wtorek, 26 listopada 2013

O oczajduszach, wydrwigroszach, niebezpiecznych pragnieniach i złym duchu.

Polska jest - niestety - rajem dla oszustów i naciągaczy.
Pierwszy przypadek to mój tzw. pracodawca - firma która zajmuje się organizowaniem lekcji angielskiego w domu klienta. Ja, jako prawy jeleń, jadę do rzeczonego klienta i wykonuję zakontraktowaną pracę za śmieszną stawkę, którą mam dostać po tzw. 14 dniach roboczych od podpisania rachunku czyli pod koniec następnego miesiąca. Sprawdzam konto i nic tam nie ma i zaczyna się batalia o wyrwanie oszustowi moich pieniędzy. Nie muszę chyba dodawać, że zajęcia odbywają się w domu lub biurze klienta, na moich materiałach i za dojazd płacę sama. Oszust nie płaci za nic, inkasuje pieniądze i nie ma ochoty nawet zapłacić tych marnych groszy ludziom, którzy robią na niego. Mam nadzieję, że woła to o pomstę do nieba i co więcej, ze tą pomstę zobaczę i się nią nacieszę.
Drugi przypadek jest jeszcze figlarniejszy - naciągacze.
Idę sobie dziś na pocztę, a tu w zgoła nieoczekiwanej lokalizacji galeria sztuki. Wchodzę więc zaciekawiona i się rozglądam. Panienka zaproponowała mi najpierw kawę potem pomoc nie zdecydowałam się ani na jedno ani na drugie. Patrzę, a tu obok dziwnie znajomych tkanin i akwareli pani Marii X. wiszą przejawy "sztuki ekologicznej", które miłosiernie pominę milczeniem.
Zapytałam o to i owo i cóż się okazuje - właściciel galerii pan Włoch proponuje ludziom uważającym się za artystów wynajęcie powierzchni ściany i to jest jego główne źródło dochodu, na sprzedaż ich dzieł nie liczy. Ambitne jelenie płacą za ekspozycje i tzw. promocję i chodzą szczęśliwi. Panienka o sztuce nie ma pojęcia bo po co? Jej zadaniem jest pomaganie naciągaczowi w dojeniu naiwnych, którzy malują na "ekologicznym płótnie farbami akrylowymi, w których nie ma żadnych substancji chemicznych" jak się dowiedziałam.
To nie pierwsze moje zetknięcie z tego rodzaju podejściem do "handlu dziełami sztuki". Już kiedyś jakaś galeria w bardzo szemranej części Londynu zaproponowała mi możliwość wystawienia moich prac wraz z jeleniami z całego świata, którzy gotowi są płacić po ileś set lub wręcz tysięcy funtów za 2 tygodnie ekspozycji, której nie obejrzy pies z kulawą nogą nie mówiąc o kupieniu czegokolwiek.
To niezwykłe jak tego rodzaju aspiracje są radością złego ducha - wcale się nie zdziwiłabym, gdyby się okazało, ze wszyscy, którzy odnieśli sukces jako artyści podpisali z nim pakt własną krwią. Inaczej to chyba niemożliwe, jeśli miałabym wypowiadać się na podstawie własnego skromnego doświadczenia.
Czyżby samo pragnienie malowania, rysowania czy rzeźbienia jako codziennej pracy pochodziło od niego? Czy raczej używa tego pragnienia jak każdego innego odpowiednio intensywnego, aby nam podsuwać kolejne iluzje i nas zwodzić w nieskończoność obiecując coś, czego nigdy nie dostaniemy.
Niebezpiecznie jest dla człowieka mieć jakiekolwiek pragnienia - zły wie o nich pierwszy i jest gotów tej wiedzy używać na naszą zgubę.
Pragnienie może być banalne i w pełni uzasadnione jak np. środki do życia w sytuacji kiedy nie mamy pracy albo taką jak wyżej. Ponieważ jestem na studiach doktoranckich stwierdziłam kiedyś naiwnie, ze idealnie byłoby mieć stypendium - dałoby utrzymanie i potrzebny czas na pisanie pracy. Ten pomysł zbiegł się z radą spowiednika, aby modlić się o coś konkretnego, a nie tylko tak ogólnie. Odmówiłam wiec nowennę. pompejańską złożywszy uprzednio 3 podania w 3 różne miejsca. Nie muszę chyba mówić, ze stypendium żadnego nie dostałam, ale oczekiwanie na decyzję pełne było odwlekających się terminów, dziwnych maili z zapytaniem o konto bankowe i wszelkiej udręki jaka wiąże się z nadzieją na coś konkretnego.
Przykro to powiedzieć, ale świat ostatnio jawi mi się jako domena złego ducha, pełna jego agentów pod postacią oszustów, naciągaczy, wydrwigroszy, oczajduszy(ów?), urwipołci i innego tałatajstwa, a człowiek jest niestety bezbronny. Czuję jak wzbiera we mnie bezsilna wściekłość, która jeśli przekroczy pewne granice, może być niebezpieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz