niedziela, 18 grudnia 2016

O zdrajcach , folksdojczach i ubekach

Nie będę bardzo oryginalna, gdy zauważę, że podjęta została próba zamachu stanu, ani też że jej bezpośrednim powodem jest ustawa dezubekizacyjna.

10.12 jakiś ubek zakłóca z gromadą ex- palikociarzy miesięcznicę smoleńską. 13.12. odcięci-od-koryta z ubekami w liczbie kilku tysięcy szwendają się po ulicach na użytek "światowej opinii publicznej". Tego też dnia rejestrują w warszawskim ratuszu demonstrację, która ma się spontanicznie odbyć 16 wieczorem pod sejmem. Kłopotek-nie-chce-być-Kasandrą wysypuje się rano w TVP, że jest przewidziana hucpa na wieczór. Piotr Marzec zauważa, że zamówiono 1000 kanapek do Sejmu na ten dzień. Szczerba jest wytypowany do wszczęcia rozróby, marszałek sejmu nie zaczaił o co chodzi. Pod sejmem "spontaniczna" demonstracja kuca Kijowskiego, niejaki Diduszko kładzie się na ulicy i udaje ofiarę śmiertelną policyjnego terroru na użytek "zaprzyjaźnionych mediów".

Jesteśmy świadkami narodzin nowej narracji - PO obrońcą wolnych mediów. Bezwstyd tych ludzi nie zna granic!

Nie mogłam patrzeć na sceny w sali plenarnej sejmu, gdyż za bardzo kojarzą mi się ze szkołą. Każdy nauczyciel był światkiem podobnej sytuacji w jakiejś mocno spatologizowanej klasie. Identyczny mechanizm wypowiedzenia posłuszeństwa p.t. "ty nam nie będziesz mówić co mamy robić, nic nas nie obchodzą reguły, to my zniszczymy ciebie". Normalny człowiek (tzn nie trenowany przez służby) zawsze jest zaskoczony takim obrotem rzeczy, bowiem sądząc po sobie zakłada, że prawo będzie respektowane.

Najbardziej niepokojąco brzmią doniesienia o nie odbieraniu sygnału TVP w dużej części kraju - ubecja kontratakuje wspierana przez zdrajców i folksdojczów. Nawet Tusk pojawił się w kraju zupełnie przypadkowo. Czyżby miało im się udać po raz trzeci?!!

sobota, 3 grudnia 2016

O „szkole dialogu cywilizacji”, jaką zafundowało mi życie.



To jedna z tych denerwujących nocy, kiedy nie mogę spać na skutek przerabiania „materiału”, którego dostarczył mi dzień (zwłaszcza, że toksyczni sąsiedzi tłuką się na klatce schodowej jak opętani). Nie pozostaje mi więc nic innego jak pomóc sobie przelewając na „papier” ten ładunek.

Historię o „szkole dialogu cywilizacji” piszę także dla Ciebie, drogi potencjalny czytelniku, żeby przestrzec Cię przed podejmowaniem pewnych decyzji pod wpływem desperacji.

Rzeczona szkoła ogłosiła się na stronie wrocławskiej, że potrzebuje nauczyciela języka obcego w określonym wymiarze godzin. Długo omijałam wzrokiem to ogłoszenie, gdyż nie mam już ochoty uczyć nikogo, a zwłaszcza dzieci. Kiedy jednak nie wypaliło coś, na co miałam nadzieję zrozumiałam, że prawdopodobnie zmuszona będę robić coś, na co nie mam ochoty – czemu więc nie to najlepiej znane!

Sekretarka brzmiała przyjemnie przez telefon, byłam mile zaskoczona, kiedy w reakcji na przesłane CV i skany dokumentów – w tym dyplomu z katolickiej uczelni – zostałam zaproszona na rozmowę. Wchodząc do holu poczułam się lekko dziwnie widząc gwiazdę Dawida, hebrajskie napisy na drzwiach (także kibla), cytat z Korczaka podpisany jego prawdziwym nazwiskiem i malowidło przedstawiające świątynię Salomona, a wszystko to wśród ogromnej ilości podobizn kotów. Na zaszczyt dialogu z dyrektorką i „prezeską” musiałam odpowiednio długo poczekać by dowiedzieć się, że najpierw muszę przeprowadzić próbną lekcję, co uczyniłam (nie mając pojęcia o poziomie grupy zresztą). Wypadła lepiej niż drugiej kandydatki i dopiero wtedy mogłam „negocjować” warunki zatrudnienia. Umowa , którą mi przedstawiono do podpisu nie miała wiele wspólnego z wynikiem tych negocjacji, a po tygodniu została mi wypowiedziana przez telefon bez zbędnych ceregieli (z powodu choroby gardła). Historia jakich wiele – sorry, taki mamy „rynek pracy”.

Coś mnie jednak zafrapowało w owej instytucji prowadzonej przez fundację tej samej nazwy. Przede wszystkim to specyficzne uczucie, które zazwyczaj towarzyszy wchodzącemu do pewnych antykwariatów, galerii sztuki i innych tego typu miejsc służących np. za pralnię brudnych pieniędzy. Wszystkie obecne tam osoby wpatrują się w potencjalnego klienta w charakterystyczny sposób usiłując ustalić czy to jakiś naiwny jeleń, swój z interesem czy policja. Podobne nieżyczliwe, podejrzliwe i uciekające spojrzenia ciemnych oczu towarzyszyły mi od pierwszego dnia. Było jasne, że nie jestem swoja (dokumenty & wygląd), więc co właściwie tam robię i jak się dostałam?

Miejsce z punktu widzenia nauczyciela wyjątkowo nieatrakcyjne. W pokoju nauczycielskim w porywach 4 krzesła – więcej nie trzeba, gdyż wszyscy po skończeniu lekcji zobowiązani są pozostawać w klasach całą przerwę słuchając opętańczego wrzasku podopiecznych. Mają do wyboru dusić się w ich smrodzie lub zafundować sobie przeziębienie otwierając okna (nie wolno im wyjść z sali póki nie pojawi się następca). Na określonych przerwach muszą sprowadzać dzieci do stołówki w piwnicy (z drugiego piętra na przykład) na śniadanie, zupę i drugie danie, a także usługiwać przy stole. Czas przewidziany dla nauczyciela, żeby się nieco zregenerował między lekcjami – 0 minut. Higiena pracy – nieistniejąca, ryzyko zachorowania (przeziębienia, infekcje dróg oddechowych, infekcje wirusowe „oddziecięce”) 100%. Dzieci jak dzieci - niektóre miłe i przylepne, niektóre niesforne a sympatyczne, inne rozwydrzone do obrzydliwości, ewidentnie proszące się o rzetelne przetrzepanie zadu póki nie jest za późno. Wygląd wielu z nich nie zdradza przynależności do mniejszości narodowej, natomiast rzuca się w oczy duża ilość rosyjskich nazwisk i imion (zupełnie nie widziałam żadnych Rosenzweigów ani Bernsteinów – pewnie przodkowie zmienili nazwiska u zarania PRLu). Życzliwe ciemne oczy rzuciły mimochodem, że w tej szkole są przede wszystkim uczniowie trudni, którzy nie poradzili sobie w normalnych szkołach publicznych, co wiele wyjaśnia np. dlaczego w pewnych klasach do przeprowadzenia lekcji potrzebnych jest dwóch nauczycieli.
Zawzięte ciemne oczy cedzą przez zaciśnięte zęby, że nie rozumieją jak można pozwalać uczniom na pewne (niesprecyzowane) zachowania. „Dyrektorka?” – dopytuję – „prezeska” – słyszę w odpowiedzi – „ona tu wszystkim rządzi, dyrektorka nie ma nic do powiedzenia”.
Wierzę bez trudu po krótkim doświadczeniu z tym tandemem. Prezeska, która jest zbyt wielka, żeby osobiście rozmawiać z osobą, którą przyjmuje do pracy ewidentnie ma „wielkie serce dla dzieci”. W holu na widocznym miejscu wywieszona lista praw dziecka, szukałam analogicznej listy obowiązków ucznia, szukałam, lecz nie znalazłam… Widocznie obowiązki należą wyłącznie do nauczycieli – taki „trynd” w wychowaniu młodego pokolenia, którego skutków doświadczamy wszyscy. Moim skromnym zdaniem powinna być za to odpowiedzialność karna. Nic na to nie poradzę, ale skojarzenie z Kajetanem P(Oznańskim) – też „prawniczego” pochodzenia – samo się narzuca. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że jeśli mamusia-prokurator załatwi mu wariackie papiery umożliwiające uniknięcie odpowiedzialności za ohydną zbrodnie będzie kolejną osobą, którą synalek wolny od „chrześcijańskich przesądów” zechce zjeść.(Smacznego!)

Kolejny „trynd” to zatrudnianie w prywatnych szkołach dziennych dla dzieci i młodzieży nauczycieli na umowę-zlecenie. Nauczyciel ma w umowie wyłącznie prowadzenie zajęć i tylko za to mu się płaci (23PLN za godzinę), pozostałe czynności jak opieka nad uczniami na przerwach, prowadzenie ich do stołówki i usługiwanie przy stole, rady pedagogiczne i zebrania z rodzicami wykonuje za darmo, łudzony nadzieją, że jak się sprawdzi, to będzie umowa o pracę. Obiecać można wszystko, to nic nie kosztuje…, a międzyczasie na święta gojowskie i ferie semestralne niech poszuka sobie, jeleń, innej pracy.

Umowę – zlecenie wypowiada się nadzwyczaj łatwo, a i to zbyt-wielka–na–kontakty-z-nauczycielami-prezeska wysługuje się sekretarką. Proszę o wypowiedzenie na papierze i jestem zbyta kłamliwym zapewnieniem, że zostanie mi wysłane pocztą. Nie muszę nikomu tłumaczyć, że nic takiego nie następuje, więc udaję się osobiście po rzeczony papier i pieniądze, których wbrew zapewnieniom też mi nie wpłacono na konto.

Kiedy zbliżam się do jaskini zbyt-wielkiej-prezeski z pomieszczenia obok wyskakują złe małe ciemne oczka z napastliwym pytaniem „a pani do kogo?”, „jestem umówiona z panią zbyt-wielką” odpowiadam skromnie „a nazwisko?” „Igrekowska!”. Złe małe oczka wskakują do jaskini zbyt-wielkiej i przy wpół otwartych drzwiach anonsują mnie z właściwą sobie uprzejmością „przyszła ta Igrekowska czy jak tam się ona nazywa!”

Nie jestem godna widoku oblicza zbyt-wielkiej, więc równie uprzejmie skierowana zostaję do sekretariatu, gdzie obsługują mnie - niezręcznie czujące się w tej sytuacji - jasne oczy. Wychodząc odczuwam silną pokusę nakopania w zadek złym małym oczkom, ale powstrzymują mnie „chrześcijańskie przesądy” i konieczność zachowania swojej niekaralności w nadziei na następną świetną posadę. Ograniczam się do rytualnego otrzepania butów, żeby nawet najmniejszy pył z tego miejsca do nich nie przywarł.

Szansa na następną fantastyczną posadę pojawia się niebawem. Tym razem na tej samej stronie wrocławskiej ogłasza się szkoła fiksum-dyrdum z ofertą zatrudnienia na umowę o pracę. Chwytam za telefon i słyszę wygłoszone nieprzyjemnym tonem „proszę złożyć papiery!” Sprawdzam fiksum-dyrdum w Internecie – oczywiście szkoła żydowska again.
Nie mam ochoty na kolejny dialog z cywilizacją, w której pojęcie prawdy jest - oględnie mówiąc - inaczej pojmowane. Mam poważne obawy, że owa umowa o pracę to owszem, ale za rok „jak się Pani sprawdzi” albo, że wynegocjowana ustnie stawka ulegnie tajemniczej redukcji w umowie pisemnej. Tym razem papierów przezornie nie składam.

Swoją drogą czy to nie ciekawe, że powstaje tyle nowych szkól żydowskich we Wrocławiu. Czy jest aż taki popyt? Czy sami inicjatorzy są Żydami czy też podszywają się pod mniejszość narodową ciesząca się statusem świętej krowy z zupełnie innych powodów? Trudno wymyślić sobie lepszy szyld dla dowolnej działalności „wymagającej dyskrecji”. W razie ujawnienia czegoś śmierdzącego pozostaje zawsze oskarżenie o antysemitnictwo.
A może rzeczywiście mamy w społeczeństwie taką ilość kryptożydów, którzy wcale nie wyjechali do Izraela – jak nam mówiono – tylko zmienili nazwiska? A może wiatr historii zamierza nam ich nawiać, a wtajemniczeni już przygotowują na ich przyjęcie wylęgarnie nowych elit (w stylu Kajetana P.)?

Tak czy siak, po osobistym zetknięciu się z żydowskim (albo podszywającym się pod Żyda) pracodawcą muszę przychylić się do zdania papieża Benedykta XIV wyrażonego w cytowanej wcześniej bulli "A quo primum" z 1751 r., że dla chrześcijanina jest to sytuacja wysoce niewskazana.

niedziela, 27 listopada 2016

Jakub Frank, a sprawa polska.

Ciekawa jestem ile osób obejrzało film "Daas" Adriana Panka z 2011 - rewelacyjny debiut zdaniem niektórych krytyków. Reżyserowi przyznano nawet nagrodę Janusza Morgensterna "Perspektywa" dla najbardziej obiecującego młodego twórcy. Ciekawa jestem ile z owych widzów zrozumiało o co w nim chodzi poza ogólnym wrażeniem tajemniczości. Moim zdaniem bez pewnej wiedzy historycznej film jest całkowicie nieczytelny, więc powstaje pytanie do kogo ów młody, obiecujący reżyser go robił. .Dla stowarzyszenia filmowców "Zebra", dla kapituły nagrody "Perspektywa" czy dla "Polskiego" Instytutu Sztuki Filmowej? (którego członkowie na co dzień posługują się językiem jidysz, jak złośliwie zauważył onegdaj Piotr Gociek)

Film niewątpliwie nawiązuje do ciekawego epizodu w historii mniejszości żydowskiej w I Rzeczypospolitej, który miał wpływ na dalsze losu ogółu mieszkańców - pojawienia się w XVIII w. żydowskiego "mesjasza" znanego jako Jakub Frank. Frank był w istocie trzecim z serii "mesjaszy" po Sabbataju Cwi i Osmanie Babie. Podobnie jak jego poprzednicy w którymś momencie życia (przed przyjazdem do Polski) przeszedł na Islam. Podobnie jak Sabbataj Cwi postulował i wprowadzał w życie amoralność i rozwiązłość posuniętą do granic absurdu, odrzucał Talmud, opierał się na Kabale (Zohar), która - jak twierdził -  nie jest sprzeczna z objawieniem chrześcijańskim. Mimo, że był jedynie zamożnym kupcem nosił się jak król, woził karetą, zawsze otoczony świtą swoich wyznawców.
Pokolenie wcześniej ortodoksyjni żydzi potępili na zjeździe w Brodach wyznawców Sabbataja Cwi i obłożyli ichniejszą ekskomuniką, która obejmowała także Franka i jego popleczników.
Spór o „rząd dusz", jaki rozgorzał między frankistami a talmudystami, spowodował, że obie strony zwróciły się o arbitraż do władzy kościelnej, zawieszając tym samym własną autonomię religijną.  Publiczna dysputa rabinów z frankistami odbyła się 20 czerwca 1757 roku przed sądem konsystorskim w Kamieńcu Podolskim. Jej podstawą były główne dogmaty wiary przedstawione przez Franka. Sąd uznał , że bliższa objawieniu chrześcijańskiemu jest zakorzeniona w Zoharze nauka frankistowska aniżeli Talmud, który nakazano publicznie spalić jako „pełny łgarstw i bluźnierstw". Jak to ujął Graetz, „stos dla Talmudu podpaliła Kabała". (http://www.fronda.pl/a/jak-falszywy-mesjasz-jakub-frank-chcial-zniszczyc-polske,46705.html
Warto dodać, że protektor Franka biskup kamieniecki Dembowski szybko umarł po tym zdarzeniu
Kolejna dysputa odbyła się we Lwowie. Zgodził się na nią administrator diecezji ks. Mikulski pod warunkiem wszakże, że frankiści przyjmą chrzest.
Trwała wiele dni, tezy frankistów dostarczano talmudystom na piśmie i dawano kilka dni do namysłu
Na dziesięciu posiedzeniach załatwiono się z pierwszymi sześciu tezami. Pozostała tylko teza siódma, że "talmud naucza, że potrzebna jest krew chrześcijańska, a kto wierzy w talmud, musi jej potrzebować".
 Był to niewątpliwie punkt ciężkości całej dysputy, najważniejszy i największy w ogóle budzący interes, tym bardziej, że od wieków niepokojona tą sprawą opinia szerokich warstw, zostawała właśnie pod wrażeniem niedawnego faktu, który zdarzył się w Żytomierzu na Wołyniu w r. 1753. Oto sąd tamtejszy kazał uwięzić 25 żydów pod zarzutem, że roku wspomnianego "w sam wielki piątek, złapawszy dziecię półczwarta roku mające imieniem Stefana Studzieńskiego, syna Adama i Ewy Studzieńskich, w wielką sobotę po sabacie zgromadzeni, okrutnie zamordowali, z każdej żyły i junktury krew wypuszczając przez klocie". "Po uczynionej pilnie inkwizycji" zbrodnię "prawnie dowiedziono" i wydano wyrok, mocą którego "z jedenastu żydów żywcem pasy darto, a potem ćwiertowano, trzynastu chrzest św. przyjąwszy, ścięci byli, jeden zaś mniej winny dla świadectwa innym talmudystom przy życiu zachowany został, chrzest św. przyjąwszy".
 O godzinie 2 administrator ks. Mikulski zagaił zebranie i wezwał Frankistów, aby przytoczyli dowody na siódmą tezę.

Powstał na to tłumacz Frankistów, niejaki Moliwda-Kossakowski i ich imieniem w te słowa odezwał się po polsku:

"Żądanie krwi chrześcijańskiej od pospólstwa talmudystów nie tylko w Królestwie Polskiem, ale i w cudzych krajach jest jawne, wiele bowiem historji minąwszy w cudzych państwach, tu się w Polsce i Litwie zdarzyło, że talmudystowie niewinną krew chrześcijańską okrutnie wylali i za ten bezbożny uczynek przekonani, w różne czasy dekretami na śmierć osądzeni, zawsze jednak statecznie zapierając się, chcieli się przed światem oczyścić, że to na nich niewinnie chrześcijanie wkładają, powiadają".

"My jednak Boga wszystko widzącego, mającego przyjść sądzić żywych i umarłych, wziąwszy na świadectwo, nie ze złości albo zemsty na onych, ale z miłości Wiary świętej, którą przyjmujemy, tę złość onych talmudystów wydajem światu całemu do wiadomości, bośmy się i sami w młodości naszej u onych tego uczyłi".
Dowody na poparcie swego twierdzenia przynieśli Frankiści na piśmie zebrane. Czytał je tłumacz wśród ciszy obecnych, a były one następujące: Księga talmudu zwana Aur ech Chaim Megine Erec tj. ścieżka żyjących, obrona ziemi, której autorem jest rabin Dawid, mówi fol. 242 rozdz. 412; Micwe lachzeur acher jain udym zeycher leydam, co znaczy: przykaż (rabinie) starać się o wino czerwone, pamiątkę krwi
Zaraz potem ten sam autor dodaje: Od reymez leudym zeycher leydam szeochoiu parę szoychet benay Isruel tj. jeszcze mrugam ci dlaczego pamiątka czerwonej krwi, bo Farao rznął dzieci Izraelitów. Niżej zaś następuje zdanie: Wayhuidne nimneu milayikachjain udym mipney eliloys szeykurym, co znaczy: a teraz opuszczone zażywanie czerwonego wina gdyż fałszywe napaści są.
Tekstami przytoczonymi udowadniali Frankiści, że talmud domaga się krwi chrześcijańskiej, gdyż słowa jam udym "rabinowie sekret trzymający tłumaczą wino czerwone", tymczasem w hebrajskim piśmie tymi samemi literami (aleph, dalet, wow, men) pisze się tak słowo udym tj. czerwony, jak i słowo edym tj. według ks. talmudu Rambam fol. 55 - ten, który pierwszy dzień czyli niedzielę święci, a zatem chrześcijanin. Oba słowa różnią się tylko u spodu pierwszej litery (aleph) kropkami czyli akcentami, zwanemi sygiel i kumec, dla których kropek raz czyta się udym to znowu edym. "Trzeba zaś wiedzieć, że talmud księga Aurech Chaim Megine Erec, w której jest rozkaz dla rabinów, aby się starali o czerwone wino na Wielkanoc dwa te słowa podaje bez żadnych kropek, przez co te dwa hebrajskie słowa są obojętne. Wolno je rabinom tłumaczyć przed pospólstwem jam udym tj. wino czerwone a u siebie rozumieć jain edym tj. krew chrześcijańska pod alegorją wina". http://polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=52&t=23373
Nie zamierzam cytować w pełnym brzmieniu argumentów frankistów i kontrargumentów talmudystów w lwowskiej dyspucie z roku 1759. Wszystkie one zostały spisane w "Złości żydowskiej przeciwko Bogu i bliźniemu" przez jezuitę, ks. Gaudentego Pikulskiego i zamieszczone na wyżej wymienionej stronie w obszernych fragmentach. Nie jestem w stanie ich ocenić, ale wydają się zbieżne z Blood Passover Ariela Toaffa. "Insiderzy" są znacznie śmielsi w swoich oskarżeniach wobec współbraci niż zahukani chrześcijanie. W dzisiejszych czasach jednak nawet semityzm nie chroni przed oskarżeniem o antysemitym.

Po owej dyspucie wielu frankistów przyjęło chrzest (ok. 6 tys., a potem nawet 24 000) - sam Frank chyba dwa razy (jego ojcem chrzestnym był sam król) - co wiązało się z uzyskaniem szlachectwa i dóbr ziemskich, a w dalszej konsekwencji zasilenie elity społecznej naszego narodu.
Nawrócenie Franka i jego wyznawców było w oczywisty sposób nieszczere więc pod zarzutem herezji zamknięto "mesjasza" w klasztorze jasnogórskim, skąd dopiero uwolnił go carski generał, który zdobył twierdzę z rąk konfederatów barskich. Frank udał się do Wiednia, gdzie nawiązał przyjazne stosunki z Marią Teresą i jej synem. Tym epizodem zajmuje się wspomniany przeze mnie film Daas.

Mnie osobiście najbardziej zainteresował wątek owych nieszczerze nawróconych frankistów, którzy pozostali w kraju, skąd słali znaczne kwoty pieniędzy swemu mistrzowi (a po jego śmierci córce Ewie). Przez kilka pokoleń żenili się wyłącznie między sobą i pozostawali wierni swoim praktykom udając katolików. Niektórzy z nich przyjęli w końcu tę pozorowaną tożsamość jako własną, inni pozostali przy swojej.








niedziela, 13 listopada 2016

Jak syn naczelnego rabina Rzymu został antysemitnikiem


Przeczytałam właśnie "Blood Passover" prof. Ariela Toaffa, syna naczelnego rabina Rzymu zresztą (http://bloodpassover.com/) . Ponieważ rzeczony uczony pracuje na izraelskim uniwersytecie Bar-Illan (jest specjalistą od renesansu i średniowiecza) jego praca ukazała się  najpierw po hebrajsku i pies z kulawą nogą nie zaprotestował. Problem pojawił się, kiedy miała zostać wydana po włosku i zaistniało niebezpieczeństwo, że zainteresują się nią Goyim. Do akcji wkroczyła ADL z łatwym do przewidzenia skutkiem - autor musiał odszczekać swoje tezy i wycofać książkę. Na szczęście jest dostępna w Internecie w angielskim przekładzie.

Główna teza jest taka, że niektóre z oskarżeń o mord rytualny na chrześcijańskich dzieciach płci męskiej wysuwane wobec Żydów aszkenazyjskich mogą być prawdziwe. Autor skupił się na szczegółach dobrze udokumentowanego procesu o zamordowanie 2- letniego Szymona (Simonino) z Trydentu.

Niezależnie od tego, czy teza jest prawdziwa czy nie, z pracy Ariela Toaffa wyłania się dość odrażający obraz aszkenazyjskich Żydów. Autor stwierdza w pewnym momencie, że Chrześcijanie mieli wszelkie powody obawiać się ich, gdyż Ci od wieków porywali dzieci i sprzedawali w niewolę muzułmanom, przy czym chłopców kastrowali, żeby uzyskać lepszą cenę. Złapani z towarem przekupywali kogo trzeba i odpływali w siną dal. Natomiast sproszkowanej krwi ludzkiej (dziecięcej) używano do celów medycznych, okultystycznych i rytualnych - osiągała bajeczne ceny.

Zupełnie inny temat to niewiarygodna nienawiść Żydów do Jezusa, którego podczas święta Purim utożsamiano z Hamanem. W tym czasie zdarzały się świętokradcze przypadki krzyżowania jagniąt, niszczenia wiszących w kościołach krucyfiksów, profanacji hostii i co najmniej jeden przypadek zabicia chrześcijańskiego chłopca, który reprezentował "fałszywego mesjasza, boga chrześcijan".
Podczas święta Paschy wymieniano wszystkie plagi egipskie zanurzając palce w winie i spryskując stół z intencją sprowadzenia ich na chrześcijan, w których kraju mieszkali.

Opis lżenia zwłok zamordowanego chłopca w synagodze (w którym biorą udział także kobiety) przyprawia o mdłości - określenie Synagoga Szatana nie wydaje się w tym przypadku żadną retoryczną przesadą.

Książkę polecam wszystkim prostodusznym chrześcijanom - moim braciom i siostrom - którzy nie mają pojęcia o skali nienawiści wymierzonej w nas i są gotowi przepraszać za fikcyjne przewinienia i bratać się ze "starszymi braćmi w wierze".

Tymczasem owi "starsi bracia" przed I wojną Światową (a także po niej) sprzedawali do burdeli w Ameryce Południowej żydowskie dziewczęta z terenów dawnej Rzeczypospolitej w takich ilościach, że słowo "Polaca" stało się synonimem prostytutki (http://www.fronda.pl/a/zydowscy-alfonsi-dostarczali-dzieci-do-burdeli-argentyny,81709.html). Po drugiej wojnie światowej przerzucili się na sprowadzanie młodych kobiet z biednych krajów postkomunistycznych do burdeli w Izraelu i handel narządami (Gadowski zrobił o tym dobry film "Mitzwah").

Widzę tu pewną ciągłość - tradycję traktowania ludzi jako towar jak każdy inny- od starożytności do czasów obecnych. (Żydzi sefardyjscy zdominowali handel niewolnikami z Afryki sprzedawanymi na plantacje obu Ameryk).

 90% żydowskich kolaborantów (z Judenratów i policji żydowskiej w gettach) przeżyło niemiecką okupację, a tylko 10% ich"podopiecznych", których życiem zapłacili za swoje.
Oczywiste jest dla mnie, że owi "holocaust survivors" nie mają ochoty opowiadać nikomu prawdy, a wolą promować ckliwe, łzawe i całkowicie fikcyjne historie pisane na użytek naiwnych Goyim.
Co gorsza owe fikcje literackie prezentowane są jako autentyczne wspomnienia, a ich autorzy wymyślają sobie nową tożsamość lub podszywają się pod prawdziwe ofiary. Przypadek Elie Wiesela. który ukradł tożsamość Lazarowi Wieselowi (zbieżność nazwisk przypadkowa) i został zdemaskowany przez jego przyjaciela i współwięźnia Miklosa Grunera (w książce Identity Theft), a mimo to uhonorowano do Pokojowa Nagrodą Nobla, wydaje się dość charakterystyczny dla tego trendu. Trudno dziwić się, że wielu zainspirowało się jego pomysłem biznesowym: Kosiński ze swoim "Malowanym ptakiem",Binjamin Wilkomirski (Fragments: Memories of a Wartime Childhood, 1995) ,Misha Defonseca (Misha: A Mémoire of the Holocaust Years, 1997), Martin Grey (Au nom de tous les miens), Herman Rosenblat (Angel at the Fence), Rosemarie Pence (Hannah: From Dachau to the Olympics and Beyond, 2005), Enric Marco (Memorias del infierno, 1978), Donald J. Watt (Stoker, 1995), Denis Avey (The Man who Broke into Auschwitz, 2011) czy Alex Kurzem (The Mascot, 2002).

Jak bezwstydne kłamstwa podawane są Gojom do wierzenia świadczy przypadek Mishy Defonseca (Monique de Wael), która miała podążyć za deportowanymi rodzicami z Belgii do Polski, gdzie odrzucona przez "local population" przeżyła w lesie karmiona przez wilki. Byłoby to zabawne, ale jednak przez pewien czas uchodziło za prawdę.

Co innego oskarżenia o mord rytualny! Są zmaltretowane zwłoki dziecka, są świadkowie, ale wyciągnąć logiczny wniosek to dołączyć do grona antysemitników!



niedziela, 16 października 2016

Bulla Benedykta XIV "A quo primum" z 1751, a żydowska polityka historyczna

Zamieszczam obszerne fragmenty bulli "A quo primum" Benedykta XIV z 1751 wyrażającej zaniepokojenie papieża liczbą Żydów w Polsce i ich nadmiernymi wpływami.

"Ilość żydów znacznie się powiększyła w Polsce. Mianowicie pewne miejscowości, osiedla i miasta, otoczone niegdyś wspaniałymi murami (czego dowodzą obecnie ruiny), i które, jak dowiadujemy się ze starych, wciąż istniejących list i rejestrów, były zamieszkane przez dużą ilość chrześcijan, obecnie są zaniedbane i w brudnym stanie i są zamieszkane przez wielką ilość żydów i niemalże pozbawione chrześcijan. Poza tym w tymże królestwie jest pewna ilość parafii, w których ludność katolicka bardzo się zmniejszyła. Konsekwentnie dochód z tych parafii, skurczył się do tego stopnia, że zachodzi niebezpieczeństwo, iż zostaną pozbawione księży. W dodatku cały handel artykułami ogólnego użytku, jak napoje, a nawet wina, jest w rękach żydowskich. Pozwala im się także administrować publicznymi funduszami. Oni są dzierżawcami karczm i gospodarstw wiejskich, a także nabywają majątki ziemskie. We wszystkich tych wypadkach oni (żydzi) nabywają uprawnienia właścicieli dworów nad nieszczęśliwymi chrześcijańskimi robotnikami rolnymi; i korzystają oni nie tylko ze swych uprawnień w bezlitosny i nieludzki sposób, zmuszając chrześcijan do uciążliwej i męczącej pracy przez nakładanie na nich nadmiernych ciężarów, lecz w dodatku poddają chrześcijan karom cielesnym, jak bicie i zadawanie ran. A więc ci nieszczęśliwi ludzie są w stanie poddaństwa względem żyda tak, jak niewolnicy są zdani na kaprysy ich władcy i pana. Prawda, że jeżeli chodzi o wykonanie kary, to żyd musi odnieść się do chrześcijańskiego oficjalisty, któremu ta funkcja jest powierzona. Z chwilą jednak, gdy oficjalista jest zmuszony podporządkować się zarządzeniom żydowskiego pana pod rygorem utraty stanowiska, tyrańskie rozkazy żyda muszą być wykonane.

Dowiedzieliśmy się, że zarząd funduszami publicznymi, dzierżawa zajazdów, dóbr i gospodarstw wiejskich jest w rękach żydowskich, ku wielkiej krzywdzie chrześcijan pod wieloma względami. Lecz musimy także zwrócić uwagę na inne skandaliczne anomalie, po dokładnym zbadaniu których, zobaczymy, że anomalie te mogą stać się źródłem jeszcze większego zła i bardziej rozpowszechnionej ruiny niż te, o których już wspomnieliśmy. To jest sprawa brzemienna w poważne konsekwencje, że żydzi są dopuszczeni do arystokratycznych domów w charakterze pełnomocników lub zarządców w zakresie spraw domowych lub gospodarczych. A więc żydzi żyją na warunkach zażyłej poufałości pod tym samym dachem, co i chrześcijanie, których traktują w arbitralny sposób, nie ukrywając swej dla nich pogardy. W miastach i innych osiedlach żydzi są wszędzie widziani wśród chrześcijan; i, co jest bardziej pożałowania godne, żydzi wcale nie obawiają się angażować chrześcijan obu płci w charakterze służby domowej. W dodatku, żydzi, zaangażowani w przedsiębiorstwach handlowych, kumulują z tych przedsiębiorstw olbrzymie masy pieniędzy i przez nadmierny lichwiarski wyzysk dążą do systematycznego pozbawienia chrześcijan ich dóbr i własności. Chociaż żydzi jednocześnie pożyczają pieniądze od chrześcijan na niezwykle wysokie oprocentowanie, a synagogi ich służą jako zabezpieczenie spłaty, to jednak nie trudno jest zrozumieć powody ich postępowania. Po pierwsze żydzi uzyskują od chrześcijan pieniądze, które, po zaangażowaniu w handlu, przynoszą im dochód, pozwalający na spłatę zgodzonych procentów, a poza tym pieniądze te pomnażają ich własny dobrobyt. Po drugie oni pozyskują sobie tylu protektorów, opiekujących się synagogami i żydami, ilu mają kredytorów."
Na stronach żydowskich, na których wymienione są wszystkie dokumenty papieskie dotyczące Żydów, ta konkretna bulla jest pominięta. W nocie na temat Benedykta XIV w encyklopedii żydowskiej - wśród informacji o dokumentach na temat chrztu Żydów - jest krótka wzmianka, że w liście do biskupów polskich wziął ich w obronę kiedy w Rzeczypospolitej wybuchły prześladowania...  Liczba 6 milonów tym razem nie pada (aż dziw!)

Klasyczne radio Erewań - prześladowania, z tym że Chrześcijan przez Żydów, których niedoli papież pragnie ulżyć uświadamiając polskich hierarchów czym grozi żydowska dominacja ekonomiczna w społeczeństwie. Przyszłość przyznała mu rację! Zawsze mnie zadziwia ile mądrości Kościół Katolicki zgubił po drodze (albo wstydzi się jej używać).

Ta konkretna bulla jest dla mnie przypadkiem instruktażowym jak działa żydowska polityka historyczna. To nic, że dokument istnieje, jest powszechnie dostępny w internecie po polsku, angielsku, włosku i łacinie (a w innych językach europejskich zapewne też), ale ponieważ pokazuje Żydów jako prześladowców, a nie ofiary, albo się go pomija milczeniem, albo zmienia znaczenie o 180 stopni, czyli ordynarnie kłamie. Uczmy się z kim mamy do czynienia!


sobota, 15 października 2016

"Guwernantka", czyli o aktualności bulli Sicut Judeis non

Obejrzałam wczoraj film niejakiej Sandry Goldbacher (scenariusz i reżyseria)  p.t. Governess (https://www.youtube.com/watch?v=E6O7vU9PQhU). Miałam wprawdzie ochotę iść spać, ale toksyczni sąsiedzi zakłócali tzw. mir domowy i ciszę nocną zarazem, więc wezwałam policję i czekając na interwencję przeglądałam Internet w poszukiwaniu przyjemnego filmu kostiumowego. Rzeczona "Guwernantka" na takiego właśnie widza czyhała.

Historia jest taka, że dziewczę z zamożnej rodziny żydowskiej traci ojca i krewni pragną wydać ją za handlarza rybami. Dziewczęciu taki pomysł się nie podoba i postanawia zostać guwernantką. Wymyśla sobie chrześcijańskie imię, angielsko brzmiące nazwisko i nową tożsamość - wszystko to napawa ją szczerym obrzydzeniem. I tak "under false pretences" zwala się na glowę szlacheckiej rodzinie katolickiej w Szkocji, gdzie również wszystko budzi jej wstręt - zapierający dech w piersiach krajobraz, intensywna zieleń, pożywne i elegancko podane jedzenie, a nade wszystko krucyfiks w pokoju i modły w domowej kaplicy.

Rosina - bo takie jest jej prawdziwe imię - sprawnie oszukuje znudzoną panią domu, pacyfikuje rozkapryszoną córkę za pomocą kilku gróźb, uwodzi pana domu przy okazji pomagania mu w pracy (nad rozwojem fotografii), a potem także jego syna. Na odchodnym prezentuje gojom nagie zdjęcie ojca i męża, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości i w swoim żydowskim stroju dumnie opuszcza rodzinę, którą właśnie zrujnowała.Wraca do swoich i zaczyna karierę fotograficzną, która "pozwala jej zapomnieć".

Wielu internautów pisze, że film jest piękny, niektórzy porównują go do twórczości Bergmana. Dla mnie jest ohydny, a na jego uwodzicielską stronę audio-wizualną jestem dziwnie odporna.
Najbardziej zirytowało mnie sięganie po gatunek, który w jakimś stopniu opierał się psuciu przez wiadome podmioty - film kostiumowy, gdzie jeszcze czasem zachowała się czystość, odwaga, wierność itp. zapewne pod wpływem pierwowzorów literackich. One również są psute na potęgę (vide Lady Audley's Secret), ale niektórzy przytomni reżyserzy i scenarzyści rozumieją  czego szuka widz i nie usiłują poprawiać klasyki.

Sandra Goldbacher zatęskniła za żydowską Jane Eyre i stworzyła karykaturę skromnej,czystej, dzielnej i uczciwej bohaterki Charlotte Bronte. Żydowska wersja nie jest zaprawiona w trudach życia jak jej angielski pierwowzór, tylko wychowana w dobrobycie, skromność też nie należy do jej cnót. Czarna suknia, którą nosi przez cały film odsłania dekolt, plecy i ramiona w stopniu nie spotykanym w tej epoce, a już na pewno nie wśród Żydów. Scenarzystka i reżyserka w jednym chce nas jednak przekonać, ze Żydówki - w przeciwieństwie do Chrześcijanek - zawsze były wyzwolone i bezpruderyjne. Oto dziewicza jeszcze Rosina widząc zachwyt mężczyzny nad jej bosą stopą (podczas pozowania do fotografii) podnosi powoli spódnicę, żeby mógł zobaczyć (i dotknąć) więcej. Kiedy zaszokowany chce się wycofać z tej zabawy, całuje go w usta. Widz ma wrażenie, że nie jest to wyraz uczucia ani nawet pociągu tylko eksperymentowanie na gojach. W związku z tym widzimy w filmie dużo męskiej golizny - dziwnie bezbronnej - "obrabianej" przez bohaterkę.

Najobrzydliwszy jednak jest dla mnie nachalnie manifestowany wstręt, do wszystkiego co chrześcijańskie. Podziela go nawet młody syn rodziny, który zakochuje się z Żydówce właśnie dlatego, ze jest inna niż znane mu kobiety. Wszystko w tym filmie jest ahistoryczne, skrajnie nieprawdopodobne i wydumane. Autentyczna wydaje się jedynie odraza autorki do gojów, ich religii i kultury, którą zresztą usiłuje swoim filmem zatruć.

Nieźle byłoby wrócić do wytycznych bulli Sicut judaeis non, która z jednej strony zabrania zabijania, i okradania Żydów, zakłócania ich świąt i niszczenia cmentarzy, ale z drugiej zakazuje im psucia chrześcijańskiej kultury. To wydaje mi się właściwy modus vivendi oparty na realistycznej ocenie specyfiki mentalności żydowskiej. Czy w Watykanie ktoś jeszcze o tym dokumencie pamięta?

czwartek, 13 października 2016

O specyficznym stosunku Żydów do prawdy

Michnik w wywiadzie dla Der Spiegel stwierdził, że jego rodzice zginęli w holokauście, choć w dowolnym łatwo dostępnym źródle można znaleźć, że Ozjasz Szechter zmarł w 1982, a Helena Michnik w 1969, oboje z przyczyn naturalnych.

Ann Applebaum nakłamała w Washington Post (o ile dobrze pamiętam), że film Smoleńsk został nakręcony na zlecenie obecnego rządu, a tymczasem był prywatną inicjatywą z 2013 r., o czym powszechnie wiadomo (zbiórka pieniędzy była ogłaszana w mediach, Krauze daremnie zwracał się o dofinansowanie do PISFu, wszystkie autorytety wypowiadały się na ten temat przez ostatnie lata). Co gorsza przypisała generałowi Błasikowi zachowania i słowa, na które nie ma żadnego dowodu - są jej czystym wymysłem.

Patrząc na te dwa przykłady chrześcijanin jest całkowicie bezradny. Są to kłamstwa tak oczywiste i tak łatwe do zweryfikowania, że autorzy musieli wiedzieć, że wyjdą na jaw. Być może uważają, że maja taką pozycję na arenie międzynarodowej, że ich słów nikt nie będzie sprawdzał i w świat pójdzie właśnie taka wersja, nawet jeśli w kraju każdy będzie wiedział co o tym myśleć.

Cywilizacja żydowska podobno nie zna pojęcia prawdy w takim ujęciu jak rozumieli ją Grecy (a my za nimi). Patrząc na produkcję amerykańskich tzw. historyków holokaustu ze szczególnym uwzględnieniem Grossa, amerykańskie gazety z 6 mln Żydów zabitych na długo przed dojściem Hitlera do władzy czy 6 mln kobiet na "czarnych marszach" , całą masę tzw. "holocaust survivors", którym udowodniono, że zmyślili swoje duszaszczypatielnyje historie dla kasy, wypada się z tym zgodzić.

Co robią ci ludzie kiedy ich kłamstwo wychodzi na jaw? Wzruszają ramionami! Że nie 200 000 tysięcy Żydów zginęło po wojnie tylko ok. 300 (w tym za zdradę, w napadach rabunkowych, od niewypałów itp). Zabić jednego to tak jakby zginął cały świat! Dmowski nikogo nie mordował? Jak to nie - słowa mogą zabijać równie skutecznie jak karabin! Historia jest zmyślona?!! Ale przecież mogłaby równie dobrze być prawdziwa i to się liczy!!!

Mój ojciec opowiadał, że Żyd sklepikarz zapytany np. o wełnę, której akurat nie miał na składzie, wciskał co bądź, zaklinając się na wszystkie świętości, że to właśnie dokładnie to czego szanowny pan szuka! Sama się zetknęłam z takim podejściem kiedy chciałam kupić bawełniane rajstopy. "Te są bawełniane - akrylowe" powiedziała sprzedawczyni podając mi towar bez mrugnięcia powieką. Przypominam sobie też "masło- margarynę" czy "polską komedię z Luisem de Fines".

Na pewnym wykładzie ks. Waldemar Chrostowski, który zjadł zęby na tzw "dialogu z judaizmem", uświadamiał słuchaczy, ze GW wykazuje typowo żydowskie rozumienie pojęcia prawdy, co każdy średnio rozgarnięty czytelnik sam zapewne już odkrył. Problem w tym, że większość mediów światowych tak ma, o czym świadczy chociażby sposób relacjonowania tzw. "kryzysu imigracyjnego" w zeszłym roku czy sytuacji w Polsce po ostatnich wyborach parlamentarnych, o katastrofie smoleńskiej nie wspominając.

środa, 12 października 2016

O Judeopolonii i innych ciekawostkach

Trafiłam przypadkiem na spotkanie z  dr Ewą Kurek, historykiem z Lublina (na You Tube - https://www.youtube.com/watch?v=plnDs3s8Xig), która zajmuje się stosunkami polsko-żydowskimi (pracuje głównie na źródłach żydowskich) i dowiedziałam się takich oto interesujących rzeczy:

1. Wszystkiemu winni są Cystersi, gdyż wprowadzając trójpolówkę stali się przyczyną nadprodukcji żywności już w XII. Problem narastał (podczas gdy przez Europę Zachodnią przewalały się fale głodu), aż w XIV Kazimierz Wielki zdecydował się sprowadzić Żydów, żeby skupowali zboże i sprzedawali za granicą.

2. Dostali różne przywileje, m.in własny sejm i prawo ściągania podatków (wśród swoich), a żadnych obowiązków. W wyniku specyficznego podejścia do kwestii ściągania podatków wykształciła się wąska grupa bajecznie bogatych Żydów i przeważająca większość żydowskiej biedoty. Ten problem zauważono dopiero w XVIII wieku i przywilej zbierania podatków został im odebrany.

3. Polacy uważający Żydów za współobywateli przeżyli szok widząc ich entuzjastycznie witających zaborców.

4. Żydom marzyła się Judeopolonia pod protektoratem Niemiec i do odrodzenia państwa polskiego mieli stosunek - oględnie mówiąc- negatywny. Już 12.11.1918 zgłosili się do Piłsudskiego z żądaniem autonomii dla wszystkich gmin żydowskich w odrodzonej Polsce - usłyszeli stanowcze nie. Wszystkie siły polityczne w kraju były co do tego zgodne, nawet Woodrow Wilson i Lloyd George poparli tę decyzję. To zapewne stało się przyczyną kampanii oszczerstw, która trwa do dzisiaj. W reakcji polscy amerykanie urządzili bojkot żydowskich towarów i usług, do którego przyłączyły się wszystkie grupy etniczne z regionu - Litwini, Łotysze, Ukraińcy, Rumuni, Czesi, Słowacy a nawet Rosjanie  (http://www.henrymakow.com/the_1919_polish_american_boyco.html)

5. W 1939 85% Żydów w Polsce nie znała języka polskiego.

6. Były senator II RP Czerniakow, tuż po wkroczeniu Niemców do Warszawy zaczął z nimi pertraktować w sprawie autonomii gmin żydowskich, na którą nie zgodził się Piłsudski. Getta żydowskie były wynikiem tych negocjacji, a nie przejawem represji. Głód w gettach był w dużej mierze zasługą polityki podatkowej Judenratów nimi zarządzających (opodatkowana była każda kromka chleba). W jej wyniku biedni Żydzi umierali z głodu, a elita bogaciła się. W policji Żydowskiej sławnej z brutalności wobec swoich współbraci służyli głównie adwokaci. Owa kolaboracyjna elita wywodziła się z tych 15% zasymilowanych Żydów, którzy bez skrupułów posyłali swoich ubogich braci na śmierć, żeby ocalić własną d.... Oni to głównie przeżyli i opowiedzieli światu swoją wersję holokaustu pomijając własny w nim udział.

7. W żydowskim prawie jest dopuszczalne poświęcenie części wspólnoty, aby ocalić resztę, a w sytuacji zagrożenie każdy Żyd ma obowiązek ochrony swojego życia nawet kosztem innych. Z tego też powodu w Izraelu żaden Żyd oskarżony o zbrodnie na swoim narodzie nie został skazany, bo wszyscy powoływali się na jedną z powyższych okoliczności.

8. Pisanie o tych rzeczach grozi śmiercią cywilną, o czym przekonała się autorka książki Eichman w Jerozolimie (której nazwiska nie pamiętam).

9. Słowa antysemityzm i antysemita wymyślili Niemcy w poł. XIX w. Wcześniej Żydzi określali mieszkańców krajów, które ich przyjęły Hamanami (od Hamana z Księgi Estery). Pojęcia antysemita używają w tym samym znaczeniu, o czym rychło przekonają się Amerykanie, którzy tak łatwo dają posłuch opowieściom o polskim antysemityzmie.

Pani Ewa Kurek była zdania, że historii nie da się na dłuższą metę fałszować. Nie jestem pewna czy podzielam ten optymizm (vide antykatolickie mity w krajach anglosaskich żywe do dziś od czasów reformacji).

Grzegorz Braun natomiast jest zdania, że projekt Judeopolonii jest nadal aktualny, bo Bliski Wschód jest jednak niebezpiecznym miejscem i nie wiadomo jak długo pociągnie państwo Izrael, a Niemcy z Ruskimi chętnie oddadzą nasze ziemie pod  żydowski zarząd powierniczy.

wtorek, 11 października 2016

Nieoczekiwany pożytek z cenzury na Facebooku

Okazało się właśnie, że niejaka Sylwia de Wydenthal (lub jakoś tak) jest odpowiedzialna za cenzurowanie polskiego Facebooka - usuwane są treści patriotyczne, promowane bluźniercze jak np. opluwanie JPII. Owa osoba jest zaangażowana w działalność KODu, co właściwie wszystko wyjaśnia. W USA Zuckenberg niedawno się musiał tłumaczyć z usuwania konserwatywnych treści, gdyż zostało mu to udowodnione. Ot lewactwo ze swoją sławną "tolerancją"!

Ta informacja jednak nieco pomogła mi się uporać z morzem dezinformacji w Internecie. Sporo jest w nim materiałów o Soborze Watykańskim II, który wielu uważa za katastrofalny. Trudno się z nimi nie zgodzić słuchając poważnych badaczy jak prof. Jacek Bartyzel czy dr Cenckiewicz. Jeszcze bardziej niepokojące są wieści z synodu o rodzinie. Wrażenie, że istnieje jakaś rewolucyjna mniejszość, która chce zmienić nauczanie Kościoła jest przemożne. Toteż nie dziwię się, że katolicy świeccy i duchowni wyrażają bardzo otwarcie swoje niezadowolenie z takiego stanu rzeczy. Niektórzy posuwają się do negowania ważności ostatnich papieży od Jana XXIII począwszy, inni twierdzą, ze obecny Kościół nie jest już katolicki, tylko stal się kolejną protestancka sektą p.t. Novus Ordo itp. Sporo jest także krytyki z pozycji wierności Kościołowi. Miałam poważny kłopot z rozeznaniem gdzie jest prawda, ale niespodziewanie przyszła mi z pomocą główna cenzorka polskiego Facebooka. Gdyby Jan Paweł II był tym, o co jest oskarżany z pozycji radykalnego tradycjonalizmu lub wręcz sedewakantyzmu, nie byłby celem wściekłych ataków wiadomej centrali.
Szatańska nienawiść wymierzona w niego jest raczej potwierdzeniem świętości.

Inną rzeczą jest interpretacja pewnych dokumentów jak Nostra Aetate i ocena pewnych eksperymentów jak "dialog z Judaizmem". O całkowitym niepowodzeniu i bezsensie tegoż wypowiedziało się niezależnie od siebie wielu znawców tematu jak ks. prof. Waldemar Chrostowski. red. Pawel Lisicki czy dr Eugene Michael Jones. Media jednak ciągle karmią nas informacjami w stylu papież zakazał nawracania Żydów, gdyż uznanie Chrystusa nie jest im potrzebne do zbawienia.
Zachowuję dystans do wszelkich tego typu informacji.  Jak działa przeciwnik pokazuje przypadek o. Malachi Martina - autora bestsellerów, radykalnego tradycjonalisty oskarżającego Watykan o satanizm. Otóż okazało się, że w przed soborem, w napisanej pod pseudonimem książce "Pilgrim' lobbował na rzecz Żydów sugerując współwinę Kościoła Katolickiego za ich prześladowania w ciągu wieków.

Istnieje więc szansa, że inni zagorzali tradycjonaliści mogą być kimś innym, niż się podają. Mentalność sekciarzy, ciągle rozłamy i "eksponowanie" siebie nawzajem na You Tube jako heretyków dobrze nie świadczy o tym środowisku. Ciekawym wątkiem jest ich bezkrytyczne uwielbienie dla Putina, którego "życzliwość dla Katolicyzmu" jest znana.









poniedziałek, 10 października 2016

6 milionów, czyli o dziwnym sojuszu syjonistów z Hitlerem

W prasie amerykańskiej (Washington Post lub NYTimes) ukazała się informacja, że w protestach przeciw ustawie o zakazie aborcji eugenicznej brało udział 6 milionów (sic!) uczestniczek (polskie źródła policyjne podają 200 tyś, w całym kraju). Sama skala kłamstwa - po wcześniejszych rewelacjach A. Applebaum na temat generała Błasika i jego zachęt do lądowania w Smoleńsku, których nie ma na żadnym nagraniu - już mnie nie dziwi, ale skąd znamy tę liczbę!

Liczba 6 milionów Żydów dręczonych, zagrożonych dręczeniem, głodujących, zabitych itp. jest przypisywana różnym regionom Europy i świata (ze szczególnym uwzględnieniem Europy centralnej i wschodniej w tym Polski, Ukrainy i Rosji) w prasie amerykańskiej co najmniej od 1915 roku, określenie "holokaust" pada także przed 1939 roku w kontekście domagania się miejsca dla ocalałych z niego Żydów w Palestynie. Internauci zadali sobie trud zestawienia odnośnych materiałów (https://www.youtube.com/watch?v=es-tmxweFVE; http://wspanialarzeczpospolita.pl/2016/04/11/holokaust-blokada/)

W Internecie także znalazłam artykuł Łażącego Łazarza (http://3obieg.pl/zydzi-z-hitlerem-wywolali-holokaust) na temat dziwnego sojuszu syjonistów z Hitlerem. Nie jestem w stanie go zweryfikować, ale ilość faktów, dat, nazwisk i nazw organizacji jest zaiste imponująca. Może nie zwróciłabym na zawarte w nim stwierdzenia uwagi, gdyby nie wcześniejsze zetkniecie się z podobną teorią.

Pewna nauczycielka akademicka na katolickiej uczelni w latach 80-tych ubiegłego wieku od czasu do czasu uatrakcyjniała swoje zajęcia (na temat technik konserwacji dziel sztuki) informacjami, z którymi nie mieliśmy szansy się zetknąć gdzie indziej. Wiele z tych rewelacji wydało mi się wręcz bluźnierczych np. na stwierdzenie, że znany opozycjonista Michnik siedzi, odparła z pogardliwym prychnięciem, że chyba w fotelu (sądząc po jego książkach pisanych w więzieniu, a opatrzonych licznymi przypisami,  raczej miała rację). Od niej dowiedzieliśmy o sporym udziale kapitału amerykańsko- i angielsko-żydowskiego w finansowaniu Hitlera, co po latach potwierdził profesor Wieczorkiewicz. Pamiętam swój szok  i pełne niedowierzania pytanie, że przecież to niemożliwe, aby żydowscy bankierzy świadomie przyczyniali się do prześladowania swoich współbraci. Wyjaśnienie, że chodziło o spowodowanie masowej imigracji i utworzenie państwa Izrael nie przekonało mnie.  A już zupełnie niebywałe wydało mi się, że żydowscy banksterzy mieli - mówiąc oględnie - raczej obojętny stosunek do żydowskiej biedoty ze wschodniej Europy. Potrzebne im było owe 6 mln zabitych o których podobno mówi Talmud jako warunku koniecznym do powstania żydowskiego państwa w Ziemi Świętej. Podobno Żydzi "chalatowi" budzili szczerą odrazę w swoich zasymilowanych współbraciach.

Jednak najbardziej uderzający jest fakt, że ów nieco egzotyczny sojusz trwa nadal. Wszyscy tzw. "holocaust deniers" chcą oczyścić Niemców wykazując, że po komorach gazowych w obozach koncentracyjnych nie ma śladu ergo liczba ofiar żydowskich jest - oględnie mówiąc - przesadzona. Prawdziwym sprawcą holokaustu jest więc owa wschodnioeuropejska dzicz, której morderczych zapędów nawet szlachetni Niemcy nie mogli powstrzymać mimo najlepszej woli i licznych wysiłków. Ta wersja ma szanse powodzenia, gdyż Polscy chłopi, a także Ukraińcy, Litwini, Łotysze i Estończycy budzą równe obrzydzenie wśród Niemców, Francuzów, Anglików, amerykańskich WASPów jak chałatowa biedota z terenów I Rzeczpospolitej wśród zasymilowanych Żydów.

Gross - jak zawsze dyspozycyjny wobec swoich zleceniodawców - pierwszy dał głos sławetnymi "Sąsiadami", na których powołują się nawet skądinąd poważni historycy jak T. Snyder. To był sygnał do zmiany wiatru. Teraz po Internecie krążą różne dane, a to wzięte z rozszyfrowanych meldunków z obozu w Auschwitz, a to z archiwów Czerwonego Krzyża, według których śladu ludobójstwa (w obozach) nie ma. Taką tezę zdaje się uprzedził Snyder w Bloodlands, mówiąc, że do czasu komory gazowej w Birkenau holokaust już się zasadniczo  dokonał - na wschodzie, głównie przez rozstrzelanie.

Łatwo przewidzieć, do czego dojdziemy niedługo - całkowitego uniewinnienia Niemców i przeniesienia całej winy - łącznie z rozpoczęciem II wojny Światowej - na Polaków (pod którym to pojęciem kryją się także inne narody Międzymorza, o których nikt na zachodzie nie słyszał). Największą zbrodnią wszechświata, albo co najmniej drugą w kolejności, okażą się wypędzenia Niemców i "polskie obozy koncentracyjne" na Śląsku.

Oglądałam niedawno dyskusję nad "Idą" Pawlikowskiego w Żydowskim Instytucie Historycznym. Ku mojemu zdziwieniu jedna z uczestniczek - Agnieszka Graff - dała wyraz swojemu oburzeniu odczłowieczeniem polskiego chłopa. Natomiast Kinga Dunin prawie nie mogła mówić z oburzenia, że jakaś skrajnie nacjonalistyczna organizacja - Reduta Dobrego Imienia Polski - domagała się krótkiego historycznego wprowadzenia na użytek widza zachodniego. Ktoś powinien ją uświadomić ,że istnieje coś takiego jak Anti Defamation League (ADL), przy której nasi patrioci to skrajni internacjonaliści.

środa, 5 października 2016

O religii holokaustu i polskich chłopach

Zauważyłam pewną interesującą zbieżność - rewolucje/rewolucjoniści/ nienawidzą chłopów. Rewolucja francuska dokonała ludobójstwa w Vandei - głównym "targetem" były kobiety w wieku reprodukcyjnym, aby nie było następnego pokolenia katolickich chłopów w tym regionie. Słusznie uznawane jest ono za pierwszy w historii Europy masowy mord na taką skalę. Stalin podobno sam się chwalił, że w Rosji zabito ok. 10 milionów "kułaków", liczba ofiar głodu na Ukrainie waha się między 3 a 10 mln (nie ma wiarygodnych statystyk). Po wojnie komuniści przypuścili atak na chłopów we wszystkich krajach zewnętrznego imperium i nowych republikach radzieckich. Wśród nich podejrzewam jest najwięcej ofiar komunistycznego terroru.

Polscy chłopi są obecnie ofiarą medialnej nagonki wyznawców holokaustu - filmy (także te wyprodukowane w Polsce) przedstawiają ich jako prymitywne krwiożercze bestie mordujące Żydów i przywłaszczające sobie ich mienie. Wyznam szczerze - nie wierzę w ani jedno słowo z owych oskarżeń (statystyk na potwierdzenie nie ma ). Myślę, ze historia Kosińskiego jest dobrym przykładem ich wiarygodności. Jego zamożna rodzina zamieszkała na czas wojny w pewnej wsi, matka wynajęła nawet służącą do sprzątania. Przechowali się bez problemów, pod koniec wojny ojciec przystał do komunistów, których poinformował o kontaktach mieszkańców wsi z AK, co skończyło się dla nich w łatwy do przewidzenia sposób. AK wydało na niego wyrok śmierci za zdradę więc uciekł z rodziną na ziemie odzyskane. Tam został dyrektorem nie pamiętam czego
 - cala historia jest dokładnie opisana w Czarnym ptasiorze Joanny Siedleckiej. Synalek natomiast wymyślił na użytek czytelnika amerykańskiego jakąś sado-masochistyczną pornografię p.t. Malowany ptak celem autopromocji. Na szczęście poznano się na nim i hochsztaplerowi nie pozostało nic innego tylko założyć sobie na głowę plastikowy worek w wannie i zakończyć nędzne życie, dla ratowania którego polscy chłopi onegdaj ryzykowali swoim i swoich rodzin. Podobną drogą zdaje się zmierzać Gross i jeśli się nie opamięta może podobnie skończyć.

Jakie szanse obrony swojego dobrego imienia ma polski chłop w porównaniu z żydowskim hochsztaplerem zaczepionym na prestiżowym amerykańskim uniwersytecie, z nieograniczonym dostępem do mediów - o zasięgu światowym - obsługujących przemysł holokaustu? Dokładnie takie same jak wieśniacy z Vandei w zestawieniu z rewolucyjnym terrorem, rosyjscy "kułacy" czy ukraińscy chłopi, których okradziono nawet z ziarna na zasiew.









poniedziałek, 3 października 2016

W najlepszym towarzystwie, czyli o anty-polskiej propagandzie słów kilka

Obejrzałam "Idę" Pawlikowskiego, onegdaj nagrodzoną Oskarem. Generalnie mam za słabe nerwy, żeby oglądać tzw. "holocaust movies" robione z żydowskiego punktu widzenia. W tym przypadku jednak słyszałam m.in., że film jest warsztatowo wybitny, a racje bohaterek subtelnie wyważone.
Po obejrzeniu mam całkowitą pewność, że gdyby nie przedstawienie polskich chłopów jako krwiożerczych prymitywów, pies z kulawą nogą nie zwróciłby na owe dzieło uwagi. Z ciekawości przeczytałam wiele recenzji na stronach anglojęzycznych, z których wynika, że widz zagraniczny może odbierać film jako dziwnie piękny, bo nie rozumie o co w nim chodzi. Może to i lepiej. Muszę uczciwie przyznać, że mnie nie zachwyciło nic: ani zdjęcia, na których dolna krawędź kadru odcina bohaterom wierzchołki głów (drgająca kamera pokazująca lampy i sufity przyprawiała mnie o chorobę lokomocyjną), ani gra aktorów, ani scenariusz. Pan Pawlikowski jawi mi się jako subtelniejsza odsłona Grossa, który z braku zainteresowanie dla swoich uczciwych książek, zabrał się za temat który gwarantował sukces wydawniczy, recenzje i pracę na renomowanym uniwersytecie (Princeton).

Właściwie sam Gross jest dla mnie postacią z opowieści, a właściwie moralitetu, w którym do człowieka głodnego sukcesu przychodzi diabeł i oferuje mu wszystko - uznanie, pieniądze, stanowisko - za drobiazg - oplucie kraju, z którego pochodzi i ludzi, którzy (między innymi) uratowali życie jego ojcu z narażeniem swojego. Cena wydaje się niska, a diabeł na razie wywiązuje się ze swoich zobowiązań. Jaki będzie finał tej historii jeszcze nie wiemy, jednak przykład Jerzego Kosińskiego (autora Malowanego ptaka i plagiatu p.t. Wystarczy być), który zawarł podobny deal pokazuje, że nie koniecznie happy end.

Zainteresowałam się tematem stosunków polsko - żydowskich pod wpływem promocji najnowszej książki Pawła Lisickiego Krew na naszych rękach?. Autor przytoczył historię profesora Richarda C. Lukasa, który napisał "Forgotten holocaust" uczciwą naukową pracę o losie Polaków w czasie wojny i okupacji. Mimo, że pozbawiona jakichkolwiek antysemickich akcentów, książka rozpętała burzę wśród tzw. "historyków holokaustu". Autora próbowano zniszczyć za sprofanowanie terminu zarezerwowanego dla narodu wybranego przez odniesienie go do goyim - bydląt o ludzkich twarzach. Próbowano odebrać mu wcześniej przyznaną przez ADL nagrodę, przestano zapraszać.

Przyznam, że nie zdawałam sobie sprawy ze skali kłamstw i oszczerstw, których dopuszczają się środowiska żydowskie w Ameryce. Jest to proces sięgający co najmniej początku ubiegłego wieku. Już Gilbert Keith  Chesterton pisał o wysiłkach potężnego i wpływowego międzynarodowego żydostwa próbującego nie dopuścić do wskrzeszenia państwa polskiego po I wojnie światowej. Wtedy też po raz pierwszy padła liczba 6 milionów zabitych Żydów. Podobno wzięta jest z Talmudu Babilońskiego - tylu musi zginąć aby odrodził się Izrael.

Zohydzanie Polski za pomocą hollywoodzkich filmów trwało w najlepsze od pierwszych dni września 1939, co opisał Biskupski w "Holywood war on Poland 1939-1944". Autor jednej z recenzji tej bardzo solidnie udokumentowanej pracy zauważył, że ta wojna trwa nadal, mimo, że wskazane przez Biskupskiego powody (dobre relacje z Sowietami, komunistyczne sympatie producentów) przestały istnieć. Jest więc dla mnie jasne, ze nienawiść do Polski i Polaków była pierwsza, a szukanie powodów ma charakter wtórny.

Pewien nawiedzony pastor Stevenson (o ile dobrze pamiętam) tezę o skłonności Żydów do kłamstwa popiera odnośnym biblijnym cytatem (którego nie pamiętam); Jego film Marching to Zion jest właściwie protestancką wersją "Jewish revolutionary spirit" E. Michaela Jonesa. Teza jest bardzo podobna - naród pierwszego wybrania odrzucił Logos/ Prawdę w osobie Jezusa opowiadając się po stronie chaosu i kłamstwa - stąd jego usilne dążenie do zniszczenia cywilizacji zachodu opartej na chrześcijaństwie poprzez m.in. nieustanną manipulację.

W filmie robionym z protestanckiego punktu widzenia cytowane są te same fragmenty Talmudu Babilońskiego, co w książce Jonesa - Maria jest ladacznicą, ojcem Jezusa jest rzymski żołnierz zwany Panthera, a on sam przebywa w piekle smażąc się we wrzących ekskrementach. Słowem jest to niewybredna, wyjątkowo ohydna antychrześcijańska propaganda. Nienawiść do odrzuconego Mesjasza i jego wyznawców jest więc znacznie wcześniejsza niż państwo polskie, a nawet inwazja Słowian w Europie. Kiedy więc Żydzi nas zniesławiają, jesteśmy w najlepszym towarzystwie jakie można sobie wyobrazić.

Pastor Stevenson posuwa się nawet do stwierdzenie, ze holokaust to dopiero będzie, kiedy Żydzi się nie nawrócą i wszyscy razem spłoną w ogniu piekielnym. Muszę wyznać, że zaniepokoiłam się nieco o przyszłość tego młodego człowieka pomna na los dr Dariusza Ratajczaka, który ośmielił się zacytować co właściwie twierdza rewizjoniści. Po jego tajemniczej śmierci GW napisała "znaleziono ciało kłamcy oświęcimskiego".

niedziela, 10 lipca 2016

Najbardziej denerwujące aspekty "Gry o tron"

Po pierwsze: zastąpienie Chrześcijaństwa w powieści inspirowanej średniowieczem wymyśloną przez autora nieudolną parodią tej religii. Zamiast Trójcy Św. siedem aspektów bóstwa, sept zamiast kościoła, septon zamiast księdza, siedmioramienna gwiazda zamiast krzyża. Wcielenia nie było, ale karykatury zakonów bezinteresownie spełniających czyny miłosierdzia są. Co motywuje tych ludzi? Ano przekonanie, ze istnieje coś większego od nas. Jakoś nigdzie na świecie, nigdy w historii takie przekonanie nie doprowadziło do powstania instytucji dla nas - wychowanych w cywilizacji chrześcijańskiej - oczywistych jak szpitale, hospicja, uniwersytety itp. W naturalnych religiach wschodu cierpiących zostawia się swojemu losowi, bo muszą przepracować złą karmę. Skąd się wziął etos rycerski nie wie nikt, nic więc dziwnego, że wielu bohaterów z niego podrwiwa.

Po drugie: w wersji filmowej doczepiono do wątków zaczerpniętych z powieści pornograficzne i sado-masochistyczne przerywniki - sceny burdelowo - kopulacyjne, tortur i inne obrzydlistwo nijak mające się do literackiego pierwowzoru.

Po trzecie: wyjątkowo obrzydliwy język zwłaszcza w polskim przekładzie.

Po czwarte: smutne karykatury zamiast niektórych bardzo interesujących bohaterów literackich jak np Tyrion Lanister. W powieści na pierwszy plan wysuwa się jego inteligencja, wrażliwość i udręka, w filmie widzimy satyra i kiepskiego żartownisia, sztywniaczka pozującego na luzmena, który "obrabia" kilka panienek w ciągu nocy (podesłanych mu przez brata)

Po piąte: przerabianie bohaterów na homoseksualistów. Yara czy też Asha Greyjoy, która zamierza "wychędożyć cycki" półnagiej dziewczyny wiadomej profesji czy sir Loras Tyrell golący nożem klatkę piersiową Renleya Baratheona, a następnie rozpinający mu spodnie itp. W powieściach albo nie ma żadnego uzasadnienia dla takich scen, albo jest bardzo wątłe.

Po szóste: eliminowanie interesujących wątków powieściowych na rzecz wziętych z zadu i na dodatek bardzo obrzydliwych. W 2 sezonie wyrzucono scenę, w której pijany "Hound" domaga się od przerażonej Sansy pieśni, chyba w obawie, żeby nie "push their relatonship over the edge". Internauci  ze zgrozą zauważają, że "he's sort of holding her hand!". W powieści Sandor Clegane rzuca Sansę na jej własne łoże i przystawia nóż do gardła. Jego twarz jest tak blisko, że dziewczyna zamyka oczy w oczekiwaniu na pocałunek, który jednak nie następuje. Sansa śpiewa, a następnie dotyka jego policzka, na którym oprócz krwi wyczuwa inny rodzaj wilgoci - łzy. Jest w tym wątku wielkie napięcie, bardzo inspirujące, o czym świadczy dostępna w Internecie twórczość fanów.
W filmie natomiast niewinna Sansa zostaje wydana na łup Ramsayowi Boltonowi, który ją bezceremonialnie gwałci, a następnie znęca się nad nią przez cały sezon 5. Rzecz jest nie do oglądania dla widzów o normalnej wrażliwości.

Po siódme: kretyńskie i nie zrozumiałe z punktu widzenia logiki zmiany jak pojedynek Brienne i "Hounda" zakończony jego "unieszkodliwieniem" i porzuceniem przez Aryę. Oboje aspirowali do opieki nad nią choć może z nieco innych powodów. W wyniku tego starcia dziewczynka musi radzić sobie sama. Dlaczego widz musi patrzeć jak jego ulubiony bohater kopie jego ulubioną bohaterkę w krocze, o okładaniu pięścią po twarzy nie wspominając? Czy istnieje człowiek, dla którego takie sceny są wizualnie atrakcyjne?

Po ósme: epatowanie przemocą i okrucieństwem. Jest tego pełno we wszystkich odcinkach - kiedy mogę wszystkie takie sceny przesuwam, chyba, że występują w nich moi ulubieni bohaterowie. Nie wiem dlaczego podczas wędrówki Aryi i Hounda ten ostatni musiał zabić i okraść wieśniaka, który zaoferował im gościnę. Jeżeli twórcy chcieli pokazać pogwałcenie praw gościnności to "Red Wedding" czyli zarżnięcie bezbronnych gości na uczcie weselnej powinno ich usatysfakcjonować.

Po dziewiąte: przekraczanie granic tego, co można pokazać. Nie liczyłam scen oddawania moczu we wcześniejszych sezonach, ale było ich dość sporo - zwykle nogi widziane od tyłu i strumień skierowany do zbiornika wodnego, W sezonie 6 nieszczęsny Rory McCann musi wyciągać przyrodzenie na oczach widza i odlewać się frontem do niego. Czy może mi ktoś wytłumaczyć czemu to ma służyć? Czy w sezonie 7 zobaczymy defekację w całej krasie, w zbliżeniu?

Po dziesiąte: zwykła podprogowa indoktrynacja, obecna w całej popkulturze -rozpustni bohaterowie są cool, cnotliwi śmieszni albo żałośni, cyniczni są uczciwi, idealistyczni upadają. Niekontrolowanie swoich instynktów jest przejawem wolności, panowanie nad nimi to rodzaj zniewolenia (wątek Jona Snowa) Ludzie poważnie traktujący swoją wiarę są groźni, oddający się magii - święci itp.

Ogólne wrażenie jest takie, że twórcom serialu nie chodzi o zekranizowanie cyklu powieści nie pozbawionych pewnych walorów, tylko pokazanie jak największej ilości scen przekraczających wszelkie granice. Widz musi zobaczyć wyrwaną z ciała rękę, liczne odrąbane głowy, sprawianie jelenia, załatwianie potrzeb fizjologicznych kopulacje we wszystkich możliwych układach, homoseksualny seks itp. Co gorsza (dla słuchowców) jego uszy bombardowane są językiem obrzydliwszym od wszystkich scen gwałtu i przemocy razem wziętych.

Jestem szczęśliwa, że póki co nasze zmysły powonienia, smaku i dotyku są niedostępne dla zdemonizowanych twórców pop kultury.





Jeszcze o zdemonizowanych twórcach pop kultury i "Grze o tron"

Przyznam, że jeszcze nie sprawdziłam kim są panowie G.R.R.Martin, Benioff  i Weiss, jakie są ich kulturowe korzenie, ale mam swoje podejrzenia. Zawsze podejrzane wydaje mi się przedstawianie średniowiecza jako szczególnie krwawej epoki, czemu przeczą fakty.

Oczywiście Martin nie pisze o średniowieczu, tylko się nim luźno inspiruje, a ściślej mówiąc dokonuje projekcji swoich wyobrażeń na ten temat w bliżej nieokreśloną bajeczną przeszłość. Przy okazji opatrza je wszystkimi świętymi panteonu politycznej poprawności i przypuszcza dość przewidywalny atak na wartości uznawane w kręgu kultury chrześcijańskiej. Panowie Benioff, Weiss i inni twórcy filmu, których nazwisk nie pomnę podkręcają ten klimat do granic absurdu doczepiając do wątków książkowych luźne sceny pornograficzne w żaden sposób z nimi nie związane, albo autorskie wątki sado-macho  nie nadające się do oglądania przez osoby o normalnej wrażliwości. Naiwni internauci w komentarzach współczują fikcyjnym bohaterom życia w "tych czasach". Tylko "te czasy" to zupełnie nie te czasy. Panowie Benioff i Weiss sądząc po brzmieniu ich nazwisk raczej wiedzą w jakich czasach i jakim regionie miała miejsce porównywalna do ich fantazji kulminacja zezwierzęcenia i niewyobrażalnego okrucieństwa - w bolszewickiej Rosji  w ubiegłym stuleciu.

Dlaczego twórcy pop kultury zafascynowani ciemną stroną ludzkiej natury nie sięgają do tego rezerwuaru? To dobre pytanie - jak powiedział klasyk! Być może owi zdemonizowani twórcy  wywodzą się z tego samego kręgu kulturowego, co odpowiedzialni za największą hekatombę w dziejach ludzkości? Z całą pewnością łączy ich nieukrywana wrogość wobec Chrześcijaństwa widoczna wyraźnie także w innych kultowych serialach  jak "The Last Kingdom" czy "Wikingowie".

Podobno G.R.R.Martin jest wielbicielem Tolkiena i jego cykl ma być odpowiedzią na "Władcę pierścieni" - epicką opowieścią bez wyraźnego podziału na dobro i zło. Jednak uciemiężone i obśmiane dobro przebija się tu i ówdzie, a nawet przezwycięża zło. Brienne z Tarthu - ogromna, dziewicza, prostoduszna rycerka sprawia, że zdemoralizowany, cyniczny goguś Jaimie Lanister zaczyna ewoluować w kierunku człowieka (proces wsparty utratą prawej ręki), a czysta i niewinna Sansa Stark budzi ludzkie odruchy w nie mniej cynicznym i "pełnym nienawiści " Sandorze Clegane.

W filmie - jak na ironię - Gwendoline Christie, odtwórczyni roli Brienne, która ma być brzydka, obdarzona jest wspaniałą naturalną urodą (bardzo wysoka, jasna blondynka o mlecznej skórze i pięknych niebieskich oczach) raczej wyróżniającą ją wśród wielu dość przeciętnych aktorek robiących za piękności. Podobnie bardzo przystojny Rory McCann jako "Hound" mimo oszpeconej  twarzy jest bardziej pociągajacy niż inni bohaterowie.




sobota, 9 lipca 2016

Zdemonizowanym twórcom pop kultury do sztambucha

Jest taka scena w 1 sezonie gry o tron (odcinku chyba 8): po ujęciu Neda Starka jako zdrajcy, zbrojni ganiają po jego domu "dożynając watahę". Septa Ordane każe Sansie schować się w swojej komnacie. Dziewczyna biegnie po schodach do góry, a tam z ciemności wyłania się straszny Sandor "Hound" Clegane niespiesznie idący w jej kierunku. "Stay away from me!" mówi Sansa cofając się w przerażeniu "I'll tell my father! I'll tell the queen..." Hound uśmiecha się lekko zbliżajac sie do niej "Who do you think have sent me?" pyta z nutką ironii w glosie. W następnym ujęciu jego postać okryta malowniczym płaszczem wypełnia kadr zasłaniając przerażoną dziewczynę.
Ta krótka scena robi na mnie nieporównywalnie większe wrażenie niż wszystkie podrygujące pośladki i inne części ciała w licznych układach kopulacyjnych czy litry czerwonej farby z gulgotem wylewającej się z podciętych gardeł i odrąbanych członków, nie wspominając o niewiarygodnie wulgarnym języku (zwłaszcza w polskim przekładzie).
Kiedy oglądałam pierwsze 5 sezonów byłam wręcz przygnieciona paskudztwem wylewającym się na mnie z ekranu, ale sama opowieść na tyle mnie zaciekawiła, że postanowiłam porównać film z literackim pierwowzorem.
Okazało się, ze liczne sceny burdelowo-kopulacyjne, w tym sado-macho są wzięte z zadu, podobnie jak dosadne akty homoseksualne. Przemocy i opisów okrucieństwa w książkach nie brakuje, ale wątek Ramsaya Boltona, znęcającego się nad Theonem Greyjoyem, a potem Sansą (absolutnie nie do oglądania) jest wymysłem twórców filmu. Wulgarność języka oryginału nie przekracza pewnych granic, czego nie da się powiedzieć o polskim przekładzie.
Sam pomysł napisania książki inspirowanej średniowieczem (wojną róż) bez Chrzescijaństwa jest dość kuriozalny, ale trzeba przyznać Martinowi, że jego bohaterowie są żywi, zupełnie jakby się urwali ze smyczy i zaczęli ewoluować w nieoczekiwanym kierunku.
Fani robią kompilacje ulubionych wątków i wrzucają na youtube, po czym w komentarzach analizują szczegółowo najdrobniejsze gesty i wyraz twarzy swoich bohaterów. Co ciekawe często biorą na warsztat relacje niedopowiedziane, zostawiające pole dla wyobraźni jak wątek Sansy i Sandora Clegane czy też Brienne i Jaimiego Lanistera.
Wniosek  z tego dość optymistyczny - widzowie ( a przynajmniej ich znaczna część) oglądają Grę o tron nie dla kopulacji, okrucieństwa i wulgarnego języka tylko pomimo tego wszystkiego. Pracowicie wyławiają interesujące fragmenty i składają je w całość, inspirują się i tworzą alternatywne narracje.
Natura ludzka ewidentnie ma wmontowany mechanizm obronny, który bardzo utrudnia pracę zdemonizowanym twórcom pop kultury.



poniedziałek, 27 czerwca 2016

O figlarnych zakonnikach


Zaglądając na stronę facebookową znajomego zakonnika zobaczyłam m.in. takie oto zdjęcie z jarmarku dominikańskiego we Wrocławiu: https://www.facebook.com/dominikanski.jarmark/photos/a.1793798170842299.1073741836.1503925379829581/1793799184175531/?type=3&theater


Po pewnym wahaniu skomentowałam i dostałam kilka odpowiedzi - od dominikanina, który je udostępnił i drugiego, który pozował do zdjęcia i je opublikował:
https://www.facebook.com/schulzop
Tłumacząc na język ludzki znaczyły tyle , co odp...dol się upierdliwa babo.

Nie zajmowałabym się dłużej tą sprawą, ale poruszyła jakieś głębsze pokłady irytacji we mnie.
Ileż to razy w kręgach kościelnych mówiono mi lub dawano do zrozumienia, że jestem niewłaściwie ubrana (spódnica do kolan albo sukienka bez rękawów) lub uczesana (rozpuszczone włosy). Ileż razy jakiś pobożny kapłan uznawał, że chamstwo wobec mnie, ostentacyjne zignorowanie w sytuacjach towarzyskich, odwrócenie się doopą przy stole podoba się Panu, a zachowanie cywilizowane byłoby niestosowne i gorszące. To oczywiście nie przeszkadzało mu prowadzać się ze swoim girlfriendem lub boyfriendem i obnosić z relacją, która - o ile dobrze rozumiem - nie powinna mieć miejsca w życiu celibatariusza. Pojęcia takie jak skromność, czy stosowność ewidentnie przeznaczone są dla frajerów (frajerek), których wytresowano w tym duchu i zawsze można im czymś takim zamknąć dziób. Kapłan/zakonnik jest ponad to i nie podlega krytyce ze strony wiernych.

Problem z ludźmi prostodusznymi jest taki, że oczekują "równego traktowania" i zgodności słów i czynów. Należałoby wyeliminować ich  z życia na etapie prenatalnym albo zamknąć w rezerwacie, bo co zrobić z człowiekiem który nie rozumie, że w stadzie każdy ma zupełnie inne prawa i nikt nie jest równy nikomu według zasady "co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie". Co robić z niedojdami, które przywiązują wagę do wypowiadanych słów, nieświadome, że są one tylko zasłoną dymną dla naprawdę istotnych sygnałów niewerbalnych, które na ogół sprowadzają się do pokazywania miejsca w szeregu. Zakonnik na zdjęciu ustawił się w szeregu z paniami w figlarnych strojach i przekaz jest jasny - "one tak samo jak ja są poza krytyką". Natomiast powiedzenie komuś, że jest nieodpowiednio ubrany (niezależnie od rzeczywistej stosowności jego stroju) znaczy po prostu "sp...dalaj, nie chcemy cię tu". Osoba chciana może przyjść do kościoła nago albo w stroju do tańca brzucha i zostanie postawiona wiernym za przykład skromności.

Pozwalając sobie na komentarz popełniłam grzech podobnie niewybaczalny jak polska reprezentacja, która wygrała ze Szwajcarią  czy polscy wyborcy, którzy wybrali niewłasciwą partię - wyszłam z przypisanej mi przez stado roli.




sobota, 6 lutego 2016

O spotkaniu z KOD-owcem

Na KOD-owca trafiłam zupełnie nieoczekiwanie w poczekalni przychodni na pl. Dominikańskim. Sympatyczny, w miarę młody (30+) człowiek ewidentnie chciał nawiązać kontakt. Zagadnął mnie dość zalotnie, ale po chwili - na skutek przyłączenia się do rozmowy tzw. osób trzecich - od bezpiecznych tematów (jak np. służba zdrowia) poszybował brawurowo ku polityce bieżącej. Dowiedziałam się, że na skutek dojścia "PIS-lamistów" do władzy syn znajomego - całkowicie niekompetentny- dostał jakieś odpowiedzialne stanowisko, co - jak rozumiem - pozostawało w jaskrawym kontraście z praktyką poprzedniej ekipy. Niebacznie wdałam się w polemikę (zdroworozsądkową jak mi się zdawało) niepomna na jakże słuszne słowa prof. Zybertowicza, że z ludźmi zacietrzewionymi nie da się rozmawiać racjonalnie.

Ten człowiek niewątpliwie był zacietrzewiony w stopniu mi nieznanym. Przyjechał właśnie z zagranicy, skąd jak zapewniał, obserwował sytuację w kraju na bieżąco. Co do tego miałam pewne wątpliwości, zważywszy, że nie ochłonął jeszcze po awanturze o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Nawet się tam wybierał ze znajomymi, którzy mieli nieść swastyki (sic). Niewątpliwie wyznawca Palikota w stanie hibernacji, albo raczej wybudzony z niej po sześciu latach zupełnie niepomny, że sytuacja się zmieniła diametralnie i takoż emocje społeczne.

Zasugerowałam mu, żeby sobie wygooglał dwa nazwiska: "Andrzej Hadacz"- kiedyś domagający się rozstrzelania Tuska, potem gorliwy zwolennik Komorowskiego agresywnie atakujący jego rywala pod gmachem TVP (za obiecane mieszkanie komunalne), obecnie pierwszy KOD-owiec - i "Jowita Kacik" specjalistka od niszczenia wizerunku przeciwnika na usługach byłego prezydenta oraz zobaczył na Facebooku zdjęcie tej ostatniej z tzw. "szaloną Joanną od Krzyża" już zupełnie normalną. Nazwiska nic mu nie mówiły, ale tematu poniechał przerzucając się na straszliwą sytuację obecną. Na moją prośbę o jakiś konkret, bo nic alarmującego nie widzę, poradził, żebym poszła do okulisty. Szczęśliwie drzwi gabinetu otworzyły ratując go od dalszego brnięcia w temat.

Jednak ten niesławny odwrót ewidentnie nie dawał mu spokoju nawet podczas wizyty, więc po wyjściu z gabinetu przypomniał sobie SKOK-i, które - jego zdaniem - równoważyły wszystkie afery PO z Ambergold na czele. Piotrowicza ex-PZPR-owca umieścił w rządzie, video z wejścia ABW do redakcji WPROST i wyrywanie laptopa Latkowskiemu nie zrobiło na nim wrażenia, o TK miał pojęcie bardziej niejasne niż przeciętny obywatel. KOD uważał za ruch oddolny młodych (sic!) entuzjastów itp. Kiedy to wszystko mówił ręce drżały mu gwałtownie, a mi przemknęło przez myśl, że mam do czynienia  z człowiekiem niezrównoważonym psychicznie. Nie wiem czy tak było, czy może był to typowy produkt intelektualnej tresury środowisk zbliżonych do GW, ktoś pełen bon motów typu "to się leczy" i podobnie dowcipnych stwierdzeń, natomiast bez żadnej wiedzy o faktach - czyste emocje zupełnie niewspółmierne do rzeczywistości.

Dziś przeczytałam, że jakaś grupa (KOD?) wołała pod pałacem prezydenckim "Duda na Wawel" - skojarzenie z rokiem 2010 oczywiste. Następstwo wydarzeń wydaje mi się dość jasne: czynnik niejawny wynosi Palikota z niebytu do sejmu z 10% poparciem, ten organizuje awantury typu krzyż na Krakowskim Przedmieściu, po czym wraca do nicości, z której się wyłonił. Petru ze swoim nowoczesnym KOD-em jest powtórką dokładnie tego samego (czyżby z Kukizem też próbowano?). Mam nadzieję podzieli los poprzedniej kreatury swoich mocodawców.

Dr. Krajski zauważył, że na Krakowskim Przedmieściu miała miejsce manifestacja nienawiści szatańskiej w sensie jak najbardziej dosłownym. Ta sama nienawiść zdaje się napędzać "młodych oddolnych entuzjastów" z KOD-u. Może po prostu potrzebny egzorcyzm?!!!
P.S.
Nie należy zapominać o czynniku ludzkim - ewidentnie KOD i jego przejawy animują ci sami nieznani sprawcy, którzy przeprowadzili pokazową operację pod krzyżem. Szatańska nienawiść pchająca do przekraczania granic nieprzekraczalnych dla normalnego człowieka jest ich znakiem firmowym.

niedziela, 24 stycznia 2016

O czynniku niejawnym w błyskotliwych karierach

Pewien 14 letni uczeń szkoły podstawowej Adaś Michnik pojawił się onegdaj na spotkaniu tzw. Klubu Krzywego Koła - zalążku loży masońskiej reaktywowanej po latach PRLu. Nie było to bynajmniej kółko młodzieżowe. Ten sam Adaś na swoje 18 urodziny wyjechał na zachód, gdzie spotkał się z wszystkimi ważnymi lewicowymi politykami jak np. Daniel Cohn-Bendit i temu podobne osobistości, a samą imprezę zorganizowano mu - o ile dobrze pamiętam - w Berlinie Zachodnim (czy nie w ambasadzie?) Następnie zrobił karierę jako opozycjonista i za swoje zasługi chciał dostać monopol medialny, który to cel raczej mu się wymknął, ale sądząc po obecnej nagonce na Polskę jego wpływy nadal są nie małe.

Pewien uczeń szkoły podstawowej Ryszard Petru wyjechał do Związku Sowieckiego, gdzie jego rodzice - fizycy - pracowali na projektem bomby mezonowej. Ten sam Rysio jeszcze jako student był asystentem posła Frasyniuka, następnie nosił teczkę za Balcerowiczem, a także pracował w BRE banku - założonym i prowadzonym przez służby wojskowe. Dorobił się pokaźnego majątku, a następnie z niczego urósł do drugiej siły politycznej w Polsce.

Pewien harcerz patriota o ziemiańskich korzeniach Bronek Komorowski poślubił resortową dziedziczkę i nagle z represjonowanego opozycjonisty stał się fanem WSI z pokaźnym majątkiem, który ewidentnie spadł mu z nieba, marszałkiem sejmu i prezydentem, po czym źli ludzie "zabili go kartą do głosowania", choć druga kadencja należała mu się jak psu micha.

Jest więcej takich błyskotliwych karier w polityce vide Janusz Palikot czy Radek Sikorski o Tusku nie wspominając. Jawna część biografii jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Informacje naprawdę interesujące są dla naszych oczu zakryte. Do pewnego stopnia przyjmujemy to jako nieuniknione w polityce, ale podobny mechanizm działa w przypadku wszystkich innych błyskotliwych karier.

Książki Joanny Siedleckiej "Biografie odtajnione" (o ile dobrze pamiętam) jeszcze nie czytałam - widziałam relację ze spotkania autorskiego. Pewnym szokiem było dla mnie, że nawet taka Marta Tomaszewska, Krystyna Siesicka czy Jerzy Broszkiewicz nie odnieśli sukcesu na niwie literatury dla młodzieży o własnych siłach. Nigdy by się nie przebili gdyby nie największa w PRLu agencja promocyjna - SB.

Czy można zrobić jakąkolwiek karierę bez takiego wsparcia? Myślę, że wątpię. Można coś opublikować, zwłaszcza za własne pieniądze, zrobić jakąś wystawę, ale żeby z tego żyć?!!

Widziałam niedawno wywiad z Tomkiem Bagińskim, który zamierza zrobić nową ekranizację Wiedźmina Sapkowskiego (w 2017). Zapytany jak wyjaśnić sukces polskich gier komputerowych na rynku światowym stwierdził, że otworzyła się zupełnie nowa dziedzina i weszli w nią ludzie nieobciążeni, a zdolni. Może i tak, może promocja by SB nie była im potrzebna, a może sukces gier komputerowych zdominowanych przez przemoc i seks wspiera jakaś bardziej uniwersalna centrala?







piątek, 15 stycznia 2016

Manifest KODu

Zauważyłam, że "ruch społeczny" KOD ma problem ze zwerbalizowaniem o co właściwie walczy i używa różnych zastępczych haseł w stylu "skok na trybunał" "ograniczanie swobód obywatelskich" czy "zagrożenie demokracji". Problem z tego rodzaju hasłami jest taki, że każdy średnio rozgarnięty internauta znajdzie mnóstwo przykładów wyżej wymienionych działań, ale z czasów rządów PO-PSL.
Bez zaglądania do źródeł jestem w stanie wymienić z pamięci:
- wejście do mieszkania Antykomora o godz. 6 rano w wykonaniu grupy funkcjonariuszy służb specjalnych (reakcja na niesłuszną stronę internetową)
- ustawa Komorowskiego o zgromadzeniach publicznych
- prowokacje policji i służb podczas marszu niepodległości w tym podpalenie budki koło ambasady Rosji na polecenie Sienkiewicza
- trzymanie co najmniej dwóch  kibiców (jednym z nich był sławny "Staruch") miesiącami w areszcie bez żadnych prawnych podstaw
- podsłuchiwanie i inwigilowanie dziennikarzy (Gmyza, Nisztora, Latkowskiego i członków ich rodzin) zajmujących się aferą taśmową kompromitującą prominentnych polityków PO
- najście służb na redakcję Wprostu i wyrwanie siłą laptopa Latkowskiemu
- największa ilość podsłuchów w Europie
- sprawa Sumlińskiego
- seryjny samobójca
- prowokację służb w sprawie Brunona Kwietnia
- więzienie za protesty na wykładzie Baumana na UWr
- więzienie za krzesło na wiecu Komorowskiego (aluzja do jego występu w parlamencie japońskim)
- skok na Trybunał w czerwcu 2015
- wyrok więzienia dla Kamińskiego za walkę z korupcją
- Amber Gold
- afera hazardowa
- wrogie przejęcie Rzeczpospolitej w wyniku dealu Grasia z Hajdarowiczem pod śmietnikiem
- wyrzucenie Gmyza z pracy za artykuł o trotylu na wraku Tupolewa
- wyrzucenie wszystkich niesłusznych dziennikarzy z TVP i Polskiego Radia, co spowodowało powstanie mediów drugiego obiegu.
- sfałszowane wybory samorządowe

To tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów, które przyszły mi do głowy
O rządach PIS -u po tygodniu od objęcia władzy (albo nawet przed utworzeniem rządu) nikt rozsądny by się jeszcze nie wypowiadał (ryzyko śmieszności).

Postanowiłam więc pomóc KOD-owi w jasnym określeniu tego co właściwie postuluje i z czym się nie zgadza.
Rozumiem, że pomysłodawcy uważają, ze istnieje właściwy porządek rzeczy i ich zdaniem został on wraz ze zmianą władzy naruszony. Proponuję więc żeby spróbowali go w sposób jasny opisać np.:

1. Platformie/Nowoczesnej/PSL- owi władza i monopol medialny się po prostu należy jak psu micha niezależnie od decyzji wyborców.
2. PIS/Zjednoczona Prawica nie ma prawa sprawowania władzy ani dostępu do mediów publicznych niezależnie od decyzji wyborców.
3. Kolonizowanie słabszego (państwa naszego regionu) przez silniejszego (Niemcy, państwa starej unii) jest naturalnym porządkiem rzeczy
4. Gazecie Wyborczej należą się ogłoszenia skarbu państwa i prenumerata przez wszystkie urzędy państwowe jak psu micha.
5. Polakom należy się upokarzanie i oczernianie na arenie międzynarodowej
6. Polacy nie mają prawa do własnej tożsamości, a tym bardziej do dumy z niej
7. Nie mają prawa do suwerenności
8. Nie maja prawa do owoców swojej pracy - powinni pracować na zagraniczne koncerny
9. Nie maja prawa do jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa
10. Polska jest naturalnym zagłębiem taniej siły roboczej w Europie i tak powinno zostać.

Myślę, że takie jasne nazwanie rzeczy po imieniu byłoby z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych, gdyż myślenie w kategoriach hierarchii stadnej nie jest może eleganckie, ale bardzo rozpowszechnione.  Jeśli przyjmiemy, że osobnikiem alfa jest Platforma i różne jej mutacje, a PIS i cała prawica omegą, to wyżej wymienione następstwa logiczne same się narzucają.
Podobnie w stosunkach międzynarodowych Polska jest omegą (brzydka, biedna panna), a Niemcy alfą, z czego wynika jasny kodeks zachowań, w którym nam przysługuje jedynie prawo do uległości, milczącej zgody na kolonizację i szarganie wizerunku.

Drodzy KODowcy powiedzcie o co chodzi otwartym teksem, a może znajdziecie więcej zwolenników niż wam się wydaje!


środa, 13 stycznia 2016

O Tusku zdrajcy i europejskim stadzie

Już wydawało się, że histeria wywołana przez odsuniętych od koryta przycicha i wszyscy powoli przychodzą do tak zwanego rozumu. Tusk jednak nie zdzierżył i podszczuł do tzw. procedury sprawdzającej KE. Korespondentka z Brukseli uspakaja, że to wersja light wymyślona, żeby postraszyć Orbana, ale moja intuicja nie chce się uspokoić.

Niestety na przykładzie UE widać jak na dłoni stadną hierarchię wszelkich ludzkich zgromadzeń, nawet na poziomie państw. W stadzie europejskim osobnik alfa może łamać prawo, przez idiotyczne decyzje narażać bezpieczeństwo milionów obywateli nie tylko swego kraju, narzucać swoje chore pomysły słabszym i w sposób niewypowiedzianie haniebny na ołtarzu poprawności politycznej poświęcać własne kobiety i dzieci. Państwa naszego regionu plasują się bliżej pozycji omega i jedynym, czego się od nich oczekuje jest uległość. Jeśli któreś przestaje ją okazywać wywraca porządek stada i dlatego wszelkie próby niesubordynacji tłumione są zanim pojawi się cień pretekstu.

Hierarchia stadna ustalona jest także wewnątrz każdego państwa - są tacy, którym się władza i monopol medialny należy jak psu micha i tacy, którzy nawet jeśli wygrają w wyborach nie mogą rządzić. Nasi chwilowo odsunięci od "należnego" im koryta nie są nawet osobnikami alfa w sensie siły osobowości lub zasobów - są obcą ekspozyturą wrogą wobec tubylców i uważającą ich demokratyczne wybory za kupę śmiechu.

Warto wspomnieć, że to nie węgierska opozycja zainspirowała "sprawdzanie" Orbana przez KE. Polska  tradycja nie karania zdrajców na gardle mści się na nas do dziś.