czwartek, 8 sierpnia 2019

Na Świętego Dominika kilka refleksji o Syrofenicjance i psach

Nigdy w życiu nie słyszałam sensownego kazania o Syrofenicjance, kobiecie obcego plemienia proszącej o pomoc dla córki, na co Jezus odpowiedział "niedobrze jest odebrać chleb dzieciom i dać psom". Jest to jeden z fragmentów ewangelii szczególnie mi bliski i jedna z postaci, z którą bez trudu się utożsamiam. Nie dlatego, że moja wiara jest tak wielka jak owej niewiasty, która z miłości do dziecka przełyka obelgę bez mrugnięcia powieką i ma przy tym tyle przytomności umysłu, żeby inteligentnie ripostować. Po prostu, podobnie jak ona, zazwyczaj jestem postrzegana jako "nie swoja", co oznacza koniec rozmowy.



Słowa Jezusa są niezwykle brutalne i dla mnie przerażające, gdyż brzmią jak typowo żydowskie przekonanie, że goje są po prostu zwierzętami o ludzkich twarzach. Rozumiem jak trudno interpretować coś takiego i jak się trzeba nagimnastykować, żeby zatrzeć owo przykre wrażenie. Jednak to co usłyszałam niedawno u dominikanów dosyć mnie zirytowało. Zdaje się, że "trynd" w zakonie jest taki, że należy przy każdej okazji podkreślać wyższość niewierzących nad katolikami i przy okazji kwestionować sensowność praktyk religijnych i sakramentów.  W tym duchu wygłoszone zostało i wspomniane kazanie.


Drodzy dominikanie, w święto, waszego ojca założyciela chcę wam powiedzieć, że to co wielu z was głosi otwarcie, albo daje do zrozumienia w sposób bardziej subtelny, jest po prostu nieprawdą dająca się łatwo obalić.

Pierwsza z brzegu statystyka, która przychodzi mi do głowy to badanie Eurostatu na temat przemocy wobec kobiet w Europie. We wszystkich krajach katolickich, ze szczególnym uwzględnieniem Polski, ilość podpadających pod ta kategorię incydentów w przeliczeniu na liczbę ludności jest znacząco mniejsza niż w krajach postprotestanckich, a najgorzej wygląda sytuacja w tych przodujących w postępie obyczajowym jak kraje skandynawskie.

Przed wojną kraje katolickie nie dały się uwieść eugenice, entuzjastycznie wprowadzanej w państwach protestanckich. Szczególnie wyraźnie to widać na przykładzie Szwajcarii, gdzie kantony katolickie oparły się tej idei, a protestanckie uznały za dobrą.

Choćby na podstawie tych przykładów z pamięci (nie chce mi się szukać) można zauważyć, że samo wychowanie katolickie, ukształtowane pod jego wpływem sumienie (o sakramentach nie wspominając) sprawia, że całe społeczeństwa zachowują się w sposób zdecydowanie bardziej cywilizowany.

Nie jest więc bez znaczenia czy nasiąkamy wpływem nauki Kościoła (nawet biernie i bez szczególnego entuzjazmu) czy nie. Jeśli natomiast twierdzicie, że sakramenty nie mają wpływu na rozwój duchowy człowieka, to po jaką cholerę poświęciliście życie ich sprawowaniu? A może wasza motywacja przyjścia do zakonu nie miała nic wspólnego z wiarą tylko tzw "orientacją seksualną"?

Co można sądzić o zakonniku, który przekonuje ludzi licznie obecnych na mszy w dzień powszedni, że ich modlitwa ("paciorki") i udział w eucharystii nie ma żadnego znaczenia - albo wręcz szkodzi -skoro niepraktykujący i ateiści tak niebotycznie górują nad nimi moralnie i przewyższają ich w miłości? Przykład Syrofenicjanki niczego takiego nie uzasadnia. To raczej my wszyscy - ludy pogańskie, które przyjęły chrześcijaństwo - jesteśmy owymi psami, bydlętami o ludzkich twarzach, które uznały mesjasza odrzuconego i znienawidzonego przez własny naród. To na owych okruszkach, których nie broni się nawet szczeniętom wyrosła cywilizacja chrześcijańska, obiekt ataków odwiecznego wroga.

W obliczu niewiarygodnego wprost nasilenia tych ataków o. Góżyński nie skorzystał z okazji, żeby siedzieć cicho, tylko przyłączył się do nagonki na arcybiskupa Jędraszewskiego, który nazwał rzecz po imieniu. Ataki na księży, napady na kościoły, profanacje mszy świętej i wizerunku Maryi natomiast pozostawiły go dziwnie obojętnym. O czym to świadczy? Z kim identyfikuje się owa medialna gwiazda dominikańska? Dlaczego pozwalacie, żeby ktoś taki był twarzą zakonu w Polsce?

Komu potrzebny niewierzący kapłan albo zakonnik w służbie możnych tego świata?

W święto Marii Magdaleny usłyszałam kazanie o tym, że patriarchalny Kościół prześladował kobiety i że może w końcu się to zmieni. Czymś takim bombardują nas nieustannie dowolne lewicowo-liberalne media, albo ich wyznawcy w towarzystwie. Po kapłanie zakonnym oczekiwałabym czegoś innego np przekazywania owoców kontemplacji. Dlaczego tych owoców nie ma? Sami sobie odpowiedzcie.

Wyobrażam sobie jak taki oświecony aktywista dominikański musi się czuć np na bł. Czesława otoczony tłumem zabobonnych katoli, zakłopotany i zdegustowany czaszką w relikwiarzu ustawioną na ołtarzu i koniecznością odprawiania zupełnie zbytecznych guseł. Może dlatego na mszy o 12.00 nikt się nie ruszył, żeby pomóc rozdawać komunię, a Kościół był pełen ludzi, w tym pielgrzymek jak co roku zresztą. Drodzy Ojcowie wasz dystans - mówiąc bardzo oględnie - do wiernych, ich wiary i pobożności bardzo wyraźnie widać!

Tymczasem papież Franciszek wziął się energicznie (rękami b-pa Paglii znanego z homoerotycznego muralu) za destrukcję Akademii Życia i Rodziny założonej przez Jana Pawła II. Wśród zwolnionych profesorów o. Jarosław Kupczak OP! Smutne, ale prawdziwe. Ja natomiast już od dawna nie mam ochoty wybrać się do kościoła na św.Dominika.