czwartek, 11 listopada 2010

I już po roku zrozumiałam...

W czasach kiedy namiętnie oddawałam się lekturze duchowej przeczytałam wiele świadectw. Zwroty typu "wtedy spotkałem Jezusa", "Pan powiedział mi/dał mi poznać" albo "już po roku/dwóch/trzech/pięciu zrozumiałem..." (czemu miało słuzyć jakieś konkretne, zazwyczaj trudne doświadczenie) należały do stałego repertuaru. Szczerze zazdrościłam tym, którzy spotkali Jezusa i tym, którym Pan powiedział albo dał poznać co mają robić, ale najbardziej tym, którzy już po roku zrozumieli.

Niedawno, a mówiąc konkretnie w Dzień Zaduszny, skończyłam 45 lat. Według wszelkiego prawdopodobieństwa mam bliżej do końca swojej ziemskiej wędrówki niż do początku, a wciąż nie mogłabym uczciwie powiedzieć o sobie, że zrozumiałam cokolwiek z tego, co mi sie przydarzyło, albo zobaczyłam dobroczynne skutki traumatycznych doświadczeń. Owszem, widzę, że rezygnacja z pierwszej pracy, gdzie mało zarabiałam i nie traktowano mnie poważnie, była największym głupstwem jakie popełniłam w życiu, ale ta wiedza niczego mi nie ułatwia, wręcz przeciwnie.

Wyjątkiem jest jedno doświadczenie, którego sens zrozumialam już po sześciu latach. W czasach kiedy moje dochody były w miarę stabilne zdarzało mi się kupić coś, co nie było absolutnie niezbędne. Tak było z butami firmy Ecco przecenionymi z czterystu coś tam na dwieście coś tam PLN. Były tak wygodne, że na ulicy czułam się jakbym wyszła z domu w kapciach. Ich wygląd też wydawał nieco zbyt kapciowaty w zestawieniu z moją ówczesną elegancją. Poszły więc w odstawkę jako ewentualni następcy butów górskich. Mijały lata. Moja sytuacja finansowa zmieniła się dramatycznie wraz z utratą pracy, co gorsza szanse na zmianę, nie wspominajac o jakiejś stabilizacji, przestały istnieć na skutek przekroczenia czterdziestego roku życia. Ten piękny wiek bowiem na rynku pracy oznacza wyrok śmierci, skazanie na niebyt.

Mój ojciec zachorował i umarł, moja matka zachorowała na reumatoidalne zapalenie stawów i też chciała umrzeć (każdy by chciał), ale jej czas jeszcze nie nadszedł. Musiała się przestawić na zupełnie inny rytm, zaakceptować ograniczenie zdolności ruchu i zależność od sterydów. Odwagi, aby po raz pierwszy (od czasu choroby) wyjść na dwór nabrała na widok owych "kapciowatych" butów na moich nogach. Oddałam bez wahania. Nie muszę chyba tłumaczyć czym sa wygodne, dobrze zrobione buty dla chorych stóp. Służą jej dobrze do dziś.

Nie wiem czy to świadectwo zbuduje kogokolwiek. Wniosek - nie należy wyrzucać dobrych rzeczy. Tyle tylko dane mi było zrozumieć w życiu. Reszta pozostaje tajemnicą i nie sądze, aby to się zmieniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz