wtorek, 18 kwietnia 2017

Zgryźliwie o świątecznej porcji herezji u dominikanów

Podczas wigilii paschalnej u wrocławskich dominikanów o. Andrzej Kuśmierski (o ile dobrze pamiętam nazwisko) tak rozwinął myśl św. Pawła "nie ma już niewolnika ani wolnego, Żyda ani Greka, mężczyzny ani kobiety, Tuska ani Kaczyńskiego, muzułmanina ani buddysty, Biedronia ani Grodzkiej". Na te słowa kaznodziei wyrwało mi się "pierdzielisz facet" aż kilka osób gwałtownie odwróciło się w moim kierunku z wyrazem dezaprobaty dla tej niewczesnej spontaniczności..

Nie wydaje mi się możliwe, żeby o. Kuśmierski nie zdawał sobie sprawy, że manipuluje tekstem dość bezwstydnie. Zanikanie podziałów, o którym mówi św. Paweł dokonuje się w Chrystusie wśród tych, którzy go przyjęli i w tym sensie nie byłoby żadnej różnicy między nawróconym buddystą a muzułmaninem. Związek pozostałych osób wymienionych z nazwiska z tematem pozostaje o wiele luźniejszy. Polityka nie jest naturalnym środowiskiem pięknoduchów, tylko ludzi stosujących nie zawsze czyste chwyty. Jednak jedni robią to w imię dobra wspólnego inni jedynie dla własnej kariery, a są też tacy, którzy zostali wynajęci przez podmioty zewnętrzne do celów inżynierii społecznej czyli przeprowadzenia rewolucji obyczajowej "w naszym nieszczęśliwym kraju" i w ramach dealu  z mocodawcami godzą się np. udawać kobietę lub eksponować swoje nieuporządkowanie seksualne.

Wszyscy oni potrzebują nawrócenia, trudno jednak ignorować różnicę między wiernością  a zdradą. Nawrócony zdrajca i jurgieltnik też ma szansę, ale póki trwa w swojej zatwardziałości znacząco różni się od kogoś, kto lojalnie służy swojemu krajowi, a nie zewnętrznemu mocodawcy. Prawo karne też taką różnicę zauważa i przewiduje daleko idące konsekwencje.

Można by bronić o. Kuśmierskiego twierdząc, że zapomniał dodać "po nawróceniu nie ma różnicy...", tylko czy rzeczywiście zapomniał?

W poniedziałek wielkanocny nawet ucieszyło mnie pojawienie o.Marcina Mogielskiego z jego nieco wymuszonym entuzjazmem (kontrastującym z przemęczeniem przeora  na mszy niedzielnej),  aż do momentu kiedy zdałam sobie sprawę czego owa radość dotyczy. Otóż zdaniem o. Marcina wszyscy zostaniemy zbawieni i nikt nie będzie potępiony. Kościół Katolicki oznacza po prostu wszystkich ludzi na Ziemi. Więc dlaczego, drogi ojcze Marcinie, 4 katechumenów przyjęło chrzest (+komunię i bierzmowanie) w noc paschalną i wszyscy śpiewaliśmy "gloria" z tego powodu? Dlaczego proszono nas o modlitwę, aby wytrwali na drodze? Przecież bez tego także byliby członkami Kościoła Katolickiego i mieli dokładnie takie same szanse zbawienia jak ochrzczeni!
W imię czego te wszystkie nawiedzone kobiety nie załapały się na związek natury romantyczno-seksualnej z rozwodnikami, księża wytrwali w czystości mimo namiętności do kogoś, homoseksualiści powstrzymali się od kopulowania z osobami tej samej płci, pedofile nie pofolgowali swoim skłonnościom chociaż mieli okazję i mogli liczyć na bezkarność? Dlaczego Ci, którzy jednak upadli, żałowali za grzechy i pokutowali latami? Po jaką cholerę pytam, jeśli to w gruncie rzeczy nie ma żadnego znaczenia?

Mocną stroną nauki Kościoła Katolickiego zawsze była spójność i logiczna konsekwencja wyraźnie widoczna dla ludzi trafiających do niego z daleka, a także niezmienność i niezłomność wobec żądań świata. Pewna nawrócona ateistka z programie Journey home w EWTN na pytanie, co ostatecznie przekonało ją do KK odpowiedziała, że kwestia antykoncepcji. Widząc zaskoczenie prowadzącego wyjaśniła, że w atmosferze medialnej nagonki na Kościół z powodu przypadków pedofilii (prawdziwej i urojonej) wśród księży każda ziemska instytucja byłaby skłonna do kompromisów w "pomniejszych" kwestiach. Fakt, że tak nie jest dowodzi, że Kościół jest czymś więcej niż ziemską instytucją.

W Wielki Piątek nie usłyszałam wyraźnie wyartykułowanej modlitwy o nawrócenie Żydów. Czyżby więc nie miało znaczenia czy uznajemy w Jezusie Mesjasza, a nawet Boga czy też przyjmujemy za Talmudem że jest on bękartem ze związku ladacznicy z rzymskim żołnierzem, smażącym się w piekle we wrzących ekskrementach przez całą wieczność? Rozumiem, że którąkolwiek wersję przyjmiemy, nasza droga do zbawienia jest równie prosta. Przyznam, że dla mnie ograniczonej nawykiem logicznego myślenia rzecz jest nie tylko absurdem i bluźnierstwem lecz także sabotażem (subwersją czy jak go zwał).

Drodzy dominikańscy pięknoduchowie, którzy tak kochacie Żydów, muzułmańskich "uchodźców"  i innych ulubieńców lewicy, a tak nie lubicie polskich katolików z ich denerwującym zwyczajem święcenia pokarmów w Wielką Sobotę, zastanówcie się nad logicznymi konsekwencjami waszych słów. Może przyjmowanie pieniędzy Sorosa z Fundacji Batorego jest równie wątpliwym interesem jak działania o. Konrada Hejmo na rzecz utrzymania tygodnika wDrodze? Może cena jest niewspółmierna do korzyści?