poniedziałek, 30 grudnia 2019

O nawróceniu Gavina Ashendena (z kazaniem ojca przeora dominikanów w tle)

Święta upłynęły mi pod znakiem dochodzenia do siebie po długiej chorobie, adaptacji Wiedźmina i nawrócenia byłego kapelana królowej angielskiej, Gavina Ashendena. Dziś znowu słuchałam wywiadu z nim na YouTube i znowu byłam pod głębokim wrażeniem tego, co ten człowiek opowiada.

Najciekawszy dla mnie fragment dotyczył ataku złego ducha. Pierwszy przydarzył mu się we Francji na mszy w kaplicy św Michała (nie pamiętam miejscowości). Zobaczył wysoko w górze chmarę krążących demonów przypominających nietoperze, wrzeszczących przeraźliwie. Był zdziwiony, że nikt, oprócz niego, tego nie widzi i nie słyszy. Zastanawiał się, kiedy znikną. Te jednak dokazywały aż do momentu, kiedy konsekrowana hostia dotknęla jego języka.

Innym razem przez 3 noce pod rząd, między pierwszą a piąta rano, otwierał mu się tunel w ścianie, przez który wlewały sie złe duchy bombardujące go rozpaczą i oskarżeniami w niezwykle charakterystyczny sposób - "jesteś w koszmarnej, beznadziejnej sytuacji i sam sobie to zawdzięczasz, zasłużyłeś na to". Ilu z nas poddanych było/jest takiej próbie nie zdając sobie sprawy, że to atak nieprzyjaciela? Gavin Ashenden miał więcej szczęscia - po pierwsze wiedział co to jest, po drugie ktoś mu doradził różaniec. Mimo pewnych oporów środek zastosował ze skutkiem pozytywnym. Rano zaniepokojona żona obsztorcowała go, że otwiera nocą okna. Widząc jego szczere zdziwienie wskazała na intensywny zapach róż w sypialni.

Co ciekawe przed tymi incydentami Ashenden nie wierzył w osobowe zło, był jungistą i wykładał na jakimś świeckim uniwersytecie psychologię religii. Wtedy też zainteresował się objawieniami maryjnymi z Garabandal (o ile dobrze pamiętam). Kiedy ogladał nagranie koleżanka zajmująca się psychologią dziecięcą skomentowała, że ekstaza tych dzieci jest autentyczna, bo w tym wieku nie umiałyby jej tak przekonywująco udawać.

Ashenden zaintrygowany był też faktem, że cuda eucharystyczne - przy obecnym stanie nauki możliwe do zweryfikowania - zdarzają sie tylko w Kościele Katolickim, nigdy natomiast w Anglikańskim.

Kiedy po długiej duchowej podrózy oficjalnie nawrócil sie na katolicyzm, od dłuższego czasu nie był już kapelanem królowej. Zkrytykował zaproszenie do anglikańskiej katedry muzułmanina, który w dzień Objawienia Pańskiego ,w miejsce fragmentu listu św. Pawła, odczytał sutrę koranu mówiacą o tym, że Jezus nie jest Synem Bożym. Poniewaz owe krytyczne stanowisko, wyrażone przez kapelana królowej, mogłoby być łączone z jej osobą, Ashenden zrezygnował z tego zaszczytu.

Przez ponad 10 lat entuzjastycznie popierał ruch LGBT, zanim zrozumiał, że to zaledwie etap w dłuższym planie, manewr wojnie przeciw Chrześcijaństwu. Na YouTube można znaleźć kilka jego wypowiedzi na temat marksizmu kulturowego, całkiem rozsądnych zresztą.

Nie wiem jak Gavin Ashenden odnajdzie się w obecnym Kościele Katolickim pchanym przez hierarchów w kierunku, który okazał się zgubny dla anglikanów, ale jego wiara w rzeczy nadprzyrodzone jest dla mnie bardzo inspirująca. Ten własnie nadprzyrodzony aspekt katolicyzmu,  którego wstydzi się dzisiejszy Kosciół jest magnesem dla ludzi udręczonych, spragnionych Boga i szukajacych prawdy.

W niedziele na mszy u dominikanów wysłuchalam kazania o podróżach ojca przeora po Ukrainie i  Ameryce Poludniowej. Na Ukrainie rodziny romskie - bardzo porządne, wolne od alkoholizmu - zmuszone sa mieszkać na wysypisku smieci, bo nikt nie chce ich zatrudnić. W slumsach Bogoty natomiast jest nędza, ale nie ma smutku, bo nie brakuje tam dzieci, ani psów. O ile dobrze zrozumiałam wniosek z tych podróży - ktoś powinien poświecić swoje życie dla tych rodzin, Jeżeli ojciec przeor miał na mysli siebie, zakon kaznodziejski lub jakiś inny to O.K. W każdym innym przypadku to po prostu piramidalna bzdura w rodzaju porad dla ludzi samotnych, żeby adoptowali dzieci autystyczne. Czysty społeczny aktywizm nie mający nic wspólnego z przekazywaniem owoców kontemplacjii. (Jaka kontemplacja, takie owoce - chciałoby się powiedzieć).

W autobiograficznej książce "Nieplanowane" Abby Johnson (i jej filmowej adaptacji) wzięty adwokat reprezentuje bohaterkę za darmo w sprawie wytoczonej jej przez Planned Parenthood. Gdyby ten człowiek najpierw nie skończył studiów prawniczych, aplikacji adwokackiej i nie wyrobil sobie marki broniąc z sukcesem wielu klientów, nie mógl by pomóc bezpłatnie bohaterce, ani nikomu innemu.

Żeby móc pomóc komukolwiek, trzeba najpierw coś mieć - doświadczenie, zasoby, możliwości, kontakty. Pracę rodzinom romskim na wysypisku mogłby dać zamożny przędsiębiorca gotowy zaryzykować ze wzgledu na milosierdzie. Gdyby się przeliczyl i zbankrutował jego możliwość pomagania komukolwiek - z własną rodziną włącznie - szybko by się skończyła.

Dlaczego musimy wysłuchiwać w Kosciele tych infantylnych, czysto ludzkich wymysłów, zamiast zapoznawać się dogłebnie z depozytem wiary. Wiemy z lekcji religii o isnieniu złego ducha, ale nie łączymy go bezsennymi godzinami w okolicach 3 nad ranem, kiedy sytuacja nasza jawi się jako calkowicie beznadziejna i - co gorsza - całkowicie przez nas zawiniona. Gdybyśmy wiedzieli, że to typowy atak nieprzyjaciela, pogonilibyśmy go, gdzie pieprz rośnie, w 3 minuty. Zastanawiam się ilu samobójstw możnaby uniknąć, uświadamiajac to ludziom w trudnej sytuacji.

Żeby pomóc komukolwiek trzeba najpierw pomóc sobie. Żeby się czymś dzielić trzeba coś mieć. Czy to nie Chrystus obecny w sakramentach powinien byc lekarstwem na całą ludzka biedę? Nie podważam sensowności dzieł milosierdzia, ale bez duchowego kompasu w postaci modlitwy, nie jesteśmy w stanie rozeznać, co w danej sytuacji powinno byc zrobione i co należy do nas, a co do zainteresowanej osoby.







czwartek, 26 grudnia 2019

Wiedźmin netflixa, czyli wiecej pięniędzy niż rozumu

Mój kontakt z prozą Sapkowskiego byl bardzo ograniczony. Po jednym opowiadaniu o wiedźminie zorientowałam się, że to stanowczo nie dla mnie. Męski punkt widzenia, męskie fantazje seksualne, burdele, bijatki i zupełnie współczesne przekleństwa kontrastujące z fragmentami bardziej archaizowanych tekstów (o krasnoludzkiej rzyci na przykład).

Polski serial obejrzałam z ciekawości. Super muzyka, kilku dobrych aktorów i atmosfera nie były w stanie przykryć braku pieniędzy na odpowiednie lokalizacje. Co gorsza dialogi były kiepsko napisane, a ich odtworzenie raziło sztucznością. O potworach i efektach specjalnych sie nie wypowiadam, bo mnie nie obchodzą.  Film wymagał od widza pracy wyobraźni - wysiłku wiary, że te ruiny to naprawdę zamek, swojski krajobraz to fantastyczna kraina itp.

Twórcy gier o Wiedźminie wykreowali zapierającą dech w piersiach scenerię, przylożyli się do strojów, uzbrojenia itp. Fragmenty, które widziałam w internecie są rewelacyjne. Muzyka - zwłaszcza piosenka Priscilli - porusza do łez. Świat, w który wchodzi odbiorca, jest spójny i przekonywujący, stąd  - jak sądzę - światowy sukces.

Serial Netflixa przypomina mi natomiast jedno z tych świetnie zrobionych amatorskich przedstawień teatralnych w szkołach jednopłciowych. Ani profesjonalna reżyseria, ani stroje wypożyczone z teatru, ani całkiem przyzwoita gra młodych aktorów nie może przykryć faktu, że wszystkie postacie odgrywane są przez nastoletnie dziewczęta lub chłopców. Widz musi nieustannie brać w nawias ten fakt, jeśli chce się dobrze bawić. Bez dobrej woli widza efekt jest raczej komiczny. Nikt nie weźmie 16-latki z przyczepioną brodą za starca, ani młodzieńca w peruce z warkoczami za dziewczynkę.

Szokujące dla mnie jest, że przy takim budżecie zaryzykowano ów komiczny efekt - murzyn w zbroji, negroidalny bardzo czarny elf z przyczepionymi uszami, Hinduska z garbem w europejsko wygladajacej wsi, ta sama Hinduska (już bez garbu) w płaszczu o współczesnym kroju i równie współczesnym makijażu bierze udział w polowaniu na smoka wśród karłów i rycerzy, minstel we współczesnych spodniach z rozporkiem na zamek uprawia muzykę pop posługując się lutnią i tak dalej.

W znanych wielkich produkcjach fantasy jak Willow, Władca Pierscieni czy Gra o Tron było dla twórców oczywiste, że określone krainy zamieszkują charakterystyczne dla nich ludy. Zadano sobie trud, żeby wybrać np ludzi o jasnej pigmentacji na Rohirrimów, a ciemnowłosych na Gondorczyków. Elfy musiały być wysokie i smukłe z charakterystyczną fryzurą itp. Wszystko to miało służyć wykreowaniu spójnego, sugestywnego  uniwersum wciągajacego odbiorcę. 

Twórcy Wiedźmina postanowili natomiast zgwałcić widza przez oczy (i uszy). Nic tam się nie trzyma kupy. Stroje to jakiś niewiarygodny wprost koszmar - główny bohater przez cały film gania w krótkiej kurtce i obcisłych spodniach zapinanych z przodu na wyraźnie wyeksponowane guziki. Pomysl skrajnie perwersyjny i wybitnie niepraktyczny. Suknie Yennefer, jej płaszcze, buty, fryzura i makijaż sa wybitnie współczesne i rażą w każdej scenie. Nie wspomnę miłosiernie o zbrojach i uzbrojeniu. Współczesna muzyka pop ma się nijak do dziwacznej scenerii. Patos i zadęcie licznych przemów o przeznaczeniu, losach świata itp wyglaszanych przez kolejnych bohaterów jest równie irytujące jak współczesne przekleństwa często gęsto sypiące się z ekranu. Serial jest głupi, męczący i nieatrakcyjny wizualnie. Szkoda tych pieniędzy i zmarnowanej okazji. 

Gdyby jedną dziesiątą budżetu podarowano twórcom polskiego Wiedźmina powstałoby dzielo - przez porównanie - wybitne. Wystarczyłoby zadbać o bardziej przekonywujace lokalizacje, poprawić dialogi i lepiej wybrać odtwórczynie ról kobiecych. W serialu z 2001 jedynie Karolina Gruszka jest podobna do ludzi i nie musimy sobie jej urody wyobrażać, po prostu ją widzimy na ekranie. Pozostałe aktorki, poza nieszczególnym wygladem (wielkie nosy, plaskie potylice, trwała na rzadkich włosiętach), mają bardzo irytującą, manierę wygłaszania swoich kwestii ni to teatralną ni to już nie wiem jaką. Może łatwiej byłoby się im odnaleźć, gdyby wszystkie dialogi napisane bylyby w jednej konwencji np bajkowo-archaizowanej.

W sieci dostępny jest film, inspirowany światem Wiedźmina, zrobiony przez fanów dla fanów pod wdzięcznym tytułem "Pół wieku poezji później". Nie jestem szczególnie zachwycona rezultatem, ale podziwiam zapał twórców. Brak środków jest wyraźnie mniej niebezpieczny dla efektu całości niż nadmiar.


niedziela, 8 grudnia 2019

Kij do zadu, czyli o wyższości starej szkoły wychowania nad nową!

Obejrzałam niedawno wywiad Jaruzelskiej z Ziemkiewiczem na YouTube. Państwo się znają z liceum i studiów na polonistyce UW. Bardzo sympatyczna i ciepła rozmowa.

Przy okazji wspomnień szkolnych Ziemkiewicz wyznał, że jako nastolatek pełen był kompleksów. Zdziwionej interlokutorce wyjaśnił, że był produktem pewnej szkoły wychowywania dzieci reprezentowanej przez matkę. Według niej dziecka się nie chwali, by nie wbiło się w pychę, trzeba je nieustannie zawstydzać itp.

Bardzo dobrze znam tę metodę wychowawczą, gdyż sama byłam jej poddawana. Niestety nie posłużyła mi tak dobrze jak Ziemkiewiczowi. Widząc jednak skutki wychowania bezstresowego zaczynam być bardziej skłonna do zrozumienia czego chciano uniknąć i co osiągnąć w ten sposób.

Jeszcze bardziej skłonna jestem uznać zasadność nawoływań biblijnych do częstego (nawet profilaktycznego) używania kija wobec synów. Młodzi mężczyźni po prostu potrzebują zewnętrznej dyscypliny w stylu militarnym, jasno określonych reguł i sprawiedliwych kar.

Z perspektywy widać wyraźnie, że nadmiar dyscypliny jest mimo wszystko lepszy niż jej brak. Idealne byłoby wyważenie i dostosowanie do wrażliwości jednostki, ale ze względu na nieliczne wrażliwe jednostki nie można rezygnować ze stosowania adekwatnych środków wychowawczych wobec całej populacji.



sobota, 7 grudnia 2019

O "trafianiu do młodzieży" i o. Pelanowskim

Słuchałam na YouTube jakiegoś panelu o młodych w Kościele,  trafianiu do młodzieży czy czymś równie mądrym (Czy KOŚCIÓŁ w Polsce jest NA KRAWĘDZI? | DEBATA).Trudno powiedzieć, który z uczestników wydał z siebie najbardziej irytującą wypowiedź. Po namyśle, to chyba siostrze Małgorzacie Chmielewskiej przypada palma pierwszeństwa, choć walka była wyrównana.

Siostra Chmielewska opowiedziała jak to jej córka (przybrana), wraz z gromadą młodzieży podczas bierzmowania, wysłuchać musiała 45-minutowego kazania starszego biskupa o korzyściach słuchania radia Maryja. Ta niewiarygodna trauma oznaczała dla całej grupy bierzmowanych "pożegnanie z Kościołem". Tu siostra Chmielewska zawiesiła głos, aby słuchacze mogli sami ocenić grozę sytuacji.

Muszę być złym człowiekiem, bo poczułam wyłącznie irytację, co gorsza głos siostry Chmielewskiej, a zwłaszcza jej maniera mówienia wydały mi się po prostu nieznośne. Zadałam sobie w swoim serduszku pytanie: na czym polegała zbrodnia biskupa i nie mogłam za cholerę znaleźć odpowiedzi. W oczach siostry Chmielewskiej najwyraźniej był to wiek hierarchy, chęć podzielenia się tym. co sam uważa za wartościowe, a przede wszystkim brak fascynującej osobowości, bogatej - najlepiej kryminalnej - przeszłości (w rodzaju o. Dona Callowaya MIC) i nieznajomość języka młodzieżowego (którym biegle włada np o. Szustak OP).

Droga siostro Małgorzato, brak fascynującej (dla młodzieży) osobości. kryminalnej przeszlości albo bajeru nie jest jeszcze - o ile mi wiadomo - grzechem ciężkim, ani nie dyskwalifikuje duszpasterza. Do młodzieży najlepiej przemówić dechą po dupie w mlodym wieku i wskazaniem miejsca w szeregu. Część z niej - ta uciemiężona przez życie - sama Boga poszukuje namiętnie, ale tą grupą Kościół, z jakichś powodów, nie jest zainteresowany. Reszta zacznie, kiedy dostanie od życia solidnego kopa w zad.

Młodzież jest - ze swej natury - głupia i arogancka. Mądrość przychodzi z wiekiem, choć - ewidentnie - nie do wszystkich. Gwiazdy duszpasterskie brylujące w internecie i "przyciągające tłumy" cierpią zwykle na przerost ego, a ile ich duszpasterskie sukcesy są warte pokazuje historia ks. Misiaka, który do młodzieży trafiał nadzwyczajnie, choć nie do końca wiedział w co właściwie sam wierzy.

Przestańmy - na litość boską - fetyszyzować niedojrzałość!  To stan (na szczęście) przemijający. Zacznijmy może wychowywać tych gnojków, jak to robiły pokolenia przed nami - dyscyplina, skromność i szacunek do starszych.

Kiedy słucham tych wszystkich starych dziadów mówiących o wsłuchiwaniu się  w głos młodzieży albo uczeniu od niej, nóż mi sie w kieszeni otwiera. To są po prostu wyrośnięte - a czesto już zepsute - bachory. Coś do powiedzenia będą miały dopiero za  - minimum - 30 lat, a niektóre nigdy. Uczyć należy się od mądrych, a wśród młodych takich nie ma.

Zaczynam mieć brzydkie podejrzenia skąd ta chęć "przyciągania młodych" - czy to nie o jędrne ciała raczej chodzi niż nieśmiertelne dusze?

Wracając do gwiazd duszpasterskich to jedna z nich - o. Augustyn Pelanowski OSPPE - został ostatnio obsztorcowany publicznie za swoją krytykę obecnego pontyfikatu. Władze zakonu paulinów uznały za stosowne publicznie się od niego odciąć i ostrzec wiernych przed jego zgubnym wpływem.

Nie słuchałam konferencji o. Pelanowskiego od lat, ale kiedyś jego rekolekcje uratowały mi życie. Interpretacja historii Daniela w jaskii lwów i proroka Habakuka zanoszącego mu polewkę rzuciła nowe światło na wiele sytuacji mojego własnego życia, a słowa "to że nie widzisz wyjścia, wcale  nie musi znaczyć, że go nie ma" powtarzam sobie do dziś dnia we wszystkich momentach zwątpienia.

Nie wiem dlaczego władze kościelne z taką anielską cierpliwością znoszące pedalstwo w swoich szeregach i jego propagandę (np.w wykonaniu ojców jezuitów), bez mrugnięcia powieką przełykajace każdą herezję i nadużycie finansowe, nagle doznają wzmożenia kiedy jakiemuś narwanemu zakonnikowi nie podoba się Pachamama i głosno o tym mówi.

P.S.
O. Pelanowski uważa, że czlonkowie mafii Sankt Gallen, przez fakt knucia i lobbowania za swoim kandydatem przestali być kardynałami, a wybór papieża przy użyciu tych niedozwolonych metod jest nieważny. Teza jest mocna, ale argumenty są. Nawet jeżeli jego ocena sytuacji jest błędna, to reakcja przełożonych pozostaje szokująco niewspółmierna, zwłaszcza w zestawieniu w tolerowaniu latami jawnych heretyków i praktykujących pederastów.




czwartek, 5 grudnia 2019

Ohyda spustoszenia

Obejrzałam sobie ostatnio "Przygody Tomka Sawyera" z 1939 roku na YouTube  z uczuciem pełnej satysfakcji. Szczególnie zachwyciły mnie metody wychowawcze ciotki Polly i pana nauczyciela w szkole.

Ciotka Polly oprócz ciągnięcia za ucho i strzelania po pysku miała poręczną deseczkę do grzmocenia Tomka po zadku najlepiej z zaskoczenia. Oto nasz dzielny bohater zsuwa się po rynnie ze swojego pokoiku na pięterku, a czatująca na dole czujna niewiasta jednym celnym ciosem deseczki w siedzenie zawraca go na drogę cnoty.

Pan nauczyciel ma na ścianie dobrze wyeksponowany arsenał rózeczek,  na dziewczynkę wybiera najlżejszą, kiedy jednak Tomek bierze jej winę na siebie dostaje majgrubszą kilka całkiem rzetelnych ciosów w zad.

Na spotkaniach mojej klasy z podstawówki koledzy wspominaja z dużym rozrzewnieniem kabel od żelazka (z wtyczką) którym dostawali w tyłek od swoich ojców oraz skuteczność tej metody w tzw. wyprowadzaniu na ludzi.

Tę madrość pokoleń porzucono całkiem bezrefleksyjnie, celem wyprodukowania tych wszystkich rozpuszczonych do obrzydliwości cip, które muszą żłopać płyny na lekcji, zagryzać i wychodzić co 15 minut do kibla, istot uzależnionych od smartfonów, biegłych w manipulowaniu dorosłymi i terroryzowaniu ich. Czy ktoś jeszcze dziesięć lat temu wyobrażał sobie, że bachor, który nic nie robi na lekcji będzie miał czelność odpowiedzieć, że pani mu nie wytłumaczyła i dlatego nie wie. Ohyda spustoszenia! Odpowiedzialni za doprowdzenie polskiego szkolnictwa do takiego stanu powinni wisieć na murach uprzednio wypatroszeni.

Na radzie pedagogicznej próbuję poruszyć temat dyscypliny. Nie udało mi się ani razu dokończyć zdania, a próbowałam 3 razy. Jeśli ktoś ma problem tzn., że sobie nie radzi, nie ma podejścia do młodzieży i powinien się bardzo wstydzić.

P.S.
Uczniowie instytucji, w której obecnie pracuje kojarzą mi się ze stadem wściekłych szczurów. Są tak wysoce toksyczni, że co tydzień ląduje na zwolnieniu z czymś poważnym. Miałam już zapalenie zatok i gardła, a obecnie przechodzę ciężkie zapalenie oskrzeli. Deratyzacja - to jedyna metoda. Miotacz trutki na szczury mi dajcie!!!