sobota, 9 lipca 2016

Zdemonizowanym twórcom pop kultury do sztambucha

Jest taka scena w 1 sezonie gry o tron (odcinku chyba 8): po ujęciu Neda Starka jako zdrajcy, zbrojni ganiają po jego domu "dożynając watahę". Septa Ordane każe Sansie schować się w swojej komnacie. Dziewczyna biegnie po schodach do góry, a tam z ciemności wyłania się straszny Sandor "Hound" Clegane niespiesznie idący w jej kierunku. "Stay away from me!" mówi Sansa cofając się w przerażeniu "I'll tell my father! I'll tell the queen..." Hound uśmiecha się lekko zbliżajac sie do niej "Who do you think have sent me?" pyta z nutką ironii w glosie. W następnym ujęciu jego postać okryta malowniczym płaszczem wypełnia kadr zasłaniając przerażoną dziewczynę.
Ta krótka scena robi na mnie nieporównywalnie większe wrażenie niż wszystkie podrygujące pośladki i inne części ciała w licznych układach kopulacyjnych czy litry czerwonej farby z gulgotem wylewającej się z podciętych gardeł i odrąbanych członków, nie wspominając o niewiarygodnie wulgarnym języku (zwłaszcza w polskim przekładzie).
Kiedy oglądałam pierwsze 5 sezonów byłam wręcz przygnieciona paskudztwem wylewającym się na mnie z ekranu, ale sama opowieść na tyle mnie zaciekawiła, że postanowiłam porównać film z literackim pierwowzorem.
Okazało się, ze liczne sceny burdelowo-kopulacyjne, w tym sado-macho są wzięte z zadu, podobnie jak dosadne akty homoseksualne. Przemocy i opisów okrucieństwa w książkach nie brakuje, ale wątek Ramsaya Boltona, znęcającego się nad Theonem Greyjoyem, a potem Sansą (absolutnie nie do oglądania) jest wymysłem twórców filmu. Wulgarność języka oryginału nie przekracza pewnych granic, czego nie da się powiedzieć o polskim przekładzie.
Sam pomysł napisania książki inspirowanej średniowieczem (wojną róż) bez Chrzescijaństwa jest dość kuriozalny, ale trzeba przyznać Martinowi, że jego bohaterowie są żywi, zupełnie jakby się urwali ze smyczy i zaczęli ewoluować w nieoczekiwanym kierunku.
Fani robią kompilacje ulubionych wątków i wrzucają na youtube, po czym w komentarzach analizują szczegółowo najdrobniejsze gesty i wyraz twarzy swoich bohaterów. Co ciekawe często biorą na warsztat relacje niedopowiedziane, zostawiające pole dla wyobraźni jak wątek Sansy i Sandora Clegane czy też Brienne i Jaimiego Lanistera.
Wniosek  z tego dość optymistyczny - widzowie ( a przynajmniej ich znaczna część) oglądają Grę o tron nie dla kopulacji, okrucieństwa i wulgarnego języka tylko pomimo tego wszystkiego. Pracowicie wyławiają interesujące fragmenty i składają je w całość, inspirują się i tworzą alternatywne narracje.
Natura ludzka ewidentnie ma wmontowany mechanizm obronny, który bardzo utrudnia pracę zdemonizowanym twórcom pop kultury.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz