czwartek, 26 listopada 2020

Moja obrona

Dzieje się: polsko- węgierskie veto, raport Mccarricka, sprawa kardynała Gulbinowicza,  a w tle wściekłe macice podobno strasznie spostponowane przez policję. Ja jednak rejestruje to jednym uchem tudzież okiem, gdyż w końcu doczekałam obrony mojej przenoszonej pracy doktorskiej!!!

Profesor D. nieco wprawdzie stonował swoją recenzję (ominął fragmenty szczególnie pełne jadu), ale po jej odczytaniu wyliczył ilu miał doktorantów, ilu z nich obroniło się z wyróżnieniem i dodał, że nawet ten, który nie został dopuszczony, miał pracę na nieporównywalnie wyższym poziomie niż moja. Słowem jest to najgorsza praca doktorska, jaką widział w życiu! Zaapelował do członków komisji (prawie ze łzami w oczach), żeby w trosce o rangę tytułów naukowych uwalili mnie co prędzej. Wydawał się przy tym szczery i prawdopodobnie miał rację.

Druga recenzja, znacznie łagodniejsza, nie pozbawiona była poważnej krytyki. Pytania, nawet od osób życzliwych też bywały kłopotliwe, choć rzucono mi dwa "koła ratunkowe". Wygłosiłam, comta sobie przygotowała w odpowiedzi na recenzje, odpowiedziałam dość kulawo na pytania. Przewodnicząca komisji zapytała członków czy są usatysfakcjonowani tym, co usłyszeli. Nie byli. Wszystkie życzliwe twarze tchnęły smutkiem.

Podczas części niejawnej patrzyłam z okna korytarza na świat pełen słońca i układałam sobie w głowie jak zakomunikuje znajomym, że padłam na obronie. Kilka dni wcześniej zaprosiłam ludzi z roku (obrona online, tylko ja i promotor na sali), nie wszystkim udało się połączyć.

Jakież było moje zaskoczenie, kiedy usłyszałam od rozpromienionej przewodniczącej komisji, że obrona została przyjęta. Zapomniałam z tego wszystkiego wygłosić jakiejś mowy z podziękowaniem dla promotora (a szczerze mówiąc nie wiedziałam, że się ode mnie tego oczekuje). Wręczyłam mu wprawdzie drobny dowód wdzięczności w postaci bombonierki (z racji niemożności zaproszenia na jakiś obiad), ale niesmak pozostał.

Poleciałam do kościoła św. Michała na adorację. Pięć minut nie minęło jak zadzwonił nasz były starosta roku, który nawet po 31 latach od zakończenia studiów poczuwa się do tej funkcji.Wszystko widział i pełen był podziwu, że po recenzji profesora D. i jego dramatycznym apelu do członków komisji, zamiast wybiec z płaczem, byłam w stanie cokolwiek powiedzieć! Inni ludzie z roku komentowali ten ekscytujący event w podobnym tonie.

Napisałam do promotora z przeprosinami za mój karygodny nietakt, odpowiedział, że zważywszy "napiętą atmosferę" nie ma mi tego za złe i że bardzo się cieszy, że nasza współpraca nareszcie się zakończyła (w to akurat wierzę bez trudu).

Co za ulga! Podobno odmłodniałam o 15 lat (czyli czterdziestka)!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz