niedziela, 10 lipca 2016

Najbardziej denerwujące aspekty "Gry o tron"

Po pierwsze: zastąpienie Chrześcijaństwa w powieści inspirowanej średniowieczem wymyśloną przez autora nieudolną parodią tej religii. Zamiast Trójcy Św. siedem aspektów bóstwa, sept zamiast kościoła, septon zamiast księdza, siedmioramienna gwiazda zamiast krzyża. Wcielenia nie było, ale karykatury zakonów bezinteresownie spełniających czyny miłosierdzia są. Co motywuje tych ludzi? Ano przekonanie, ze istnieje coś większego od nas. Jakoś nigdzie na świecie, nigdy w historii takie przekonanie nie doprowadziło do powstania instytucji dla nas - wychowanych w cywilizacji chrześcijańskiej - oczywistych jak szpitale, hospicja, uniwersytety itp. W naturalnych religiach wschodu cierpiących zostawia się swojemu losowi, bo muszą przepracować złą karmę. Skąd się wziął etos rycerski nie wie nikt, nic więc dziwnego, że wielu bohaterów z niego podrwiwa.

Po drugie: w wersji filmowej doczepiono do wątków zaczerpniętych z powieści pornograficzne i sado-masochistyczne przerywniki - sceny burdelowo - kopulacyjne, tortur i inne obrzydlistwo nijak mające się do literackiego pierwowzoru.

Po trzecie: wyjątkowo obrzydliwy język zwłaszcza w polskim przekładzie.

Po czwarte: smutne karykatury zamiast niektórych bardzo interesujących bohaterów literackich jak np Tyrion Lanister. W powieści na pierwszy plan wysuwa się jego inteligencja, wrażliwość i udręka, w filmie widzimy satyra i kiepskiego żartownisia, sztywniaczka pozującego na luzmena, który "obrabia" kilka panienek w ciągu nocy (podesłanych mu przez brata)

Po piąte: przerabianie bohaterów na homoseksualistów. Yara czy też Asha Greyjoy, która zamierza "wychędożyć cycki" półnagiej dziewczyny wiadomej profesji czy sir Loras Tyrell golący nożem klatkę piersiową Renleya Baratheona, a następnie rozpinający mu spodnie itp. W powieściach albo nie ma żadnego uzasadnienia dla takich scen, albo jest bardzo wątłe.

Po szóste: eliminowanie interesujących wątków powieściowych na rzecz wziętych z zadu i na dodatek bardzo obrzydliwych. W 2 sezonie wyrzucono scenę, w której pijany "Hound" domaga się od przerażonej Sansy pieśni, chyba w obawie, żeby nie "push their relatonship over the edge". Internauci  ze zgrozą zauważają, że "he's sort of holding her hand!". W powieści Sandor Clegane rzuca Sansę na jej własne łoże i przystawia nóż do gardła. Jego twarz jest tak blisko, że dziewczyna zamyka oczy w oczekiwaniu na pocałunek, który jednak nie następuje. Sansa śpiewa, a następnie dotyka jego policzka, na którym oprócz krwi wyczuwa inny rodzaj wilgoci - łzy. Jest w tym wątku wielkie napięcie, bardzo inspirujące, o czym świadczy dostępna w Internecie twórczość fanów.
W filmie natomiast niewinna Sansa zostaje wydana na łup Ramsayowi Boltonowi, który ją bezceremonialnie gwałci, a następnie znęca się nad nią przez cały sezon 5. Rzecz jest nie do oglądania dla widzów o normalnej wrażliwości.

Po siódme: kretyńskie i nie zrozumiałe z punktu widzenia logiki zmiany jak pojedynek Brienne i "Hounda" zakończony jego "unieszkodliwieniem" i porzuceniem przez Aryę. Oboje aspirowali do opieki nad nią choć może z nieco innych powodów. W wyniku tego starcia dziewczynka musi radzić sobie sama. Dlaczego widz musi patrzeć jak jego ulubiony bohater kopie jego ulubioną bohaterkę w krocze, o okładaniu pięścią po twarzy nie wspominając? Czy istnieje człowiek, dla którego takie sceny są wizualnie atrakcyjne?

Po ósme: epatowanie przemocą i okrucieństwem. Jest tego pełno we wszystkich odcinkach - kiedy mogę wszystkie takie sceny przesuwam, chyba, że występują w nich moi ulubieni bohaterowie. Nie wiem dlaczego podczas wędrówki Aryi i Hounda ten ostatni musiał zabić i okraść wieśniaka, który zaoferował im gościnę. Jeżeli twórcy chcieli pokazać pogwałcenie praw gościnności to "Red Wedding" czyli zarżnięcie bezbronnych gości na uczcie weselnej powinno ich usatysfakcjonować.

Po dziewiąte: przekraczanie granic tego, co można pokazać. Nie liczyłam scen oddawania moczu we wcześniejszych sezonach, ale było ich dość sporo - zwykle nogi widziane od tyłu i strumień skierowany do zbiornika wodnego, W sezonie 6 nieszczęsny Rory McCann musi wyciągać przyrodzenie na oczach widza i odlewać się frontem do niego. Czy może mi ktoś wytłumaczyć czemu to ma służyć? Czy w sezonie 7 zobaczymy defekację w całej krasie, w zbliżeniu?

Po dziesiąte: zwykła podprogowa indoktrynacja, obecna w całej popkulturze -rozpustni bohaterowie są cool, cnotliwi śmieszni albo żałośni, cyniczni są uczciwi, idealistyczni upadają. Niekontrolowanie swoich instynktów jest przejawem wolności, panowanie nad nimi to rodzaj zniewolenia (wątek Jona Snowa) Ludzie poważnie traktujący swoją wiarę są groźni, oddający się magii - święci itp.

Ogólne wrażenie jest takie, że twórcom serialu nie chodzi o zekranizowanie cyklu powieści nie pozbawionych pewnych walorów, tylko pokazanie jak największej ilości scen przekraczających wszelkie granice. Widz musi zobaczyć wyrwaną z ciała rękę, liczne odrąbane głowy, sprawianie jelenia, załatwianie potrzeb fizjologicznych kopulacje we wszystkich możliwych układach, homoseksualny seks itp. Co gorsza (dla słuchowców) jego uszy bombardowane są językiem obrzydliwszym od wszystkich scen gwałtu i przemocy razem wziętych.

Jestem szczęśliwa, że póki co nasze zmysły powonienia, smaku i dotyku są niedostępne dla zdemonizowanych twórców pop kultury.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz