niedziela, 10 lipca 2016

Jeszcze o zdemonizowanych twórcach pop kultury i "Grze o tron"

Przyznam, że jeszcze nie sprawdziłam kim są panowie G.R.R.Martin, Benioff  i Weiss, jakie są ich kulturowe korzenie, ale mam swoje podejrzenia. Zawsze podejrzane wydaje mi się przedstawianie średniowiecza jako szczególnie krwawej epoki, czemu przeczą fakty.

Oczywiście Martin nie pisze o średniowieczu, tylko się nim luźno inspiruje, a ściślej mówiąc dokonuje projekcji swoich wyobrażeń na ten temat w bliżej nieokreśloną bajeczną przeszłość. Przy okazji opatrza je wszystkimi świętymi panteonu politycznej poprawności i przypuszcza dość przewidywalny atak na wartości uznawane w kręgu kultury chrześcijańskiej. Panowie Benioff, Weiss i inni twórcy filmu, których nazwisk nie pomnę podkręcają ten klimat do granic absurdu doczepiając do wątków książkowych luźne sceny pornograficzne w żaden sposób z nimi nie związane, albo autorskie wątki sado-macho  nie nadające się do oglądania przez osoby o normalnej wrażliwości. Naiwni internauci w komentarzach współczują fikcyjnym bohaterom życia w "tych czasach". Tylko "te czasy" to zupełnie nie te czasy. Panowie Benioff i Weiss sądząc po brzmieniu ich nazwisk raczej wiedzą w jakich czasach i jakim regionie miała miejsce porównywalna do ich fantazji kulminacja zezwierzęcenia i niewyobrażalnego okrucieństwa - w bolszewickiej Rosji  w ubiegłym stuleciu.

Dlaczego twórcy pop kultury zafascynowani ciemną stroną ludzkiej natury nie sięgają do tego rezerwuaru? To dobre pytanie - jak powiedział klasyk! Być może owi zdemonizowani twórcy  wywodzą się z tego samego kręgu kulturowego, co odpowiedzialni za największą hekatombę w dziejach ludzkości? Z całą pewnością łączy ich nieukrywana wrogość wobec Chrześcijaństwa widoczna wyraźnie także w innych kultowych serialach  jak "The Last Kingdom" czy "Wikingowie".

Podobno G.R.R.Martin jest wielbicielem Tolkiena i jego cykl ma być odpowiedzią na "Władcę pierścieni" - epicką opowieścią bez wyraźnego podziału na dobro i zło. Jednak uciemiężone i obśmiane dobro przebija się tu i ówdzie, a nawet przezwycięża zło. Brienne z Tarthu - ogromna, dziewicza, prostoduszna rycerka sprawia, że zdemoralizowany, cyniczny goguś Jaimie Lanister zaczyna ewoluować w kierunku człowieka (proces wsparty utratą prawej ręki), a czysta i niewinna Sansa Stark budzi ludzkie odruchy w nie mniej cynicznym i "pełnym nienawiści " Sandorze Clegane.

W filmie - jak na ironię - Gwendoline Christie, odtwórczyni roli Brienne, która ma być brzydka, obdarzona jest wspaniałą naturalną urodą (bardzo wysoka, jasna blondynka o mlecznej skórze i pięknych niebieskich oczach) raczej wyróżniającą ją wśród wielu dość przeciętnych aktorek robiących za piękności. Podobnie bardzo przystojny Rory McCann jako "Hound" mimo oszpeconej  twarzy jest bardziej pociągajacy niż inni bohaterowie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz