika, człowieka dopuszczającego się czynów odrażających moralnie. Czy współpraca z SB w przypadku księdza nie należy do tej kategorii? Czy podwójna zdrada wobec Boga i ludzi (jako współpracownik SB i sodomita) nie jest wystarczającym powodem do użycia tak mocnego określenia?

A może tak znaczna persona jak arcybiskup i to jeszcze zaprzyjaźniony z GW nie powinna podlegać krytyce ze strony zwykłych śmiertelników (nawet jeśli są znakomitymi dokumentalistami, propagującymi w swoich filmach katolicki punkt widzenia)? Czy to nie jest ów słynny klerykalizm o którym wspominał papież Franciszek przy okazji kryzysu "pedofilskiego"?. O. Dostatni pouczył nas na stronie dominikańskiej, że polega on na wyłączeniu grupy osób z odpowiedzialności za swoje czyny, zagwarantowanie im bezkarności przez nie dopuszczanie krytyki ze względu na ich status świętych krów.

Wyglądało to tak jakby w oczach o. Dostatniego agenturalna przeszłość i wołająca o pomstę do nieba sodomia arcybiskupa była niczym w porównaniu z bluźnierczym atakiem profana na świętą krowę. Jak to tak cham na pana? Ciemnogrodzianin na światłą elitę (nawet wątpliwej reputacji)?  I tu wracamy do mojej obsesji mianowicie hierarchii stadnej. Nie mam tu na myśli oficjalnego porządku podległości wprowadzonego w jakiejś instytucji w celach organizacyjnych, tylko hierarchię nieoficjalną opartą na przynależności do ekskluzywnego klubu i przyjmowaniu obowiązujących w nim poglądów, które stają się dla członków znacznie ważniejsze niż np dziesięć przykazań Bożych, o Ewangelii nie wspominając.

O. Dostatni oburzając się na gniewne wypowiedzi w Internecie na temat zaplanowanej debaty między biskupem a rabinem i nie dość gorliwą reakcję prokuratury, ujawnił swój własny (łatwy do przewidzenia) katalog grzechów głównych: "antysemityzm", "faszyzm" i "mowa nienawiści". Żadne z tych określeń nic nie znaczy (albo raczej można podłożyć pod nie cokolwiek, wedle zapotrzebowania), ale sygnalizuje przynależność do klubu ludzi światłych (virtue signalling).

Ludzie światli i kulturalni jak to wyraził Jacek Żakowski w rozmowie z Pawłem Lisickim przyjmują np panującą narrację o holokauście, która nie ma dokładnie nic wspólnego z historią i nie wychylają się ze swoim prowincjonalnym punktem widzenia nawet jeśli jest oparty na faktach. Mateusz Morawiecki mówiąc o "Jewish perpetrators" (na co istnieją setki dowodów w postaci ich pamiętników) zachował się jak ostatni cham pierdzący w towarzystwie królowej angielskiej. Przyznam, że na takie dictum szczęka klapnęła mi o bruk. Kategoria prawdy dla takich ludzi po prostu nie istnieje.

Niestety coś podobnego da się zaobserwować w Kościele. W zakonach i diecezjach istnieją nieoficjalne "katalogi grzechów śmiertelnych" które przyprawiłyby wiernych o zawał serca. Nikt ich expressis verbis nie artykułuje, ale można je stosunkowo łatwo zrekonstruować po objawach. Oto zakonnik urządzający alkoholowe libacje połączone z seksem oralnym i analnym między mężczyznami (w tym studentami z duszpasterstwa akademickiego) jest po prostu przeniesiony do stolicy, gdzie obejmuje urząd przeora, a inny - młodzieniec słabego zdrowia - nietaktownie zgłaszający przełożonym homoseksualne awanse ze strony współbraci - zawieszony (po uprzedniej próbie zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym). Kardynał homoseksualista zaskoczony przez policję na zaprawionej kokainą homoseksualnej orgii, zorganizowanej przez swojego sekretarza, reprezentuje kościół na konferencji międzyreligijnej, a nuncjusz whistleblower ukrywa się w obawie o swoje życie po ujawnieniu kilku nieprzyjemnych faktów. Księdza, który spalił bluźnierczą tęczową flagę z krzyżem, zsyła się do psychuszki, a zakonnika jawnie propagującego grzech sodomski promuje jak primadonnę i obwozi po świecie jak - nie przymierzając - kobietę z brodą.

Lojalność obowiązuje wyłącznie wobec "swoich", więź - jak w mafii - scementowana jest umoczeniem w coś kompromitującego, W tym "kodeksie honorowym" nie istnieje Bóg, ani wierność wobec niego, ani - tym bardziej - świeccy wierni.  Zestaw prawd wiary wyznawanych przez owe elitarne kręgi jest też zupełnie inny od wiary zwykłych ludzi. Ta jest wstydliwym sekretem - demony, anioły, zagrożenia duchowe, rozmnożenie chleba i ryb, piekło, świętych obcowanie (przecież dusza i ciało są nierozdzielne!), grzech pierwszych ludzi, dziewictwo Maryi, niepokalane poczęcie, zmartwychwstanie - tego się już nie nosi!

Teraz "miłość" jest en vogue. Jest tak nieskończenie plastycznym i pojemnym pojęciem, że dokładnie wszystko można pod nie podłożyć -  zatroskanie rodziców o opóźnione w rozwoju dziecko i wizytę w dark roomie, opiekę nad starą matką i niezobowiązujący seks na  imprezie - dla każdego coś miłego.  Czyńcie co chcecie, jeśli tylko nazwiecie to miłością - parafrazując św. Augustyna albo otwartym tekstem: "grzeszcie śmiało" jak ujął to Luter, nowy święty Kościoła Katolickiego.

Równie spostponowane piękne słowo "miłosierdzie" oznacza po prostu akceptację dla grzechu, ze szczególnym uwzględnieniem sodomii wśród kleru.











sobota, 13 października 2018

Jan Paweł II zostanie kozłem ofiarnym w aferze McCarricka!!!

Po bezceremonialnej odmowie wszczęcia dochodzenia w sprawie McCarricka udzielonej - po miesięcznym oczekiwaniu - delegacji amerykańskich biskupów przez papieża Franciszka, w zeszłą sobotę ogłoszono plan przeprowadzenia "śledztwa" na podstawie dokumentów watykańskich. "Dokumenty watykańskie" to sprowadzona z centralnego archiwum w Warszawie korespondencja Jana Pawła II z  Anną Teresą Tymieniecką, (profesorem filozofii w USA), z którą łączyła go długoletnia przyjaźń.

McCarrick zorientowawszy się, że ma ona dostęp do ucha papieża starał się o zawarcie znajomości, zrobienie jak najlepszego wrażenia i skłonienie do polecenia swojej osoby jako dobrego kandydata na kardynała. Można więc przypisać wpływowi Tymienieckiej jego awans na arcybiskupa Waszyngtonu w 2000 i wyniesienie do godności kardynalskiej rok później.

W tej sprytnej narracji zastanie pominięte kilka drobnych faktów. Po pierwsze, że u Jana Pawła II w 1991 została zdiagnozowana choroba Parkinsona i wraz z pogarszającym się stanem zdrowia coraz bardziej polegał na swoim sekretarzu i doradcy Stanisławie Dziwiszu, który stał na straży wszystkich informacji docierających do papieża i kupczył dostępem do niego, preferując najhojniejszych. Każdy, kto chciał uzyskać prywatną audiencję musiał zapłacić 3000 $ (jako dar dla stolicy apostolskiej). Dziwisz przyjmował także - podobnie jak wielu innych urzędników kurii rzymskiej - liczne dary w gotówce od McCarricka, które miały iść na budowany w Polsce szpital.

To Dziwisz zadzwonił do amerykańskiej nuncjatury z informacją o przeniesieniu McCarricka do Waszyngtonu. Ówczesny nuncjusz Gabriel Montalvo byl ta informacją niepomiernie zdziwiony, natychmiast nakazał o. Boniface Ramsey'owi OP, profesorowi seminarium w Newark, gdzie McCarrick był poprzednio arcybiskupem, ujawnienie jego homoseksualnych zapędów wobec kleryków.  Ówczesny sekretarz stanu Angelo Sodano nigdy nie poinformował amerykańskiej nuncjatury o jakichkolwiek efektach tego listu. Tenże Sodano i Dziwisz byli osobami kryjącymi osławionego pederastę Marciala Maciela założyciala Legionistów Chrystusa. Kiedy Dziwisz został biskupem w 1998, to właśnie Maciel wydał dla niego huczne przyjęcie.

Dziwisz zadzwonił także do watykańskiej kongregacji do spraw biskupów z informacją, że bardzo ucieszyłoby Ojca Świętego, gdyby McCarrick został arcybiskupem Waszyngtonu. Ówczesny prefekt kongregacji Giovanni Battista Re, początkowo przeciwny tej "sugestii", rok później dostał kardynalski kapelusz równocześnie z McCarrickiem.

Jan Paweł II był bardzo krytykowany za brak reakcji w sprawie Maciela, wygląda jednak na to, że osławiony pederasta wraz z  McCarrickiem dzięki pieniądzom i wpływom znaleźli sobie sojuszników w osobach Sodano i Dziwisza, którzy bardzo pilnowali aby prawda o nich nigdy nie dotarła do uszu papieża. Wszystkie te informacje zawdzięczam church militant (Exclusive Special Report—Vatican Rigging the McCarrick Investigation). Michael Voris konkluduje, że nie wiadomo, czy Jan Paweł II kiedykolwiek dowiedział się prawdy o McCarricku, natomiast pewne jest, że Franciszek taką wiedzę posiadał i mimo to cofnął nałożone na niego sankcje.

Nie jestem w stanie zweryfikować tych informacji, ale brzmią bardzo prawdopodobnie. Wątek Tymienieckiej już raz próbowano wykorzystać do rzucenia cienia na reputację papieża Polaka. Łatwo więc będzie ten kotlet odgrzać przypisując jej nadmierny i niewłaściwy wpływ na jego decyzje personalne. Stare mizoginiczne cioty watykańskie już zacierają lepkie łapki na myśl o nadzwyczajnej obfitości i częstotliwości ich korespondencji.

Natomiast jeśli chodzi o kardynała Dziwisza, to ks. Isakowicz-Zalewski wspominał, że list w sprawie arcybiskupa Paetza Wanda Półtawska osobiście odczytała papieżowi, gdyż była pewna, że zostawiony na biurku nigdy nie dotrze do rąk adresata. Podobno Dziwisz jej bardzo nie cierpiał.

O kupczeniu dostępem do Jana Pawła II osób i informacji (albo ich zatajaniem) opowiadał na swoim vlogu Jacek Międlar. Wspominał także o krakowskiej działalności finansowej kardynała Dziwisza przy okazji sprawy dziwnej bezkarności ks. Sowy.

Planowane przypisanie winy w sprawie promocji McCarricka Janowi Pawłowi II rymuje się także z antypolską wypowiedzią papieża Franciszka w samolocie, w drodze powrotnej z krajów  bałtyckich.Widać, że on sam i jego postępowe otoczenia podziela sentymenty swoich ideowych towarzyszy spod znaku sierpa i młota.

piątek, 12 października 2018

Synod młodych czy podstępna gra starych (ciot)

LifeSiteNews podało wczoraj, że kardynał Coccopalmerio był obecny na sławnym przyjęciu gejowsko - kokainowym, na które wkroczyła watykańska żandarmeria i dokonała aresztowań (https://www.lifesitenews.com/news/source-vatican-cardinal-was-at-drug-fueled-homosexual-party-and-pope-knows).

Impreza odbywała się w mieszkaniu monsignora Capozzi, (sekretarza kardynała) znajdującym się w budynku Kongregacji Nauki Wiary. O to mieszkanie bezskutecznie starał się kardynał Gerhard Mueller, ówczesny prefekt, dla jednego ze swoich podwładnych, ale na wyraźne życzenie papieża zostało przyznane Cappoziemu, aby miał gdzie urządzać swoje sławne przyjęcia. Policja interweniowała na skutek licznych skarg mieszkańców. Zastawszy kardynała "przewodniczącego zgromadzeniu" pouczyła go aby się zwinął zanim zaczną się aresztowania. Zaćpanego gospodarza - Capozziego - odwieziono do szpitala na detoks.

Kardynał Coccopalmerio, sam praktykujący homoseksualista, jest zapamiętałym wrogiem usuwania ze stanu kapłańskiego winnych przestępstw seksualnych, także na nieletnich. Wstawił się m.in. za  Don Mauro Inzoli'm, który molestował licznych chłopców także podczas spowiedzi. Papież się zgodził przywrócić pederastę do stanu duchownego, ale na wieść o wyroku więzienia wydanego przez świecki sąd, zmienił zdanie.

Coccopalmerio i jemu podobni stoją za usunięciem kardynała Muellera ze stanowiska prefekta Kongregacji Nauki Wiary pod pretekstem nadmiernej surowości i braku miłosierdzia wobec winnych przestępstw seksualnych. Zarzut raczej zabawny zważywszy, ze tylko 20% z nich usunięto za stanu kapłańskiego.

Czy Coccopalmerio, który właśnie reprezentuje Watykan na Kongresie Religii Świata w Astanie jest postacią wyjątkową w swojej ohydzie czy to smutna norma? Obawiam się, ze ta druga opcja jest bliższa  prawdy.

Kardynał Baldisseri zapytany o określenie LGBTQ youth w Instrumentum laboris na synod młodych, powiedział, ze sami młodzi umieścili takie sformułowanie w swoim dokumencie. Zespół LIfeSiteNews sprawdził to i zakomunikował kardynałowi, że nic takiego tam nie ma. Ten udał zdziwienie, po czym stwierdził, że tak czy siak LGBTQ youth zostaje w Instrumentum Laboris.

Wszystko wskazuje na to, że to nie świat prze do wprowadzenia zmian w odwiecznym nauczaniu Kościoła, tylko wewnętrzne homolobby - gromada dobrze ustawionych, cynicznych starych ciot, zainteresowanych jedynie własnymi d.pami, przez lata używanymi niezgodnie z przeznaczeniem. Ciągle jeszcze wahają się wystąpić pod własnym tęczowym sztandarem, więc knują pod szyldem synodu najpierw rodzin, a teraz "młodych". Młodzież katolicka jest zdecydowanie mniej zainteresowana tematem.

Prawo świeckie onegdaj karało takich ludzi śmiercią, najczęściej przez spalenie.  Teraz są całkowicie bezkarni, co gorsza przejęli Kościół, aby go zniszczyć. Mam nadzieję, że jednak się przeliczą. Nikt nie potrzebuje Kościoła Starych Ciot. Dla ludzi o takich upodobaniach istnieją kluby gejowskie, portale randkowe (na których - jak twierdzi o. Wyszyński - ok. 20-30 polskich dominikanów ma swoje profile), itp. Do Kościoła przychodzi się po coś całkiem innego.

Piękne słowo miłosierdzie oznacza obecnie akceptację dla klerykalnej sodomii. Nic dziwnego, że jesteśmy nim stale bombardowani i szantażowani. Tzw. "brak miłosierdzia" jest jedynym grzechem, który się ostał w Kościele Starych Ciot. Tylko za to przestępstwo grożą w nim realne i błyskawiczne sankcje jak usunięcie ze stanu kapłańskiego (Międlar), zesłanie do psychuszki (ks.Kalchik) czy kampania zniesławiająca (abp Vigano), aby pederaści, heretycy i oszuści finansowi mogli spać spokojnie. Prezentowana jest w nim zupełnie nowa wiara z nowym katalogiem występków (antysemityzm, faszyzm, mowa nienawiści) i cnót (tolerancja, otwartość i pies wie co jeszcze).

środa, 10 października 2018

O oburzeniu o. Dostatniego

O. Dostatni się oburzył i dał temu wyraz na stronie dominikańskiej. Na wieść o wydarzeniu pt Debata dwóch ambon w kościele dominikanów w Lublinie jacyś źli ludzie dali upust bezsilnej wściekłości na swojej stronie internetowej, a prokuratura nie uznała tego za wystarczający powód do ścigania ich z urzędu.  Każdy ma prawo się oburzać, a nawet dawać temu wyraz, ale naprawdę przerażająca była dla mnie nowomowa lewicy, którą o. Dostatni się posługuję, z klasycznym arsenałem pałek do okładania przeciwników jak "faszyzm", "antysemityzm" i "mowa nienawiści".

Nie znam o. Dostatniego, zapewne nigdy nie uznałby mnie za godną rozmowy, ale z dobrego serduszka chciałabym wyjaśnić mu powód gniewu złych ludzi, bez grzmocenia ich wyżej wymienionymi pałami.

Dzieje ustawy o IPN uświadomiły nam wszystkim ile warty jest dialog z Żydami. Poziomu ich nienawiści i monstrualności rozpowszechnianych o nas kłamstw w Izraelu i na całym świecie,nie przeskoczymy nigdy. Pogróżki złych ludzi to zabawa przedszkolaków w porównaniu z cyniczną kampanią PR-ową przedziwnie zsynchronizowaną z polityka historyczną Niemiec, którą Żydzi prowadzą od lat celem ograbienia nas z majątku narodowego albo jeszcze gorzej. Każdy człowiek spoza salonu, do którego ojciec aspiruje, widzi to wyraźnie, a amerykańska ustawa 447 musiała otworzyć oczy wątpiącym. Jest to ewidentnie akt wrogi ze strony sojusznika, z którym wiążemy pewne nadzieje. Trudno mięć wątpliwości co do udziału potężnego żydowskiego lobby w tej sprawie.

Dziwne słowa biskupa Rysia, który zaliczył hitlerowców do chrześcijan, co pozostaje w jaskrawej sprzeczności z faktami, a także wypowiedzią papieża Benedykta XVI na ten sam temat, musiały rozdrażnić polską opinie publiczną, zwłaszcza w sytuacji prowadzonej przeciw nam wojny informacyjnej. Tak prowokacyjne virtue signalling skłoniło pewne środowiska do uznania go za pożytecznego idiotę albo wręcz zdrajcę, czemu trudno się dziwić.

Tzw. dialog z Judaizmem podjęty po Soborze Watykańskim II okazał się - oględnie mówiąc - jałowy. Jego jedynym skutkiem wydają się coraz dziksze oskarżenia Żydów pod adresem Chrześcijan. Ks. prof. Chrostowski, biblista i wieloletni uczestnik tego ryzykownego przedsięwzięcia, wielokrotnie wypowiadał się na ten temat w sposób bardzo wyważony, ale nie pozostawiający wątpliwości.

Jeżeli lubelscy dominikanie po tym wszystkim organizują debatę biskupa z rabinem, to musi to być odczytane jako rodzaj prowokacji. Prowokacja ma to do siebie, że może kogoś sprowokować np do nieszczególnie eleganckiej wypowiedzi w internecie ( nie każdy jest subtelnym salonowcem), organizatorzy powinni to wliczyć w koszta.

Groźby karalne nie były karalne, kiedy dotyczyły lidera opozycji za rządów PO-PSL. Pewien lubelski ex-polityk celebryta zapowiadał, że go odstrzeli wypatroszy, a skórę wystawi na sprzedaż czy coś równie dowcipnego. Czy sądzi ojciec, że akcja Piotra Cyby była zupełnie niezwiązana z tego rodzaju głosami? On też chciał odstrzelić Kaczyńskiego, z braku laku zamordował Marka Rosiaka. Oburzał się ojciec wtedy na "klasyczną mowę nienawiści" i "nawoływanie do przemocy"? Pytam, bo nie pamiętam, natomiast pamiętam, ojca próbę skłonienia jury festiwalu w Niepokalanowie do odebrania nagrody za znakomity film Eugenika przyznanej Grzegorzowi Braunowi, gdyż ten onegdaj wyraził swoją negatywną opinię o biskupie Życińskim podczas wykładu na KULu. Nie pamiętam czy użył słowa łotr, nikczemnik czy łajdak, żadne z nich nie jest uznane za wulgarne.

Obecną ekipę rządzącą można oskarżać o wiele, ale o antysemityzm akurat nie. Wyborcy zjednoczonej prawicy są zażenowani poziomem uniżoności i uległości władz RP wobec Żydów (zwłaszcza sekty Chabad Lubawicz) i ich roszczeń oraz pełni najgorszych przeczuć czym to się może skończyć.

Poza tym ani "antysemityzm" ani "faszyzm" ani "mowa nienawiści" nie zaliczają się - o ile wiem - do grzechów głównych, ani też grzechów wołających o pomstę do nieba. Natomiast zalicza się do nich homoseksualizm, zwłaszcza praktykowany przez duchownych i zakonników.

P.S.
Zajrzałam właśnie na stronę dominikańską - wszystkie komentarze pod tekstem o. Dostatniego są usunięte!!! Pierwszy rzeczywiście nie przebierał w słowach, ale pozostałe były cywilizowane w formie i treści (jeden nawet popierał punkt widzenia autora). Miałam nosa komentując go na swoim blogu!





niedziela, 7 października 2018

O grzechu pierworodnym, teorii ewolucji i inkwizycji

Według Michaela Rose, autora książki Goodbye good men, w seminariach duchownych USA wykładowcy nie wierzą w grzech pierworodny i tą niewiarą zarażają kleryków. Nie wiem czy autor tłumaczy w swoim dziele powód owej niewiary (nie czytałam) więc pokuszę się o własne wyjaśnienie.

Pierwszy powód to owa osławiona metoda historyczno-krytyczna, która odrzuca z Pisma św. wszystko co nie jest zgodne z codziennym doświadczeniem przeciętnego człowieka. stąd np dziewicze macierzyństwo, zmartwychwstanie, a nawet rozmnożenie chleba i ryb nie mogło odbyć się tak jak jest opisane w ewangeliach. Zabawne, że ci sami ludzie, uśmiechający się pobłażliwie czytając o cudach i interpretujący zmartwychwstanie jako przetrwanie nauki Jezusa w sercach uczniów po jego tragicznej śmierci, nie mają żadnych problemów z przełknięciem teorii ewolucji i innych równie "naukowych" wykwitów XIX- wiecznego scjentyzmu.

Wyznam szczerze, że nie mam najmniejszych trudności z wiarą w zmartwychwstanie i nie widzę żadnych powodów, żeby podważać relacje świadków, natomiast pomysł, że życie na ziemi powstało na skutek uderzenia pioruna w aminokwasy wydaje mi się poniżej trzeciorzędnej powieści Science Fiction (inspiracja Frankensteinem Mary Shelley i doświadczeniami Galvaniego na martwych żabach jest wyraźnie widoczna). Nawet gdyby coś tak kretyńskiego było możliwe, to należałoby się zastanowić skąd wzięły się owe aminokwasy (które są skomplikowanymi strukturami), ziemia i cały wszechświat. Oczywiste dowody kambryjskiej eksplozji życia, tkanka miękka w kościach dinozaurów, ich datowanie węglem C 14 na najwcześniej 40 tys. lat przed Chrystusem nie jest jednak w stanie zachwiać wiarą wyznawców ewolucji. Dalej wyobrażają sobie owe miliardy lat, w czasie których człowiek ewoluował od ślepej ameby do prymitywnych, a zróżnicowanych hominidów, by w końcu dojść do oświeconego lewicowo-liberalnego establishmentu zaszczycającego ciemny motłoch swoim  przewodnictwem. Nawet najnowsze badania genetyczne - ustalające wiek Y-chromosomalnego Adama i mitochondrialnej Ewy na ok. 100  tyś. lat - nie podważają w ich oczach wiarygodności drogiej ich sercu teorii.

Przyjęcie owego ateistycznego mitu wyklucza  prawdę o upadku pierwszych ludzi i jego skutkach dla nas. Kto według pomysłu Darwina i jego następców mógłby być tak określony? Która grupa małpoludów? Przecież ewoluowały niezależnie w odległych lokalizacjach jak nie przymierzając grzyby po deszczu?  Do dziś pamiętam owe rzekome Sinantropy, Australopiteki, Neandertalczyki i inne Cromagnonczyki z biologii w PRL-owskiej szkole. Z tejże szkoły pamiętam też twierdzenie, że wszechświat jest wieczny i nie miał początku (chyba końca też nie będzie miał?). Pamiętam jak próbowałam objąć ową "prawdę" swoim nastoletnim intelektem, ze słabym skutkiem zresztą. A przecież już wtedy było wiadomo, że początek musiał mieć, gdyż inaczej byłby nieskończenie jasny i gorący. O ile dobrze pamiętam ktoś mądry uświadomił to ludzkości prostym pytaniem "dlaczego w nocy jest ciemno?" (w XIXw?) Wiek wszechświata obliczono w XX stuleciu i to pewnie w czasach, gdy uczniów PRL-owskich szkół karmiono nadal twierdzeniem o jego wiecznotrwałości.

Cokolwiek by wyznawcy teorii ewolucji nie twierdzili, każdy doświadcza w swoim życiu skutków upadku ludzkiej natury, czyli  - innymi słowy - grzechu pierworodnego. Jest on wyraźnie widoczny zarówno w historii ludzkości (szczególnie XX wieku) jak i indywidualnych losach poszczególnych jednostek.

Odrzucenie tej oczywistej prawdy ma niewiarygodnie daleko posunięte skutki społeczne. Otrzymujemy człowieka z natury dobrego, "szlachetnego dzikusa" Jana Jakuba Rousseau, którego nie trzeba wychowywać, ani poddawać dyscyplinie. Wystarczy go zostawić w spokoju aby się fantastycznie rozwinął. Dalej idzie bezstresowe wychowanie, szkoła, gdzie uczeń ma tylko prawa i żadnych obowiązków, a zamiast przyswoić sobie kilka podstawowych informacji o świecie daje upust swojej nadzwyczajnej "kreatywności". Nauczyciel "uczy się" od swoich uczniów, a Kościół postanawia zrezygnować ze swej funkcji nauczycielskiej, "towarzyszyć" pogubionym wiernym oraz uczyć się od par homoseksualnych i żyjących w nieformalnych związkach miłości. Skutki są znane - świat postawiony na głowie. Morderca (zdaniem amerykańskich demokratów) nie powinien być skazany na więcej niż 7 lat więzienia, a niewinne dziecko może być wyskrobane po kawałku z łona matki na jej życzenie w majestacie prawa. Niewiarygodna infantylizacja wszystkich dziedzin życia.

Kardynał Gerhard Mueller powiedział ostatnio w wywiadzie z Raymondem Arroyo, że po soborze uważano, że "wystarczy miłość" i żadne procedury karne nie są w Kościele potrzebne. Skutki są znane i cały lewicowo- liberalny establishment może się nimi onanizować ad nauseam. Na tym samym soborze postanowiono, że Kościół nie ma odtąd wrogów, a nawet podjęto z nimi tzw "dialog". Skutki tego dialogu oglądamy na Bliskim Wschodzie, gdzie chrześcijan się morduje, w Unii Europejskiej , gdzie systematycznie wypycha się ich z przestrzeni publicznej do rezerwatu  oraz w USA, gdzie pewna  mniejszość etniczna opanowawszy szkolnictwo wyższe, zawody prawnicze, poradnictwo psychologiczne, finanse, politykę zagraniczną, show business i media, skutecznie niszczy chrześcijańskie podstawy kultury, ze szczególnym uwzględnieniem roli Kościoła Katolickiego.

To uświadamia konieczność wykorzeniania herezji na najwcześniejszym etapie. Inkwizycja jest nam dziś bardziej  potrzebna niż kiedykolwiek przedtem. Pytanie tylko czy są jeszcze jacyś dorośli zdolni do podejmowania niepopularnych decyzji i wdrażania dyscypliny, czy też ostały się same zramolałe dzieci-kwiaty, wyznawcy "ducha soboru", homoseksualiści zainteresowani wyłącznie swoimi k...sami i dobrze urządzeni oportuniści. Może trzeba poszukać po ośrodkach psychiatrycznych dla kleru ?

sobota, 6 października 2018

O dziewictwie, czystości i wrogim przejęciu Kościoła

Michael Rose podczas prezentacji swojej książki Goodbye good men (dostępnej na YouTube) wymienia wiele prawd wiary, praktycznie odrzuconych w seminariach kształcących księży katolickich. Nie pamiętam wszystkich (a nie chce mi się sprawdzać), ale na pewno dziewicze macierzyństwo Maryi było na tej liście, podobnie jak grzech pierworodny.

Nie ma chyba nic bardziej obśmianego na świecie niż dziewictwo i czystość. Bycie dziewicą jest obecnie bardziej wstydliwe, niż puszczanie się w czasach wiktoriańskich. Gdyby się nad zagadnieniem zastanowić bez uprzedzeń, trudno znaleźć powód. Czy nie słyszymy wciąż o tolerancji? Dlaczego nie objąć nią pragnących żyć w czystości, nie zainteresowanych seksem dla sportu i rekreacji? To oczywiście śmieszne pytanie. Wiadomo, że nie chodzi o żadną tolerancję tylko zniszczenie Kościoła i jego nauki.

E.Michael Jones często wspomina o teorii iluś tam stopni dojrzałości głoszonej przez niejakiego Erica Ericsona (wł. Samuelsona), która - nauczana także w seminariach - w znacznym stopniu przyczyniła się do demoralizacji kleru po Soborze Watykańskim II. Stopień siódmy (o ile dobrze pamiętam) to rozpoczęcie "życia seksualnego". Bez tego - twierdzi twórca teorii - prawdziwej ludzkiej dojrzałości nie osiągniemy. Znaczy ani Maryja, która przeskoczyła od dziewictwa do macierzyństwa, ani Jezus, ani tabuny świętych nie osiągnęli pełni człowieczeństwa, zatrzymali się w swoim rozwoju na progu dorosłości. A jeśli się nie zatrzymali i  istnieją dowody na ich ponadprzeciętną ludzka dojrzałość to znaczy, że ta czystość musiała być z odzysku.

Jeżeli w seminariach naucza się metody historyczno-krytycznej, która odrzuca z Pisma Św. wszystkie cuda, to trudno się dziwić, że dziewicze macierzyństwo Maryi nie mogło się ostać, tym bardziej, że zgodnie z wspomnianą wyżej teorią nie jest żadnym tytułem do chwały, tylko przeszkodą w osiągnięciu dojrzałości.

Trudno się dziwić, że pod wpływem tego rodzaju nauk mężczyźni o normalnych skłonnościach nie widzieli sensu w wyrzekaniu się miłości kobiety - woleli odejść i założyć rodzinę - natomiast homoseksualiści znaleźli w seminarium, parafii lub zakonie niewyczerpane źródło możliwości posunięcia swojej ludzkiej dojrzałości naprzód. Dla tych ludzi czystość nie jest cnotą, oni po prostu nie wierzą, że istnieje jakaś jakościowa różnicą między ssaniem własnego kciuka a seksem oralnym z innym mężczyzna (jak się wyraził pewien duchowny na portalu dla homoseksualnego kleru). Nie są w stanie ocenić powagi przemocy seksualnej gdyż zakładają, że wszyscy - tak jak oni sami - krążą w nieustannej pogoni za okazją.

Wstrząsające wrażenie zrobiła na mnie relacja ks. Kalchika z diecezji Chicago (to ksiądz, który spalił tęczową flagę z krzyżem). Został dwukrotnie zgwałcony - raz jako 11-latek (przez sąsiada) i raz jako 19-letni franciszkański nowicjusz (przez księdza). Po tym doświadczeniu chciał po prostu przestać istnieć, był człowiekiem złamanym. "I lost my virginity" powiedział w sposób zupełnie naturalny i nikt nie mógłby go wyśmiać jako nieatrakcyjnego nieudacznika, gdyż - nawet teraz w wieku 56 lat -jest ponadprzeciętnie przystojnym mężczyzną. Potrzebował długoletniej terapii, żeby wrócić do siebie, odszedł z zakonu, dopiero po latach (w wieku 35 lat) został księdzem, a straszne wspomnienia wciąż go nawiedzają.

McCarrick zapraszał do swego domku letniskowego w New Jersey 6 kleryków, a łóżek było tylko 5 więc jeden z nich musiał spać ze swoim arcybiskupem. Ten był chędożony w sposób fizyczny, pozostali wdrażani do przechodzenia nad tym do porządku dziennego. W ten sposób pokolenia kleryków zostały zdeprawowane i znieczulone na zło, którego byli świadkami.

Kiedy pomyślę, że coś tak ohydnego mogło przytrafić się ludziom, którzy swe dziewictwo pragnęli ofiarować Bogu, jest mi gorzej. O. Adam Wyszyński wspomina - w wywiadzie udzielonym Jackowi Międlarowi na jego stronie - o młodej zakonnicy, regularnie gwałconej przez proboszcza i wikarego na parafii, gdzie pracowała. Siostra przełożona miała powiedzieć jej, że musi to wytrzymać, gdyż inaczej zakon straci źródło utrzymania. Trudno w to uwierzyć, a jeśli to prawda, to słychać złowrogi rechot szatana... Kiedyś w prawie niemieckim za gwałt na dziewicy karano śmiercią przez ścięcie zaostrzoną deską. Myślę, że dla takich wypadków jak wyżej czas tę karę przywrócić.

Problem w tym kto ma wymierzać sprawiedliwość. Władze kościelne są niezwykle sprawne w dyscyplinowaniu ludzi prawomyślnych i odważnych jak np arcybiskup Karagandy Jan Paweł Lenga, który został przeniesiony na emeryturę w wieku lat 61. (Z Tadżykistanu wyrzuciło go KGB, z Kazachstanu Watykan jak sam się wyraził). Gerhard Mueller stracił swój urząd z  dnia na dzień bez żadnych wyjaśnień, podobnie jak 3 jego podwładnych zajmujących się nadużyciami seksualnymi kleru. Ksiądz Kalchik za spalenie tęczowej flagi został zesłany do psychuszki w USA, a u nas o.Wyszyński (jeśli wierzyć jego słowom) za informowanie przełożonych o homoseksualnych awansach ze strony dominikańskich gwiazd i zły stan zdrowia (po zatorze płucnym).

Nikt natomiast nie słyszał, żeby jakiekolwiek konsekwencje groziły hierarchom jawnie promującym homoseksualizm i ich pupilkom typu o. James Martin SJ albo ks. Rosica. Popieranie aborcji przez katolickich duchownych też nikomu w Watykanie nie przeszkadza. Wygląda na to, że wrogie przejęcie Kościoła już w znacznym stopniu się dokonało. Obawiam się, że tzw Synod Młodych potwierdzi to podejrzenie.



czwartek, 4 października 2018

O recenzjach "Kleru" i co z nich wynika

Nie sposób opędzić się od recenzji filmu "Kler", którym nie jestem w najmniejszym stopniu zainteresowana. Znacznie ciekawszy wydaje mi się jego odbiór przez różne środowiska.

Niezależna podała link do vloga "Ponarzekajmy o filmach", którego autor przedstawiający się jako ateista uznał najnowszą produkcję Smarzowskiego za "ch...jowy film". Tę radykalną opinię uzasadnił beznadziejnym scenariuszem, brakiem realizmu, który utrudnia branie bohaterów i ich postaw na poważnie, niedociągnięciami warsztatu (zdjęcia), słabymi dialogami (naładowanymi nieuzasadnioną wulgarnością), a nade wszystko nudą. Wyśmiał deklarowany cel powstania filmu (rozpoczęcie dyskusji o Kościele) i przypisał reżyserowi niskie pobudki (kasiora). Za jedyny atut uznał aktorstwo. Jego ocena wynosiła 3/10. Wspomniał też o niezwykle wulgarnej i hałaśliwej publiczności wypełniającej pustawe zazwyczaj kino i zachowującej się jak na wiecu.

Łysięjący katolik (Tomasz Samołyk) ocenił film na 5 lub 6/10. Miał zdecydowanie lepsze zdanie o walorach warsztatowych czy też artystycznych samego dzieła jak i dorobku Smarzowskiego w ogóle. Jego głównym zarzutem była nieznajomość tematu, zrozumiała u wojującego ateisty, który robi film nie o Kościele, tylko o swoich o nim wyobrażeniach. Do recenzji dodał liczne zapewnienia o sympatii do reżysera. Odciął się pogardliwie od środowisk katolickich wzywających do bojkotu filmu.

Ks. Longchamps du Berrier (o ile dobrze pamiętam) stwierdził, że apele o bojkot filmu staną się dla niego dobrą reklamą. Mimo wysiłków p. Ziemca nie dał się skłonić do żadnych emocjonalnych ani potępiających wypowiedzi. Głownie zauważył brak znajomości realiów życia Kościoła (brak konsultanta) i nie krył pewnego rozczarowania, gdyż miał nadzieję, że będzie to dobry film z gatunku tych, które można pokazywać księżom na rekolekcjach dla kapłanów. Podobną nadzieję żywił ksiądz Isakowicz-Zalewski, ale gotowy produkt nazwał straconą okazją.

Ks Zieliński zauważył niezwykłą zbieżność scenariusza z SB-cką propagandą antykościelną - pedofil jest kapelanem Solidarności, a inny zwyrodnialec powtarza hasło ks. Jerzego Popiełuszki "zło dobrem zwyciężaj". Nic dziwnego, ze Urban był zachwycony na premierze, a Hartman wystąpił w jakiejś scenie.

Józef  Orzeł i Gabriel Maciejewski nie byli na filmie, ale słyszeli zapowiedź reżysera, że następny zamierza nakręcić o "wielkiej Lechii", czyli jak to określili "tworze Duginowskiej propagandy" (Michalkiewicz nazwał tę ideę dosadniej - "ubeckie rzygowiny"), co układa się w pewną spójną całość. Ciekawe czy dostanie dotację z PISFu?

Krzysztof Karoń uznał dzieło Smarzowskiego za szalenie niebezpieczny atak na naszą cywilizację i zaapelował, żeby w ramach kontrofensywy kolportować wyniki badań Eurostatu na temat przemocy wobec kobiet w różnych krajach UE (tam, gdzie wpływ katolicyzmu był najdłuższy wskaźniki są najniższe).

Rafał Ziemkiewicz umieścił na twiterze plakat międzywojennego, niemieckiego filmu Jude Suss (czy jakoś tak) wskazując, że był to ważny głos w dyskusji o problemach Judaizmu i patologiach występujących w społeczności żydowskiej (lichwa)

Zupełnie w innym tonie wypowiedzieli się dominikanie. O. Golonka na oficjalnej stronie zakonu umieścił recenzję pisaną z powagą należną wybitnemu i ważnemu dziełu. Według niego to ofiary klerykalnej pedofilii mówią do nas z ekranu i powinniśmy ten głos w końcu usłyszeć. W przeciwieństwie do Stanów i Irlandii nie znamy skali zjawiska. Zróbmy badania to będziemy ją mieli. A czy chcemy? (w domyśle- nie).

Największym entuzjastą filmu okazał się o. Adam Szustak, który wybrał się do kina w habicie. Publiczność była zachwycona, niektórzy podchodzili, witali się, rozmawiali. Film - zdaniem kaznodziei - jest świetny, jak cała twórczość Smarzowskiego, a ponadto jego - o. Szustaka - wzywa do nawrócenia. Ze szczególnym wstrętem odciął się od wszystkich środowisk katolickich, które film krytykują albo namawiają do bojkotu. Prychnął coś z pogardą o mentalności oblężonej twierdzy.

A co ojcze Adamie Szustaku jeśli twierdza rzeczywiście jest oblężona? Co więcej, wróg wdarł się do wewnątrz i założył ojca współbraciom profile na gejowskich portalach randkowych (jeśli wierzyć o. Wyszyńskiemu). A może sami sobie założyli? No jasne, że sami, przecież żadnego wroga nie ma! Po co wróg, jeśli sama załoga zachowuje się w ten sposób?!!

Wstrząsające hasło "pedofilia" skutecznie odwraca uwagę od istoty problemu, czyli wrogiego przejmowania KK przez homolobby. Zupełny brak tego wątku w filmie Smarzowskiego (zdradzający zasadniczą nieznajomość patologii Kościoła) zauważył ks. Isakowicz-Zalewski. Pomocniczy biskup płocki Milewski w rozmowie z redaktorem Mazurkiem wspomniał ostatnie przypadki "pedofilii" kleru w diecezji.  Na siedem ofiar sześć było"dziećmi" w wieku 16-18 lat, płci męskiej. McCarrick i Paetz specjalizowali się w jeszcze starszych "dzieciach" - klerykach i młodych księżach.

Ach, ta przedziwna wybiórczość miłosierdzia! Jak trendy w modzie. W tym sezonie nie współczujemy setkom młodych mężczyzn, którym złamano kręgosłup i życie w seminarium (czy innym studentacie). W sumie sami sobie winni. Po co się pchali do męskiego klubu. Służyć Bogu?!!!
Jakiemu Bogu?!!! Wygląda na to, że dla niektórych Bóg to wyłącznie pretekst by dawać upust swoim homoseksualnym apetytom, przy zapewnionych dostawach świeżego mięsa. Zachwycająca ewolucja idei celibatu!